Gdy została nominowana na stanowisko prezesa Wisły Kraków oraz Towarzystwa Sportowego Wisła, mówiło się o niej niemal wyłącznie w kontekście znajomości z Pawłem M., bodaj najbardziej wpływowym człowiekiem w krakowskiej piłce ostatnich lat. Przez ponad dwa sezony pokazywała różne twarze. Niektórych przekonała na tyle, że stała się osobowością roku 2017. Dla innych pozostawała zderzakiem, który wystawili na stanowisko prawdziwi władcy Białej Gwiazdy. Jeszcze nie wiadomo, jak zapamięta ją historia – bardzo możliwe, że będzie figurować w niej jako grabarz 112-letniego klubu.
Zdaje się jednak, że zanim osądzą ją historycy, zrobi to po prostu wymiar sprawiedliwości. Dziś do mieszkania Marzeny Sarapaty i kilku innych osób związanych z Wisłą, do siedziby spółki oraz Towarzystwa Sportowego Wisła weszła policja, która spróbuje wyjaśnić tajemnicę ostatnich kompromitacji krakowskiego klubu. Chciałoby się napisać: nareszcie. Nareszcie dojdzie do sprawdzenia, jaką rolę w upadku Białej Gwiazdy odegrała prezes wraz ze swoimi przybocznymi. Nareszcie przekonamy się, czy w Wiśle dominowała nieudolność i lekkomyślność, czy wręcz przeciwnie, irracjonalne decyzje były wynikiem realizowania bardzo konkretnej wizji.
Marzena Sarapata, radca prawny współpracujący z Miśkiem, delegat sekcji kickboxingu wybrany prezesem TS Wisła i Wisła SA, wreszcie osoba odpowiedzialna za kuriozalną umowę z kambodżańsko-szwedzkim gangiem przebierańców, została dzisiaj odwiedzona przez organy ścigania w związku z jej działalnością w krakowskim klubie. Co więcej – funkcjonariusze nie zastali jej w domu. Szkoda tym większa, że Sarapata to główny aktor tego smutnego widowiska.
Ostatnie dwa i pół roku… To była historia pouczająca, a jesteśmy pewni, że najważniejsze wnioski zaczniemy wyciągać dopiero za parę miesięcy, gdy poznamy szczegóły dotyczące całokształtu działalności nie tylko Sarapaty, nie tylko zarządu Wisły Kraków, ale tej całej maszyny, która funkcjonowała niejako obok Wisły. W najbliższych tygodniach okaże się, czy faktycznie związki Sarapaty z Miśkiem to jakieś stare historie, a ona sama “nie ma jego numeru, ani nie jest z nim na ty”. Okaże się, na ile korzystne dla Wisły były umowy z firmami powiązanymi z Sharksami, na ile korzystne było drukowanie programów u jej męża, na ile dokładne było sprzątanie w wykonaniu firmy powiązanej z istotnymi ludźmi w SKWK.
Jak to się właściwie stało, że ktoś taki stanął na czele zasłużonego polskiego klubu? Jak można było dopuścić, by w tak krótkim czasie z finansowego i organizacyjnego giganta wspieranego przez Bogusława Cupiała, Wisła stała się wydmuszką zatrudniającą barwne postacie z krakowskiego półświatka?
Na pewno swoje zrobił Jakub Meresiński, po którym nawet Towarzystwo Sportowe, już w 2016 roku bardzo kontrowersyjne i posiadające wątpliwą reputację, wydawało się wybawcą. Nie wiadomo dzisiaj jeszcze czy Mereś działał w swoim imieniu, czy też ktoś go do tego nakłonił, z całą pewnością możemy jednak oceniać efekt. Kompletne obniżenie wymagań wobec nowego właściciela Wisły Kraków. Towarzystwo Sportowe otrzymało gigantyczny kredyt zaufania, bo przejmowało sekcję jako ostatnia deska ratunku, instytucja, która uratowała klub od bankructwa. Ten kredyt zaufania pozwolił na odważne ruchy – TS nie zważał na krytyczne głosy dziennikarzy czy wątpliwości kibiców i od razu wrzucił do zarządu osoby o dość niejasnej przeszłości i dyskusyjnej renomie. Nie była tajemnicą działalność Damiana Dukata w Stowarzyszeniu Kibiców Wisły Kraków, jawnie nawiązującym na swojej stronie internetowej do różnych akcji z udziałem niesławnych Rekinów. Nie były tajemnicą zarzuty dla Roberta Szymańskiego, nie były wreszcie tajemnicą archiwalne artykuły, w których Sarapata występowała w roli radcy prawnego Miśka.
Wówczas jednak krytyków zbywano krótkim kontrargumentem – nikt inny nie chciał ratować Wisły. Poza tym – i to będzie się pojawiało niemal do końca kadencji Sarapaty – ci ludzie mają Wisełkę głęboko w sercu.
To ostatnie wydawało się łatwe do udowodnienia. Sarapata w kibicowskim świecie kręciła się już od dłuższego czasu – jak sama wspominała, trenowała kickboxing, studiowała z Szymonem Michlowiczem z SKWK, z czasem zapisała się do sekcji Trenuj Sztuki Walki. Ta ostatnia od początku budziła najwięcej kontrowersji. Oficjalnie? Ot, grupa zrzeszająca fanów boksu, kickboxingu i kilku innych sportów walki, bo przecież przy obecnej popularności MMA, przydatne mogą być również brazylijskie jiu-jitsu czy tajski boks. Członkowie tej sekcji TSW uczestniczą w normalnych zawodach, chodzą na normalne treningi, przywożą zupełnie zwyczajne medale.
Ale od początku wokół TSW rosła też legenda szkoły Sharksów. Siłownia i sala treningowa należały przecież do Pawła M., menedżerem był Dukat, wśród trenujących między innymi ci członkowie grupy, o których głośno zrobiło się po reportażu Superwizjera. Treningi dla chuliganów i pod kątem chuliganów, wciskany na każdy gadżet rekin, no i ta baśń o zresocjalizowanym Miśku w roli uczciwego biznesmena – to wszystko przeszkadzało w postrzeganiu sekcji kickboxingu wyłącznie przez pryzmat jej sukcesów czy liczby członków.
Zresztą właśnie liczba członków tej sekcji miała być pierwszym krokiem w kierunku przepaści, nad którą stoi dzisiaj Wisła. Sztuki walki zdobywały wpływy w Towarzystwie Sportowym nie tylko przekonując do swojej wizji delegatów innych sekcji, ale przede wszystkim wysyłając na walne zebrania pokaźna liczbę własnych przedstawicieli. Marzena Sarapata w wywiadzie udzielonym Sebastianowi Staszewskiemu ujawnia zresztą część nazwisk swojej ekipy. Wśród delegatów sekcji Trenuj Sztuki Walki znaleźli się poza nią Damian Dukat, Łukasz Kwaśniewski czy Szymon Michlowicz. Znajome nazwiska, co?
Dziwnym zrządzeniem losu delegaci tej konkretnej sekcji byli mniej lub bardziej formalnie związani z SKWK, pozostając bliższymi lub dalszymi znajomymi szefów grupy Sharks.
Dlaczego Sarapata? Cóż, z dzisiejszej perspektywy chyba trzeba przyznać, z tamtego interesującego składu wydawała się najtrudniejsza do dziabnięcia. Michlowicz i Kwaśniewski? Po ostatniej konferencji już chyba wiadomo, czemu trzymali się z tyłu, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę ich archiwalne wywiady z czasów działalności dla SKWK czy znajomości, do których dotarcie to kwestia paru minut w mediach społecznościowych. Dukat już w ogóle nie nadawał się na prezesa – za cud należy postrzegać, że tak późno wypłynęły jego kuriozalne odzywki do “braci po szalu” na Facebooku oraz materiały wideo, na których Damian znajduje się w towarzystwie chuliganów. Sarapata na ich tle miała w miarę czysty życiorys i w miarę niezłe umiejętności w kwestii ściemniania. Sarapata na konferencjach takich, jak ta Michlowicza i Kwaśniewskiego, wypadała bardzo dobrze – spokojny głos, kamienna twarz, pewność siebie.
Ona mogła dość spokojnie sprzedawać kit o zerowych kontaktach z Miśkiem – w przeciwieństwie do Dukata nie miała zdjęć z Sharksami, w przeciwieństwie do Michlowicza nie pociła się po pierwszym trudniejszym pytaniu od dziennikarzy, w przeciwieństwie do Kwaśniewskiego nie bagatelizowała rzucania rac na murawę przez kiboli Wisły.
Najpierw zasiadła w fotelu prezesa spółki. Niespełna rok później dołączyła do tego panowanie w TS-ie. Jak sama wielokrotnie podkreślała – jej najbliższymi współpracownikami byli Dukat oraz Michlowicz.
Wbrew pozorom – jej kadencja to nie są wyłącznie porażki. Wręcz przeciwnie, szczególnie na początku wyglądało to bardzo obiecująco. Odważne, ale trafne decyzje o zatrudnieniu Manuela Junco i Kiko Ramireza. Oddanie pionu sportowego w ręce fachowców, dużo ruchów marketingowych, kontynuowanie misji rozpoczętej mimowolnie przez Meresińskiego – a więc kreowanie TS-u jako wybawiciela na białym koniu. Sukcesy sportowe tuszowały całą resztę – coraz rzadziej wspominało się o Miśku, choć przecież cały czas czerpał potężne zyski z siłowni, coraz rzadziej wspominało się przeszłość Dukata, choć przecież nigdy się od niej nie odciął. Klub obrosły “zaprzyjaźnione firmy”, z których obecnie spółka próbuje się wyczyścić. Wisła stała się rodzinnym klubem – gdziekolwiek spojrzeć, tam bracia, mężowie, żony, albo chociaż konkubiny.
Ale biznes się kręcił, ba, Sarapata mogła brylować na salonach jako prezes, który uratował Wisłę od bankructwa i wprowadził na trasę po europejskie puchary.
Co zgubiło Sarapatę? Dziś wydaje się, że były dwie główne przyczyny.
Po pierwsze, naprawdę uwierzyła, że Wisłę stać na podbój Europy. Najbardziej wyrazisty moment to oczywiście zwolnienie Kiko Ramireza, któremu wyznaczono jako cel zdobycie ósmego miejsca w tabeli w momencie, w którym jego drużyna była na ósmym miejscu w tabeli. To była jasna deklaracja – mierzymy w puchary, więc nas stać na płacenie dwóm, albo i trzem trenerom. A jak się pojawi na rynku jakaś ciekawa opcja, to weźmiemy nawet czwartego. Kompletnie nieuzasadnione przepalanie hajsu towarzyszyło też zatrudnianiu piłkarzy, aż do dzisiejszego momentu, gdy już po szeregu kuracji odchudzających, drużyna kosztuje (według słów Kwaśniewskiego) ponad 1,2 miliona złotych miesięcznie.
Zamiast oszczędzać z myślą o twardej walce o utrzymanie, Wisła inwestowała marząc o pucharach, które przecież dla tak wielkiego klubu, aktualnie zarządzanego przez najlepszych kiboli w Polsce, powinny być czymś naturalnym.
I tu pojawia się druga przyczyna. Sarapata otaczała się ludźmi i łapała styl myślenia charakterystyczny dla ludzi z sekcji, z której się wybiła. Ma to swoje plusy, bo ambicji temu projektowi akurat odmówić nie można, ale ma też minusy, zwłaszcza wizerunkowe i finansowe. Trudno dziś oszacować, ile tysięcy złotych Wisła utraciła na nerwowych ruchach w celu poprawy wyników, ale jeszcze trudniej oszacować, ile straciła poprzez zatrudnianie kibiców bardziej znany z pseudonimów niż nazwisk. Te wszystkie “Korki”, “Młode Maczo” i tak dalej – Sarapata wierzyła, że skoro nie siedzą w więzieniach, to mogą siedzieć w strukturach klubu, na różnych stanowiskach. Ta wizerunkowa bomba zegarowa eksplodowała oczywiście przy reportażu Szymona Jadczaka, ale ile osób zorientowanych w krakowskim biznesie zrezygnowało ze współpracy z klubem przez te całe 2,5 roku? Ile osób zniechęciło się wizytami Sharksów w strefie skyboxów? Ilu potencjalnym sponsorom przeszkadzały oprawy o nożach, morderstwach i rekinach?
Sarapata może do woli bagatelizować swoje koneksje, ale dziś, gdy mamy coraz pełniejszą wiedzę o obrazie Wisły w latach 2016-2018, naprawdę niełatwo uwierzyć w przypadek. W przypadek doboru gości weselnych u Kwaśniewskiego, w przypadkowe zdjęcia członków zarządu w towarzystwie chuliganów, w przypadkowe zatrudnianie konkubin, małżonek, mężów i rodzeństwa wiślackich fanatyków. Zresztą, skoro jesteśmy przy zrządzeniach losu, to czy faktycznie wyłącznie przypadkiem w Wiśle największe problemy zbiegły się z majową falą zatrzymań wśród krakowskich gangsterów?
To zresztą bezsprzecznie najgorszy okres Sarapaty. Druga połowa roku 2018 to właściwie soczysty potok ciosów w nią i jej środowisko. Już pal licho, załóżmy na moment, że zatrzymania, m.in. “Zielaka” to nic. Że klub nie odczuł szczególnie ucieczki do Włoch najemcy siłowni. Reportaż Superwizjera już musiał odczuć, bo swoje pisma do klubu z prośbą o wyjaśnienia wysłali najwięksi sponsorzy. Problemy z miastem w kwestii wynajmu stadionu również, bo w negocjacje musiała się włączyć Ekstraklasa SA. No i wreszcie ta nieudolna próba sprzedaży klubu. Czy Sarapata naprawdę nie widziała, co podpisuje? Nie rozumiała po angielsku? A może – co właściwie jeszcze gorsze – doskonale wiedziała, na co umawia się z kambodżańskim Francuzem i szwedzkim wrestlerem?
W najlepszym dla Sarapaty układzie – to była nieporadna ucieczka w stylu kapitana Schettino. W najgorszym… Cóż, nie chcemy nawet go przywoływać, teorii spiskowych jest już i tak aż za dużo.
Fakty są takie, że po koślawej umowie sprzedaży Wisła kluczowy dla jej przetrwania moment spędziła na bezradnym wyczekiwaniu na przelew od “ciotki z USA”, w tym wypadku wujka-zawałowca z Nowego Jorku. Co gorsza, zanim przystąpiono do realizowania misji ratunkowej, wysiłki skupiły się na rozwikłaniu struktury właścicielskiej klubu.
Wyrżnięcie o dno dla Sarapaty nastąpiło podczas konferencji TS-u, gdy jej koledzy bezlitośnie punktowali – zarząd zarobił 910 tysięcy złotych, prawie cała kwota została wypłacona.
Dziś Sarapata przekonuje się, że dno da się przebić, a jeśli jeszcze się o tym nie przekonała – to zobaczy to po powrocie do przeszukiwanego domu. Pozostaje pytanie, czy za jakiś czas nie dołączy do swoich znajomków z sekcji kickboxingu. To byłoby naprawdę urocze spięcie klamrą tej błyskotliwej kariery.
Fot. 400mm.pl