Przy okazji tegorocznego Turnieju Czterech Skoczni niemal co konkurs powtarzamy te same słowa. Inaczej się jednak po prostu nie da, kiedy bez przerwy wygrywa jeden człowiek. A to właśnie tak na razie wygląda nie tylko turniej, ale cały ten sezon Pucharu Świata. Ryoyu Kobayashi wygodnie rozsiadł się na tronie króla skoczni i z jego wysokości obserwuje wszystkich tych, którzy walczą o drugie miejsce. Niestety, dziś w tym gronie zabrakło Polaków.
Do drugiej serii awansowało ich trzech: Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Stefan Hula. Sprawę kompletnie pokpił Piotr Żyła, który wylądował na 113,5 m. Sporo młodszy od niego Timi Zajc pokazał mu chwilę później, jak to się robi i śniegu dotknął dopiero na linii rozmiaru skoczni, prawie siedemnaście metrów dalej. Polak wciąż jest drugi w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, ale po przerwie świątecznej stracił dość sporo z błysku, który towarzyszył mu w pierwszych konkursach.
Dawid Kubacki miał za to pecha. Bo gdy skoczył daleko w pierwszej serii, to okazało się, że czujniki zmierzyły mu mocny wiatr pod narty. Więc z jedną z najlepszych odległości, zajął zaledwie 10. miejsce. Drugą próbę oddawał w znacznie gorszych warunkach, a tuż po tym, jak skoczył słabo, jury… zatrzymało rywalizację i podniosło belkę. Tylko po to zresztą, by po próbach kilku zawodników, ponownie ją obniżyć. Stary, dobry Walter „Tańczący z belkami” Hofer powrócił.
Nie będziemy tu jednak roztaczać żadnych teorii spiskowych: ot, po prostu wyglądało to bardzo słabo, gdy Kubackiego sędziowie mieli gdzieś, ale Daniela Hubera – reprezentanta gospodarzy – już przytrzymali i dali mu większą szansę na osiągnięcie lepszego wyniku (z czego i tak przesadnie nie skorzystał). Inna sprawa, że np. Kamilowi Stochowi sędziowie, ale ci od not, sprzyjali. W drugiej serii Polak nie miał prawa dostać not na poziomie 18 punktów, bo ledwo wyratował się przed upadkiem. A tak ten skok oceniono. Za to Kobayashi lądujący idealnym telemarkiem o 5,5 metra dalej (w pierwszej próbie), zebrał oceny po… 18,5 punktu. I gdzie tu logika.
– Starałem się odpuścić końcówkę, żeby lepiej do niego podejść, ale na zeskoku trafiłem na muldę. Podbiło mi obie narty i wiedziałem, że na tym poziomie dużo mnie to będzie kosztowało. Być może nie podium, bo w notach za styl i tak by zabrakło. W tym aspekcie nie zagrało coś innego. Nie chcę dziś mówić o rozbiegach… – mówił o tym skoku Stoch na łamach portalu skijumping.pl
Skoro o Kamilu, to dziś oddał dwa dobre skoki. Bez szaleństwa, ale takie, które dają nadzieję, że do mistrzostw świata znów wejdzie na kosmiczny poziom. Sam zresztą uważa podobnie, a po konkursie wydawał się zdecydowanie bardziej pozytywnie nastawiony do swojego występu, niż we wcześniejszych zawodach.
– Uważam, że w piątek oddałem super skoki i zrobiłem duży krok naprzód, jeśli chodzi o stabilizację i poszukiwanie lepszych prób. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Zdecydowanie potrzebowałem takiego dnia i takich skoków. Od początku tego Turnieju Czterech Skoczni coś nie grało, przez co nie czułem się pewnie. Siadając na belkę starałem się myśleć jak najlepiej, ale była we mnie nutka niepewności. Dziś wiedziałem na czym mam się skupić, a każdy skok utwierdzał mnie w przekonaniu, że to będzie działało – dodawał we wspomnianej rozmowie.
Idealnie wszystko działa u Kobayashiego, który już w tym momencie sezonu wydaje się być pewniakiem do zgarnięcia Kryształowej Kuli. Turniej Czterech Skoczni z kolei przegrać mógłby chyba tylko wtedy, gdyby w pierwszej serii konkursu w Bischofshofen zapomniał się wybić i pacnął na 50 metr. Czyli zrobił bardziej widowiskowego Krafta, który – gdyby nie wpadka w Garmish-Partenkirchen – pewnie walczyłby o drugie miejsce w klasyfikacji generalnej, bo w dwóch z trzech konkursów TCS stał na podium. Japończyk jest w nieziemskiej formie i zmusił nas nawet do lekkiej korekty mema z zeszłego sezonu. Choć liczymy, że za niedługo na poniższym obrazku znów będziemy mogli wpisać „linię Stocha”.
Czy w Bischofshofen będziemy w ogóle czym się emocjonować? Cóż, Kamil do podium klasyfikacji generalnej turnieju traci jakieś 15 punktów, więc pozostaje, choć mała, nadzieja na to, że tam wskoczy, bo i Andreas Stjernen, i Markus Eisenbichler gotowi są zepsuć swoje skoki. Wiadomo, że z perspektywy gościa, który wygrał dwie ostatnie edycje, to może niewielkie osiągnięcie, ale dla nas byłoby całkiem sympatyczne. Tym bardziej, że – patrząc na wyniki naszych reprezentantów – przydałby się naszej kadrze pozytywny impuls. Bo zaczyna się dziać w niej źle i jeśli nic się nie zmieni w najbliższej przyszłości, będziemy mogli używać słowa „kryzys”. Zresztą już dzisiejszy konkurs był dla nas najgorszym od sezonu 15/16, ostatniego przed przyjściem Stefana Horngachera. Choć sam Austriak robi dobrą minę do złych skoków.
– To nie był optymalny dzień Piotrka Żyły… Starał się wszystko zrobić należycie, ale dziś nie był w stanie tego dokonać. To nie jest duży kryzys. Myślę, że to kwestia kilku nieudanych konkursów i wkrótce powróci na swój poziom. […] Szukając pozytywów, muszę przyznać, że Dawid wykonał dziś naprawdę dobrą robotę. Podobnie Kamil, który wraca do dobrej formy. Jeden dobry skok oddał też Stefan Hula. Sytuacja reszty zespołu jest dość trudna. Jeżeli znajdujemy się w sytuacji, w której brakuje automatyzmów, pewne problemy się nawarstwiają i pogłębiają. Cóż, w sobotę kolejny trening i kwalifikacje, więc spróbujemy odnaleźć odpowiednią drogę dla moich skoczków. Jest jak jest, musimy zmierzyć się z tą sytuacją i pozostać silni. Przed nami kolejne szanse – mówił skijumping.pl
Dobrze byłoby, żeby miał rację. Bo nie chcielibyśmy, by tragiczne wyniki sprzed pojawienia się Horngachera w Polsce przypomniały nam się tej zimy. Sukcesy naszych skoczków zdecydowanie bardziej wolimy oglądać na żywo w telewizji, a nie z odtworzenia w Internecie.
Fot. Newspix