Reklama

Największy pozytyw 2018 roku? Naładowane polskie strzelby

redakcja

Autor:redakcja

02 stycznia 2019, 15:12 • 5 min czytania 0 komentarzy

Niemal na każdym kroku podkreślamy, że za nami bardzo smutny rok, w którym przegrywaliśmy wszystko jak leci (mundial, Liga Narodów, europejskie puchary), a poziom sportowy jeszcze się obniżył (liga, kadra). Jedynym, choć wcale nie oślepiającym światełkiem w tunelu miały być wyniki młodzieżówki Czesława Michniewicza. Ale i tam jakoś różowo nie było, o czym świadczy chociażby remis u siebie z Wyspami Owczymi czy beznadziejna sytuacja w klubach, w jakiej znajduje się kilku czołowych graczy tej drużyny.

Największy pozytyw 2018 roku? Naładowane polskie strzelby

Wśród tego całego marudzenia nieco niezauważona przeszła jedna rzecz – runda jesienna w wykonaniu naszego eksportowego tercetu napastników, którzy na co dzień występują w drużynach z czterech najsilniejszych lig Europy. Podsumujmy ich ligowy bilans z minionego półrocza:

Robert Lewandowski – 10 goli w 16 meczach Bundesligi,
Arkadiusz Milik – 10 goli w 16 meczach Serie A,
Krzysztof Piątek – 13 goli w 19 meczach Serie A.

Jakkolwiek spojrzeć, trzech naszych piłkarzy ustrzeliło dwucyfrówkę w rozgrywkach zaliczanych do najtrudniejszych na Starym Kontynencie (a więc i na świecie). A to sytuacja zupełnie bez precedensu w naszej najnowszej historii.

Pamieć kibica bywa krótka, stąd warto przypomnieć, jakimi napastnikami zachwycaliśmy się od początku XXI wieku – ile strzelali goli, w ilu meczach i w jakich ligach. Naszym najlepszym snajperem z czasów przed Robertem Lewandowskim był niewątpliwie Maciej Żurawski, który poza granicami naszego kraju mógł się pochwalić najlepszym sezonem z… 16 golami w 24 meczach w Celtiku. Liga szkocka w krajowym rankingu UEFA była wtedy już poza czołową dziesiątką, była też całkowicie zdominowana przez dwie ekipy i z pewnością daleko jej było poziomem do dzisiejszej Bundesligi czy Serie A. Natomiast dla samego Żurawskiego był to jedyny sezon w zagranicznej lidze, w którym udało mu się przekroczyć barierę 10 goli.

Reklama

Tyle że były snajper Wisły Kraków nie był żadnym wyjątkiem, bo niepisaną zasadą było, że nasi napastnicy średnio sobie radzili w Europie. Jeszcze na początku wieku, w sezonie 00/01 Andrzej Juskowiak strzelił 12 goli (w 30 meczach) w Wolfsburgu, natomiast Krzysztof Warzycha 13 goli (w 27 meczach) w Panathinaikosie. Pierwszy w tym czasie kończył już karierę w drużynie narodowej, drugi był długo po swoim ostatnim meczu z orzełkiem na piersi. Na ich miejsce przyszli Emmanuel Olisadebe, który poza Polską barierę 10 goli osiągnął dopiero w Chinach (lata 2008 i 2009) i Paweł Kryszałowicz, który seryjnie strzelał tylko w 2. Bundeslidze. W odwodzie pozostawał Marcin Żewłakow, który potrafił być skuteczny w Belgii – w najlepszym sezonie strzelił 16 bramek, chociaż trzeba mieć na uwadze, że w tamtych czasach liga belgijska była poza najlepszą dziesiątką rankingu UEFA. No i wtedy do kadry wchodził też wspomniany już Żurawski.

Następny rzut napastników, już za kadencji Pawła Janasa, to Andrzej Niedzielan (zagraniczny rekord – 10 goli w sezonie 05/06 w barwach NEC), Grzegorz Rasiak i Tomasz Frankowski (zagranicą rywalizowali głównie na 2. poziomie) oraz wschodząca gwiazda, Euzebiusz Smolarek. W sezonie 2005/06 25-letni Ebi zapakował 13 goli w 34 meczach w barwach Borussii Dortmund, a tym wynikiem w kraju zachwycali się niemal wszyscy. Smolarek jednak ani wcześniej, ani później bariery 10 goli w sezonie w swojej karierze już nie przekroczył.

Lepiej w swoich klubach radzili sobie piłkarze, którzy reprezentacji nie zawojowali. Artur Wichniarek, czyli król Bielefeld, w najlepszym sezonie w Arminii na poziomie Bundesligi zdobył 12 goli (w sezonach 03/04 oraz 08/09), a w międzyczasie zaliczył dwa sezony zakończone 10 ligowymi trafieniami. Inna sprawa, że w tamtych latach Bundesliga balansowała pomiędzy 4. i 5. miejscem krajowego rankingu UEFA, raz na jakiś czas zmieniając się z francuską Ligue 1, gdzie z kolei strzelał Ireneusz Jeleń. Napastnik Auxerre w swoich najlepszych czasach dwa razy skończył sezon z 14 golami (08/09 i 09/10) oraz raz zatrzymał się na 10 trafieniach (06/07).

I to by było na tyle. W XXI wieku pojedynczy polscy napastnicy potrafili strzelać w średnich ligach – Gilewicz w Austrii, Kuźba w Szwajcarii, Waligóra w Belgii czy Mięciel w Grecji. Tyle że poza Gilewiczem były to tylko jednorazowe wyskoki. Natomiast sytuacji, w której aż trzech (!) polskich snajperów, na przestrzeni jednej rundy (!!), w dwóch z czterech najlepszych lig Europy (!!!) strzeli 10 lub więcej bramek… No z taką sytuacją się dotąd nie spotkaliśmy.

Robert Lewandowski od lat przyzwyczaja nas do rewelacyjnych wyników strzeleckich, a teraz w sukurs idą mu wreszcie zdrowy Arkadiusz Milik, dla którego już teraz jest to drugi najlepszy sezon w karierze, oraz Krzysztof Piątek, który rewelacyjnie rozpoczął swoją przygodę w Serie A. Tak naprawdę, analizując niedaleką przeszłość, kiedyś mocnym kandydatem do gry w reprezentacyjnym ataku z pewnością byłby napastnik w stylu Mariusza Stępińskiego, który jesienią w Serie A wbił 4 gole. Dziś jednak nie jest to nawet piłkarz, który jest brany pod uwagę przy powołaniach, i to przez kolejnego selekcjonera.

Prawda jest taka, że Robert Lewandowski przyzwyczaił nas do luksusu. Gdyby nie on, dziś pół Polski chodziłoby w koszulkach Piątka i mówiłoby się, że rośnie nam najlepszy napastnik od dekad. A gdyby nie Piątek, Milik z 10 golami w Serie A nie schodziłby z czołówek gazet. Dzisiaj wśród napastników mamy ogromny komfort, który za kilka-, kilkanaście lat może się wydawać jakimś zupełnie niewyobrażalnym i nieosiągalnym stanem posiadania. Co więcej, naprawdę nie widzimy na świecie wielu reprezentacji, które miałyby lepiej obsadzony środek ataku.

Reklama

A skoro już o reprezentacji mowa, dobrze byłoby, by skuteczność naszego strzeleckiego tercetu została przeniesiona z piłki klubowej do drużyny narodowej. Z tym bywa różnie, ale też z pewnością nie można powiedzieć, że problemy naszej kadry wiążą się z problemami w ataku. Przeciwnie, o takim wyborze armat w ostatnich latach kolejni selekcjonerzy mogli tylko pomarzyć. Wielkim zadaniem Jerzego Brzęczka jest więc ustawienie taktyki, by w jak największym stopniu wykorzystać naszych snajperów – by przynajmniej dwóch każdorazowo zmieścić na boisku, a przy tym tak ustawić zespół, by atak nie został odcięty od podań. To jednak wyzwanie na 2019 rok, a co do tego minionego  – największym pozytywem chyba jednak była omawiana dyspozycja naszych snajperów. I szkoda tylko, że mowa tu wyłącznie o piłce klubowej.

 Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Komentarze

0 komentarzy

Loading...