Nie trzeba być skautem najwyższych lotów i mieć w swoich notatkach rozpisaną każdą akcję Broendby, by wygłosić dwie tezy o Kamilu Wilczku, z którymi nikt się nie pokłóci.
Pierwsza: jest w stanie strzelać regularnie i nie ma większych wahań formy.
Druga: raczej już nie zbawi reprezentacji.
Na brak klasowych napastników nie narzekamy, więc reprezentacyjne drzwi stają się powoli dla Wilczka zbyt wąskie i jeśli mielibyśmy bawić się we wróżkę, to znajdzie się jeszcze raz czy dwa na liście powołanych, ale wielkiej roli w tej reprezentacji nie odegra. Co wcale nie oznacza, że mu się nie wiedzie i musi chodzić ze spuszczoną głową. Wręcz przeciwnie. Dziś Wilczek podpisał nowy kontrakt z Broendby – obowiązujący do 2021 roku.
A wszystko mogło potoczyć się zupełnie inaczej, bo rozmowy Broendby z Wilczkiem w ostatnich tygodniach nie były zbyt satysfakcjonujące dla piłkarza i ten zaczął się rozglądać za nowym pracodawcą. Strzelał jak na zawołanie, więc ofert nie brakowało – zarówno z europejskich kierunków, jak i tych egzotycznych. Tuż przed świętami nastąpił jednak zwrot – na stole pojawiła się konkretna, mocna oferta z Broendby.
Taka, którą odrzucałoby się z dużym żalem.
– Byliśmy już przygotowani na inne ruchy. Pojawiało się zainteresowanie z różnych kierunków, jedne bardziej egzotyczne, drugie mniej. Broendby wystąpiło jednak z taką ofertą, że ciężko było z niej zrezygnować. To kontrakt, który odpowiada aktualnej pozycji Kamila w zespole. Działali pod presją czasu i to nam ułatwiło rozmowy. Od pierwszego stycznia sytuacja mogłaby być zupełnie inna – potwierdza Paweł Zimończyk z agencji FairSport, menedżer piłkarza.
Od pierwszego stycznia rozmowy wyglądałyby zupełnie inaczej, bo wówczas Wilczek miałby tylko pół roku do końca kontraktu, a więc wedle przepisów mógłby podpisać umowę z kim tylko by chciał. – Przedłużenie Kamila może być sygnałem dla klubu i ligi, że nie chcą być już dłużej w cieniu FC Kopenhaga czy Midtjylland i idą po swoje – dopowiada Zimończyk.
Co czeka Wilczka przez te 2,5 roku? Przede wszystkim – kolejne podejście do walki o mistrzostwo, którego zawodnik nie ma jeszcze w gablocie. W zeszłym roku Broendby wjechało na autostradę do tytułu, ale im bliżej mety, tym bardziej trwoniło przewagę. W tym sezonie też się raczej nie uda (trzecie miejsce, 17 punktów straty), trudno może być także o ponowny tytuł króla strzelców – Wilczek z 13 trafieniami jest na drugim miejscu i do swojego największego konkurenta, Roberta Skova z FC Kopenhaga, traci pięć bramek. Ale to dystans, który mimo wszystko można odrobić, bo w Danii Wilczek strzela mocnym, strzela słabym, strzela w ważnych meczach, strzela w mniej ważnych, strzela głową, strzela nogą, po prostu strzela zawsze i się nie zatrzymuje. Dość powiedzieć, że w 2018 roku trafił do siatki już 30 razy. Do najlepszego strzelca w historii klubu, Ebbe Sanda, który wkrótce obejmie stanowisko dyrektora sportowego, zostały mu jeszcze tylko 23 trafienia.
Zimończyk: – Jeśli Kamil utrzyma tę formę, nie wiem czy potrzebne mu są na to aż dwa lata. To w formie żartu, ale jeśli można zapisać się w historii takiego klubu jak Broendby, to czemu nie?
Fot. FotoPyK