Koniec. To znaczy nie taki ostateczny, ale przynajmniej na jakiś czas – gospodarz wyprasza gości i prosi, by ci wrócili najwcześniej w lutym. Czy goście będą odliczać dni w kalendarzu? Ujmijmy to tak: nie.
Nad morzem znów to zrobili – tak jak w 16. kolejce, tak teraz najbardziej podobały się nam mecze rozgrywane w Gdyni i Gdańsku. Ten pierwszy zachwycił właściwie wszystkim, bo mieliśmy dramaturgię, skoro Arka przegrywała dwoma bramkami, potem prowadziła, ale ostatecznie nie zdołała zwyciężyć. No i jakość, przecież bramki Furmana czy Janoty sprawiały, że widzowie mogli zbierać szczęki z podłogi (choć jednak trafienie piłkarza Arki stawiamy wyżej). A mecz w biało-zielonej części Trójmiasta? Podobał się nam, ponieważ takiej gry oczekujemy od lidera. Nie fartownych zwycięstw u siebie po 1:0, ale konkretne rozwalcowanie rywala, który gnije na dnie tabeli. Górnik u Lechii nie miał czego szukać – ekipa Stokowca pressowała jak szalona i wykorzystywała mnożące się przez nacisk błędy rywala. Brawo.
Natomiast brawa nie ma co bić niektórym kibicom Lechii, bo niestety, ale gdyby zebrać wszystkie szare komórki panów od rac, można by je policzyć na palcach jednej dłoni. I to takiej, której właściciel nie uważał przy petardach w sylwestrową noc. Drużyna prowadzi, gra dobrze, a ci odpalają swoje świecidełka (zobacz, Seba, pali się!!!) i doprowadzają do przerwania meczu. Piłkarze proszą, by tak zwani kibice skończyli odstawiać cyrk, mecz zostaje wznowiony… i co? Przyszła pora na drugą serię rac. Dno. A że podobne wydarzenia miały miejsce w Sosnowcu i Gdyni, można tylko załamać ręce.
Na boisku polska piłka wygląda słabo, a na trybunach głupio.
Kilkudziesięciu dzbanów można wyłapać z trybun, ale na boiskach w sumie nie było wcale ich tak dużo. Małym dzbanikiem będzie więc Dominik Hładun, który zaliczył spacer poza polem karnym, z którego jego drużyna miała same kłopoty. Bo nawet gdyby padł wtedy gol, gospodarze graliby w jedenastu. A tak? Jednego mniej nie dali rady utrzymać ani prowadzenia, ani remisu i skończyło się, jak się skończyło. Czwartym zwycięstwem z rzędu Cracovii.
To nie była wybitna kolejka dla bramkarzy, trudno wskazać jednego, który by nas mega oczarował i bronił jak natchniony. Dlatego wskazujemy Michała Miśkiewicza. Owszem, z jednej strony bywał niepewny, elektryczny i bliski kuriozalnej bramki (gdy prawie sobie wrzucił piłkę po flaku Camary z ostrego kąta), ale z drugiej strony zachował czyste konto, I ma w nim swoje spore zasługi, ponieważ wyciągnął ze dwie takie piłki, przy których puszczeniu nie mówilibyśmy: „oj, błąd bramkarza”. Nie, szczególnie Miśkiewicz zaimponował, gdy zebrał się do uderzenia Zielińskiego – piłka nabrała poślizgu na mokrej murawie i była piekielnie groźna. No, czyli Michała doceniamy i wysyłamy rękawice, a konkretnie wysyła je Wojtek Małecki.
Tiba, bo zrobił to, czego można od niego oczekiwać. Wziął odpowiedzialność za wynik. Nie chodzi nam oczywiście o to, by walił bramki co mecz, nie jest od tego, ale w trudnych momentach tak drogi grajek powinien dać coś ekstra. Tak się stało i liczymy, że po przepracowanej zimie z Nawałką, chłopak pokaże pełnię swoich umiejętności.
Carlitos. Wiele już zostało o tym napisane, więc tylko dla przypomnienia. Gość strzelił kuriozalnego samobója, przegrał większość pojedynków, na bramkę przeciwnika strzelał na wiwat. Nie zdziwimy się, jeśli wiosną, przy powrocie Niezgody i rosnącej formie Kulenovicia, Carlitos częściej będzie grzał ławę. No, chyba że się za siebie weźmie, bo umiejętności wciąż ma, tylko głowę gdzieś zgubił.
Po raz kolejny docenimy Karola Świderskiego. Wygląda na to, że wiosną będzie spoczywać na nim duża odpowiedzialność – Sheridan jest na wylocie, Bezjak gra słabiutko. Oczywiście – Jaga pewnie kogoś sobie ściągnie, ale to właśnie Karol może być numerem jeden już z prawdziwego zdarzenia w ekipie Mamrota. Jesienią pokazał, że może to dźwignąć. Osiem bramek, a w minionej kolejce trafienie z Piastem, dające remis.
Michał Janota. Musiał się złożyć szybko, musiał przymierzyć mocno i celnie. Trzy na trzy, wszystko zrobił. Kapitalna runda i jeszcze raz rumienimy się, że wątpiliśmy.
Jest i Messi z Indonezji! #LGDGÓR pic.twitter.com/LpZeZCQRv6
— Maciej Sypuła (@MaciejSypula) 22 grudnia 2018
Indonezja w ekstazie!
– Wszystkiego najlepszego na święta i szczęśliwego nowego roku! – powiedzieli Weszlacy.










