Reklama

Kim, w co ty grasz?

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

22 grudnia 2018, 13:19 • 11 min czytania 0 komentarzy

Informacje, że Korea Południowa i Północna chcą wspólnie zorganizować letnie igrzyska olimpijskie, były – trzymając się tamtejszej terminologii – naprawdę bombowe. Gdyby ten szalony projekt wypalił i w 2032 roku sportowy świat faktycznie zjechał do kraju Kim Dzong Una, byłoby to wydarzenie wykraczające daleko poza sport. Tylko na ile szczere są intencje dyktatora i czy Północ w ogóle byłaby w stanie taką imprezę urządzić? – Od strony ekonomicznej, organizacyjnej, ten kraj w obecnym stanie nie nadaje się do organizowania imprezy rangi mistrzowskiej. Zasadne jest pytanie, ile pieniędzy musiałoby wpakować w to Południe – mówi Oskar Pietrewicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Kim, w co ty grasz?

***

W Międzynarodowym Komitecie Olimpijskim to jednak mają przerąbane. Szychom z Lozanny coraz trudniej wybrać gospodarza igrzysk, bo mało kto chce się już pakować w takie gigantyczne wydatki, a jak już jest chętny, to aż strach. Bo taka będzie ewentualna wspólna kandydatura demokratycznej Korei Południowej z totalitarną Koreą Północną.

Przypomnijmy, informacja, że obie Koree mają zamiar zawalczyć o letnie igrzyska w 2032 r., to jeden z efektów ocieplenia stosunków dyplomatycznych pomiędzy tymi państwami. Od igrzysk w Pjongczangu, gdzie oba kraje maszerowały pod jedną flagą podczas ceremonii otwarcia i wystawiły wspólną żeńską drużynę hokejową, doszło już do trzech spotkań Kim Dzong Una i prezydenta Korei Południowej Mun Dze Ina (w całej historii takich spotkań na szczycie było tylko pięć). Do pierwszych dwóch „schadzek” obu panów doszło w Panmundżom. To wieś leżąca w strefie zdemilitaryzowanej, czyli w pasie o szerokości 4 km, który oddziela oba państwa od 1953 r., kiedy to wprowadzono zawieszenie broni w wojnie koreańskiej. Podczas spotkań rozpoczęto negocjacje o formalnym zakończeniu konfliktu z połowy ubiegłego wieku, ale nie tylko.

Deklaracja mówiła jeszcze m.in. o wznowieniu kontaktów społecznych (współpraca kulturalna, spotkania członków rozdzielonych w czasie wojny rodzin) oraz przede wszystkim o zaprzestaniu „wrogich działań”. Oba państwa miały zacząć pracować na rzecz trwałego pokoju na półwyspie, a więc osiągnięcia pełnej denuklearyzacji. Ten ostatni zapis był oczywiście najważniejszy, chociaż póki co skończyło się na ogólnikach. Kiedy we wrześniu Kim Dzong Un przyjął w Pjongjangu (nie mylić z Pjongczangiem) prezydenta z Południa, zgodził się jednak podjąć dodatkowe kroki do denuklearyzacji. Jak zapewniał, zamknie ośrodki badań jądrowych i zakłady zbrojeń, jeśli tylko Stany Zjednoczone „okażą wzajemność”, a więc dadzą Korei gwarancję bezpieczeństwa.

Reklama

I to właśnie we wrześniu ze strony koreańskich przywódców padła zapowiedź, że będą chcieli powalczyć o wspólną organizację igrzysk w 2032 r. oraz piłkarskiego mundialu dwa lata wcześniej (wspólnie z Chinami i Japonią). Obie Koree chcą wysłać połączone reprezentacje m.in. także na igrzyska w Tokio oraz przyszłoroczne mistrzostwa świata w piłce ręcznej.

***

Najwięcej emocji rozpaliły oczywiście zapędy mundialowo-olimpijskie. Trzeba być bowiem naiwnym, żeby uważać, że Kim Dzong Un nagle zapałał miłością do sportu (nawet jeśli jest kibicem Manchesteru United). Można podejrzewać, że Korei Północnej zależy na ociepleniu relacji z sąsiadem, ale tak naprawdę z USA, ponieważ to jedyna droga do poluzowania międzynarodowych sankcji. Kolejna sprawa to chęć pozbycia się amerykańskich żołnierzy stacjonujących na Południu. Dla drugiej, demokratycznej Korei, nawiązanie współpracy z nerwową Północą to z kolei szansa, żeby przestać w końcu drżeć przed wybuchem wojny.

Zimowe igrzyska w Pjongczangu bardzo dobrze pokazały wartości olimpijskie. Mam nadzieję, że pokój w Azji może być kontynuowany przez sport – mówił minister sportu Korei Południowej Do Jong-hwan sugerując, że miastami-gospodarzami byłyby Seul i Pjongjang.

Reakcja MKOl-u była oczywiście dyplomatyczna. – Z dużym zadowoleniem przyjmujemy zamiary Republiki Korei i Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej, aby wspólnie organizować igrzyska. Po tym, jak otworzyliśmy drzwi do politycznych rozmów ze wspólnym marszem dwóch koreańskich drużyn podczas igrzysk w Pjongczangu, sport mógł ponownie przyczynić się do pokoju na Półwyspie Koreańskim. Mamy szczerą nadzieję, że polityczne rozmowy przyniosą udaną kandydaturę – powiedział przewodniczący MKOl-u Thomas Bach w rozmowie z serwisem dla „Inside The Games”, chociaż wiadomo, że to była czysta kurtuazja.

17-korea-unified-flag-olympics.w710.h473

Reklama

W tym duecie pewnym można być bowiem wyłącznie demokratycznego Południa. Kraj ten daje niemalże gwarancję dobrej organizacji, ponieważ w ostatnich 30 latach organizował aż trzy duże imprezy – oprócz zimowych igrzysk w Pjongczangu także letnie w 1988 r. oraz mundial w 2002 r. – i wszystkie zostały wysoko ocenione. A totalitarny sąsiad z Północy od zawsze żył poza nawiasem i jest jedną wielką niewiadomą.

Wątpliwości są przede wszystkim dwie. Po pierwsze, czy kraj zwyczajnie stać na tak wielką imprezę. Trudno znaleźć na to odpowiedź, bo problem w tym, że Korea z północy nie przedstawia żadnych wiarygodnych danych obrazujących jej kondycję ekonomiczną. To po prostu tajemnica państwowa. – Władze Korei Północnej nie publikują precyzyjnych danych makroekonomicznych od lat 60. XX w. – przypominał niedawno „Obserwator Finansowy” dodając, że jednym z najbardziej miarodajnych źródeł jest Bank Korei, który pozyskuje informacje od… wywiadu południowokoreańskiego i uchodźców. M.in. na tej podstawie funkcjonuje opinia, że gospodarka tego kraju tkwi w kryzysie.

Gospodarka północnokoreańska jest skrajnie niedofinansowana, gdyż średnio 30 proc. budżetu przeznaczonego jest na dozbrojenie armii i rozwój technologii jądrowej. Od początku lat 90. gospodarka znajduje się w stanie permanentnego kryzysu. Do 2006 r. Korea odnotowywała nieustannie spadek bądź to poziomu produkcji, bądź obrotów w handlu zagranicznym czy wszystkich tych wskaźników równocześnie w połączeniu ze spadkiem PKB. W tej gospodarce wzrasta jedynie zadłużenie zagraniczne – czytamy w badaniu „Standardy życia i sytuacja ekonomiczna Korei Północnej”, które przygotował Andrzej Bober.

Drugim problemem jest zupełne odcięcie kraju od świata. Trudno dziś wyobrazić sobie, jak tak zamknięte społeczeństwo (gdzie też notorycznie łamane są też prawa człowieka) miałoby poradzić sobie z napływem kibiców, sportowców i mediów z całego świata.

***

A co sądzą o tym eksperci zajmujący się polityką tego regionu? Rozmawiamy z Oskarem Pietrewiczem z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Jak traktuje pan informacje o tym, że obie Koree chcą pójść pod rękę i zorganizować letnie igrzyska olimpijskie oraz piłkarski mundial?

Podchodzę do tego ostrożnie, chociaż cały czas mając na uwadze sukces, jakim bez wątpienia były zimowe igrzyska w Pjongczangu. To był przykład tego, że przy okazji wydarzenia sportowego może dojść do przełomu politycznego. Właśnie w trakcie igrzysk doszło do wizyty ważnych przedstawicieli Północy, m.in. siostry Kim Dzong Una. Następnie zorganizowano wizyty wysokich przedstawicieli Korei Południowej w Korei Północnej, w następstwie czego doszło do szczytu przywódców obu Korei. I kto wie, gdyby nie Pjongczang, być może nie byłoby też szczytu Donald Trump-Kim Dzong Un? Można więc uznać, że wydarzenie sportowe zdynamizowało kontakty polityczne.

Chociaż nie ulega wątpliwości, że igrzyska zostały wykorzystane bardzo instrumentalnie – nie brakowało momentów, gdy sport został cynicznie podporządkowany polityce. Do udziału w zawodach zgłoszono wspólną drużynę hokeistek i sportowo to było totalne nieporozumienie, które musiało zakończyć się fiaskiem. Było dużo kontrowersji, bo doszło do jawnej ingerencji politycznej, czym oburzona była trenerka z Południa, która z powodów politycznych była zmuszona powołać Koreanki z północy, niezależnie od prezentowanego przez nie poziomu sportowego. Równocześnie był to jednak element budowy wspólnej tożsamości. Podobnie jak wyjście pod jedną flagą zjednoczonej Korei, wysłuchanie jednego hymnu.

Tegoroczne polityczne konsekwencje igrzysk w Pjongczangu pozwalają mimo wszystko pozytywnie oceniać to wydarzenie. Tym bardziej, że w przeszłości tworzono już wspólne reprezentacje na igrzyska w 2000, 2004 i 2006 r. i z perspektywy lat można ocenić, że nie przyniosło to pożądanych efektów politycznych. Wręcz odwrotnie, wspólne przedsięwzięcia zostały skompromitowane, bo w tym samym czasie Korea Północna rozwijała swój… program nuklearny.

Dlaczego więc igrzyska w Pjongczangu mogły zadziałać inaczej?

Jest bardzo dużo spekulacji z tym związanych. Niewykluczone, że Korea Północna potrzebowała oddechu od sankcji, bardzo chciała poprawić wizerunek i stąd zdecydowała się na udział w igrzyskach. Być może dlatego ten kraj tak złagodził stanowisko w niektórych sprawach, m.in. w kwestii programu nuklearnego, decydując się na zaprzestanie prób atomowych. Trzeba brać pod uwagę scenariusz, że pojednawcza postawa Korei Północnej może być wyłącznie zabiegiem taktycznym, polityczną grą na przeczekanie.

Aczkolwiek na pewno mamy obecnie taki moment w stosunkach obu Korei, że zarówno na Północy, jak i na Południu są siły polityczne, które bardzo chcą pokazywać, że współpraca międzykoreańska jest możliwa nie tylko na poziomie przywódców, ale też w aspekcie międzyludzkim, sportowym, kulturalnym. Pamiętajmy, że to jest bardzo atrakcyjne do sprzedania społeczeństwu, co ma istotne znaczenie w południowokoreańskiej demokracji. To możliwość pokazania, że nie chodzi wyłącznie o dialog polityków, ale że zaangażowani będą zwykli obywatele, kibice, sportowcy. Taka retoryka wpisuje się w stale obecną narrację zjednoczeniową na Południu. Ale niezależnie od tego jest zbyt wcześnie, aby oceniać, że igrzyska w Pjongczangu przyczyniły się do trwałej zmiany sytuacji na Półwyspie Koreańskim.

Wyobraźmy sobie idealny świat: Korea Północna zgadza się na rozbrojenie nuklearne, a w miejscu dzisiejszej strefy zdemilitaryzowanej oddzielającej oba państwa sadzone są drzewka przyjaźni. Korea Południowa, która potrafiła już w przeszłości z sukcesem zorganizować igrzyska letnie, zimowe i piłkarski mundial, na pewno podoła kolejnej imprezie. A co z sąsiadem? Czy jego ekonomia to udźwignie?

Byłem w Korei Północnej w sierpniu tego roku i powiem tak: to kraj nie tak biedny, jak w latach 90., gdy znalazł się na skraju upadku gospodarczego. Od tamtego czasu Korea Północna bardzo się zmieniła, ale nadal brakuje tam elementarnej infrastruktury, a przecież w przypadku takiej imprezy jak igrzyska czy mistrzostwa świata w piłce, odpowiednio skomunikowany kraj to podstawa.

I to nie jest kwestia infrastruktury hotelowej czy sportowej, bo taką Korea Północna być może byłaby w stanie przygotować. Chodzi o tak podstawowe sprawy, jak komunikacja między miastami czy regularne dostawy prądu w miejscach innych niż stolica. Ten kraj jest wewnętrznie bardzo słabo skomunikowany, ma absolutnie fatalny stan dróg. W wielu kwestiach tam nawet nie byłoby czego modernizować, połączenia drogowe i kolejowe należałoby w ogromnym stopniu zbudować od nowa. Cała infrastruktura, która jest doskonała w Korei Południowej, na Północy po prostu nie istnieje.

Rozmawiałem niedawno z polskim maratończykiem, który biegał w Korei Północnej. Kiedy zszedł z trasy biegu, ponieważ chciał szukać toalety, został aresztowany. Nie można było zrobić nawet kroku poza wyznaczony teren. Trudno więc wyobrazić sobie, że przez kilka tygodni będą się tam bawiły tłumy kibiców.

Mamy do czynienia z krajem, po którym nie można poruszać się swobodnie bez zgody administracyjnej. Nie może pan ot tak wyjechać ze stolicy do innego miasta, musi pan mieć wewnętrzną wizę.

W Korei Północnej można wskazać masę rzeczy, które potwierdzą, że ten kraj nie może zrobić wydarzenia międzynarodowego, na którym kibice i sportowcy mieliby pełną swobodę. Od strony ekonomicznej, organizacyjnej, ten kraj w obecnym stanie nie nadaje się do organizowania imprezy rangi mistrzowskiej. Zasadne jest pytanie, ile pieniędzy musiałoby wpakować w to Południe. Korea Południowa na pewno zdaje sobie sprawę, że jak dojdzie do organizacji dużych wydarzeń sportowych, to poniesie niemal wszystkie koszty organizacji takiego przedsięwzięcia.

Ale obawiam się, że nawet gdyby te pieniądze się znalazły, to i tak pojawi się masa zgrzytów, bo igrzyska to nie tylko rywalizacja sportowa, ale również właśnie potrzeba stworzenia komfortowych warunków dla kibiców, zadbanie o bezproblemowe podróżowanie po kraju czy zapewnienie bezawaryjnej transmisji z wydarzeń sportowych. Jak to zrobić w kraju tak odciętym od świata? Dlatego bardzo sceptycznie podchodzę do tych pomysłów.

Jakie warunki polityczne musiałaby spełnić Korea Północna, żeby w ogóle mogła marzyć o organizacji tak dużych imprez?

Ten rok jest rokiem pozytywnym, bez wątpienia mamy atmosferę uspokojenia, ale mimo to najbardziej problematyczne sprawy, takie jak denuklearyzacja, nie zostały rozwiązane – impas w dialogu USA z KRLD utrzymuje się od miesięcy. Niczego nie można być pewnym, a do tego pozostaje wątpliwość, że otwarcie na dialog to wyłącznie zagrywka taktyczna Korei Północnej. Nie możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że tegoroczna atmosfera pokoju i stabilizacji utrzyma się w przyszłym roku. W przypadku Półwyspu Koreańskiego nie można być tego pewnym w zasadzie od 70 lat, kiedy powstały dwa państwa koreańskie.

Moim zdaniem, gdyby władze MKOL-u zdecydowały się powierzyć organizację takiej imprezy Północy, wzięłyby na siebie ogromną odpowiedzialność. Ten rok stabilizacji to stanowczo za mało, żeby dać Północy taką imprezę. Pamięta pan pokojową nagrodę Nobla dla Obamy? Dostał ją na kredyt i po latach wiemy, że to było nieporozumienie. Również w tym przypadku przyznanie imprezy byłoby mocno na kredyt.

Pozostaje też problem transparentności, bo przecież Korea Północna jest informacyjnie odcięta od świata.

Pamiętajmy, że mamy do czynienia z podręcznikowym krajem totalitarnym, w którym podstawą jest kontrola nad społeczeństwem, a obywatele są oderwani od świata zewnętrznego. Dziś Korea Północna jest przygotowana wyłącznie na organizację imprez dla swoich mieszkańców, ewentualnie pojedynczych zawodów międzykoreańskich. Tamtejsze władze nie mają doświadczenia w robieniu wydarzeń rangi olimpijskiej i wydaje mi się, że to byłoby dla nich nie do udźwignięcia. Owszem, obie Koree będą zapewniały, że będą gotowe na organizację igrzysk czy mundialu – szczególnie że to jeszcze perspektywa wielu lat – ale jednak moim zdaniem nadal jest zbyt wcześnie, żeby o czymś takim myśleć.

Mam wrażenie, że Korea Południowa rzuciła ten pomysł tylko na potrzeby uzasadnienia swojej aktualnej polityki, chcąc pokazać, że dąży do zapewnienia trwałego pokoju na Półwyspie Koreańskim. Ten rok dostarczył argumentów zwolennikom tezy, że możliwa jest stabilizacja w tym regionie świata, ale pamiętajmy, jeszcze w ubiegłym roku mówiono, że niechybnie dojdzie do wojny nuklearnej między USA a Koreą Północną. Stąd przy pomyśle organizacji przez obie Koree imprez sportowych tak dużej rangi stawiam bardzo duży znak zapytania.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl, Cartoon Movement

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...