Miesiąc temu wydawało się to być nieprawdopodobne. Lech Poznań był 8. w ligowej tabeli. Bilans bramkowy miał gorszy od Arki Gdynia czy Śląska Wrocław. A jednak! Kolejorz zimę spędzi na trzecim miejscu w ekstraklasie.
Lech Adama Nawałki jeszcze nas nie oczarował. Nogawki wciąż mamy funkiel nówka, ani przez moment w czterech ostatnich spotkaniach rundy w jego wykonaniu nie czuliśmy się rzuceni na kolana. Nawet w meczu z Zagłębiem Sosnowiec – choć wygranym 6:0 – trudno było mówić o zespole przypominającym na przykład Górnika Zabrze z najlepszych meczów pod batutą niedawnego selekcjonera. Tak, widać symptomy poprawy względem nijakości, w jakiej poznaniacy zatapiali się w większości wcześniejszych meczów. Ale Nawałce przede wszystkim na starcie pomaga indywidualna jakość jego piłkarzy.
Gdy Joao Amaral i Pedro Tiba trafili do Poznania, szybko dali się poznać jako zawodnicy zdolni do rozstrzygania meczów kilkoma błyskotliwymi zagraniami. Z czasem okazało się, że obaj są też niesamowicie chimeryczni. Doprawdy trudno przewidywać, czy aby w meczu, w którym przez 89 minut któryś z nich jest kompletnie niewidoczny, w tej jednej, jedynej nie zada ciosu na wagę trzech punktów.
To właśnie stało się za przyczyną Joao Amarala w meczu ze Śląskiem Wrocław, to dziś zrobił Pedro Tiba. Gdyby nie bramka, trzeba by mu było wystawić notę albo równie niską, albo niewiele wyższą od Amarala. W wieczornym starciu kompletnie schowanego między liniami Wisły, a gdy już mającemu okazję pociągnąć akcję – wybierającego najgorsze opcje. Tiba częściej był pod grą, ale miał na sumieniu choćby sytuację z drugiej połowy, kiedy podał piłkę na złotej tacy Kamilowi Wojtkowskiemu pod swoim polem karnym. A później przyszedł ten jeden, perfekcyjny strzał. Po ziemi, z pierwszej piłki, uciekający od rąk Mateusza Lisa.
A trzeba powiedzieć to wprost – Lech na zwycięstwo nie zapracował sobie przekonującą grą od początku do końca. Tak, miał świetny pierwszy kwadrans, możliwe że najlepszy kwadrans w ogóle podczas krótkiej kadencji Nawałki. Tak, Wasielewski obił poprzeczkę, ale nie w efekcie jakiejś bomby zza pola karnego, a wrzutki, która okazała się centrostrzałem. Tak, Amaral strzelił mocno zza pola karnego, zmuszając do wysiłku Lisa. Ale to Wisłę oglądało się przyjemniej, to Wisła zawłaszczyła sobie długimi momentami środek pola, wymieniając po kilkanaście podań bez straty.
Tylko że kluczem do dominacji Wisły był Vullnet Basha. Albańczyk łączył obronę z atakiem wprost idealnie, zapewniał niezbędną równowagę między formacjami. Równowagę, której nie udało się już odzyskać, gdy zszedł z boiska z grymasem bólu na twarzy i gdy musiał go zastąpić Patryk Plewka. Młody polski pomocnik zaczął od nieudanego zagrania i… wyparował. Kompletnie zniknął. Gdy stoperzy szukali opcji do podania do 62. minuty, Basha zwykle był gdzieś w pobliżu. Plewka chował się zaś za dwoma rywalami, jakby bojąc się kolejnej sytuacji, w której powinie mu się noga.
Białej Gwieździe widocznie brakowało też kogoś o charakterystyce Zdenka Ondraska. Najlepiej Ondraska we własnej osobie. Marko Kolar na szpicy mógł się podobać, gdy rozliczać go z zadań fałszywego napastnika. Uprzykrzał do granic możliwości życie piłkarzom Lecha, pokazywał się do grania, wychodził głęboko po piłkę. Tylko że w związku z tym brakowało kogoś, do kogo można by było dograć w polu karnym. Było to widać najlepiej, gdy lewą stroną podłączał się Rafał Pietrzak. Kolejne wrzutki bez problemu – bo bez konieczności walki – wybijali poza swoje pole karne Rogne i Vujadinović. Czasami pewnie, czasami niezdarnie, ale koniec końców gol nie padł.
Nie padł też, gdy Pietrzak wreszcie miał do kogo dograć, bo przy rzucie rożnym Wasilewski wbiegł w pole karne Lecha i uderzył potężnie, ale właśnie tam, gdzie stał Matus Putnocky. Główki „Wasyla” nie zdołał też dobić Dawid Kort, zblokowany przez Marcina Wasielewskiego tak, że piłka po odbiciu od słupka wpadła w koszyczek bramkarza Lecha.
Wisła nie miała się jednak w dzisiejszym meczu czego wstydzić. Jeśli było to starcie mające symbolizować nowe otwarcie, bo na trybunach byli przecież obecni potencjalni nowi właściciele klubu, dostali dowód na to, że przejmą drużynę ze stylem i charakterem. Jeśli pożegnanie Wisły z ekstraklasą – to naprawdę godne i sprawiające, że będziemy wyczekiwać Białej Gwiazdy z powrotem jak najszybciej.
[event_results 549607]
fot. 400mm.pl