Reklama

Jan Ziobro. Talent, który przegrał z charakterem

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

21 grudnia 2018, 11:02 • 15 min czytania 0 komentarzy

Dokładnie pięć lat temu wygrał swój pierwszy (i jedyny) konkurs Pucharu Świata. Był brązowym MŚ z konkursu drużynowego, a na pewnym etapie swej kariery skakał lepiej od Dawida Kubackiego. Dziś ma 27 lat i na skoczni już go nie zobaczycie. Jan Ziobro zszedł z niej pokłócony z trenerami i działaczami niespełna rok temu.

Jan Ziobro. Talent, który przegrał z charakterem

Biznes

Jan Ziobro nie jest już skoczkiem. Nawet gdyby chciał wrócić na belkę, prawdopodobnie nie znalazłby na to czasu. Zajmuje się bowiem rodzinną firmą. Zresztą jeszcze w czasach, gdy był reprezentantem Polski, często się tym „bawił”, a firma korzystała – w jej reklamach występował m.in. Piotr Żyła, a młody Janek lansował ją na kasku. Fachu nauczył się przy ojcu, który meblarski biznes prowadzi od dawna.

– Mam swoją lakiernię. Poza tym, że jest to moja praca, to jest to także moje hobby. Zawsze podobało mi się takie “babranie”. Kiedy na końcu jest fajny efekt, to czuję wielkie zadowolenie. Koledzy nie raz się ze mnie śmieją, że mam zboczenie zawodowe, bo często przyglądam się, jak są wykończone meble – mówił Onetowi trzy lata temu.

Za sprawą rodzinnej firmy nie musiał przesadnie martwić się pieniędzmi. Jego bliscy je po prostu mieli, a Janek mógł skakać, co dawało mu pewne poczucie bezpieczeństwa, komfort psychiczny. Z drugiej strony często stał rozdarty pomiędzy biznesem, którego prowadzenie również go interesowało, a podbijaniem światowych skoczni. To ostatnie wymagało niemal całkowite poświęcenia treningom, a Ziobro często głowę miał zajętą tym, co poza nimi.

Reklama

Edward Przybyła, klubowy trener Ziobry:

– Powiem szczerze, że Janek nie skakał dla pieniędzy. Jego rodzina to nie bogacze, ale wszyscy pracują, mają swoje firmy. Skakał dla siebie, własnej satysfakcji i dlatego, że chciał komuś coś udowodnić. Pieniądze to była dla niego drugorzędna sprawa. Dla niego pieniądze nie były najważniejsze. I tego nie mogli zrozumieć nasi trenerzy.

Jedno trzeba przyznać: Ziobro w swoim fachu jest naprawdę dobry. Jeśli pamiętacie kaski naszych reprezentantów sprzed 4-5 lat, to w wielu przypadkach była to robota właśnie Jana lub jednego z jego kolegów. Tak było choćby z kaskami Dawida Kubackiego, Bartka Kłuska czy braci Miętusów. Inne powiązania ze skocznią znaleźć możecie w firmowym sklepie, gdzie powitają was meble zaprojektowane przez… Jakuba Jandę, Piotra Żyłę, Klemensa Murańkę i samego Janka.

Jeszcze w marcu 2017 roku Ziobro mówił Rzeczypospolitej, że „firma to poważna sprawa. W zasadzie wiem, co będę robił. Mam przed sobą jeszcze trochę skakania, ale sport jest sportem, a biznes biznesem. Dobrze, że w moim przypadku jedno pomaga drugiemu”. Czy pomagało – sprawa dyskusyjna. On sam – w tym samym wywiadzie, twierdził, że zdecydowanie tak:

– W sezonie w firmie jestem gościem. Ale nawet jak wpadam na dzień do Spytkowic, to przychodzę do lakierni, sprawdzam, patrzę, czy wszystko jest tak, jak ma być, rozmawiam z pracownikami, czasem pytam, ile udało się im zrobić, choć te informacje zwykle mam wcześniej, bo zastępuje mnie żona. Jest też ze mną brat, tata jeszcze nam pomaga. Codziennie jestem z nimi w kontakcie, w Lahti także tak było. To jest dla mnie dobre, że na chwilę mogę zapomnieć o skokach. Myślę, że zastanawianie się nad tym, co dzieje się w firmie, skutecznie odciąża mi głowę.

Reklama

Ziobro nie przewidział jednego – że trenerzy mogą mieć inne zdanie, a wspomniane wcześniej „trochę skakania” oznacza niecały rok. Tyle zajęło mu zakończenie kariery zawodowego sportowca. Dziś zajmuje się już tylko firmą. Na ten moment możecie więc zapomnieć o Ziobrze-skoczku. Bo, jak mówi Edward Przybyła, do skoków Janek raczej nie wróci. Z naciskiem na ostatnie dwa słowa. Szkoda, bo był okres, w którym odgrywał ważną rolę w naszej reprezentacji.

Engelberg, Soczi i Falun

W Pucharze Świata debiutował w styczniu 2011 roku, gdy ten zawitał do Zakopanego. Nie przebrnął jednak przez kwalifikacje, ta sztuka udała mu się dopiero w listopadzie, na starcie kolejnego sezonu. Znalazł się wtedy też w składzie drużyny – z Piotrem Żyłą, Kamilem Stochem i Krzysztofem Miętusem(!) zajął siódme miejsce. Później nie notował wielkich postępów. Zmieniło się to dopiero latem, gdy pracował z Krystianem Długopolskim, byłym reprezentantem, a prywatnie swoim szwagrem. I gdy już dochodził do niezłej formy, wszystko szlag trafił, bo Ziobro mocno się poturbował.

– Janek po lądowaniu wpadł w dziurę na zeskoku i się wywrócił. Ściągnęło go na bandę i to spowodowało najwięcej obrażeń. Jest trochę potłuczony i miał szytą rękę, ale nie ma większych uszczerbków – mówił wówczas Łukasz Kruczek. Doprowadzenie się po tym do stanu używalności nieco potrwało, ale było warto – na początku 2013 roku zdobył pierwsze punkty Pucharu Świata. W Zakopanem, tam gdzie debiutował. – W najśmielszych snach nie przypuszczałem, że w pierwszej serii skoczę 129 metrów. To był fantastyczny skok. Udało się i jestem z tego bardzo zadowolony. To mój największy sukces w dotychczasowej karierze – opowiadał po konkursie Onetowi.

Po tym sezonie mówił, że wciąż ma sporo do poprawy. Dodawał jednak, że jeśli się z tym wszystkim upora, to będzie naprawdę dobrze. I było, a Ziobro nabrał sporo pewności siebie. Po odwołanym konkursie w Kuusamo mówił, że „miał zamiar wygrać te zawody”, a gdy kiedyś zapytano go o to, kto ze światowej czołówki skacze jeszcze na nartach Sport 2000, odparł, że on. Jeśli ktoś śmiał się z tych słów pod nosem, to miesiąc później przestał. Jan Ziobro okazał się najlepszy w Engelbergu.

Edward Przybyła:

– Chyba nikt się tego nie spodziewał. To była duża niespodzianka, poczynając od tego, że w ogóle pojechał na ten Puchar Świata, bo akurat wtedy był w kadrze B, to był taki okres zmian, że wielu zawodników przesuwano z pierwszej reprezentacji do drugiej i odwrotnie.

Łukasz Kruczek, wówczas szkoleniowiec Polaków, mówił, że Ziobro pokazał potencjał, na który wszyscy czekali i wreszcie udało mu się „uwolnić” skoki. I faktycznie, przed szwajcarskimi konkursami zastanawiano się, czy Janka nie zabrać na Puchar Kontynentalny. Ostatecznie takiej decyzji nie podjęto. I dobrze, bo bez tego nie byłoby ani zwycięstwa młodego Polaka, ani trzeciego miejsca dzień później.

– Przed finałowym skokiem Jaśka można było być pewnym tylko tego, że zawody na pewno wygra Polak, trzeba było czekać do końca. Myślę, że wszystko się bardzo dobrze ułożyło i był to wspaniały konkurs w wykonaniu naszych zawodników. Pierwszy raz w historii mamy dwóch Polaków na dwóch pierwszych miejscach w konkursie Pucharu Świata. Do tej pory mieliśmy tylko pierwsze i trzecie miejsce w Planicy, więc można powiedzieć, że było to najlepszy konkurs w mojej karierze trenerskiej – mówił portalowi skijumping.pl Łukasz Kruczek.

Później było jednak gorzej, a do tak znakomitych skoków już więcej nie nawiązał. Najlepsze momenty w jego karierze przyszły jeszcze w Soczi, gdy znalazł się w składzie naszej reprezentacji na igrzyska olimpijskie i rok później, na mistrzostwach świata w Falun. Z Rosji Polacy nie przywieźli drużynowego medalu, ale akurat Ziobro mógł mieć sobie najmniej do narzucenia. Kamil Stoch, lider naszej kadry, mówił później, że „nie uniknęliśmy błędów. Każdy z nas skoczył normalny skok, oprócz Jaśka, ponieważ on skakał super i jest moim bohaterem”.

W kolejnym, poolimpijskim sezonie, Ziobrze szło jednak słabo. Miotał się, był przesuwany z jednej kadry do drugiej, nie mógł ustabilizować formy. Zresztą cała reprezentacja wtedy cieniowała, ale widać było to, o czym Jan mówił skijumping.pl po inauguracji sezonu:

– Przyjeżdżając do Klingenthal czułem się dobrze fizycznie i psychicznie, a tutaj jednak ta pewność opadła i uśmiech z twarzy tak samo. Nie wiem, ciężko mi jest cokolwiek powiedzieć, bo tak jak mówię, przyjeżdżałem tutaj i czułem się dobrze, dobrze skakałem. Liczyłem na to, że będę dobrze skakał i dobrze się bawił, a tutaj wszystko się obróciło o 180 stopni. Nie jestem tam, gdzie powinienem być, tylko daleko z tyłu.

W późniejszej fazie sezonu mówił, że jego skoki „wydają się dobre, ale nie lecą” i „kończy się mu cierpliwość”, zaczyna brakować motywacji. Zwracamy na to uwagę, bo to potwierdza tylko to, o czym pisaliśmy wcześniej: Ziobro nie skakał dla pieniędzy. On po prostu się tym skakaniem bawił, robił to dla własnej satysfakcji. Tę uzyskał, gdy pojechał na mistrzostwa świata w Falun. Tam odżył. Na normalnej skoczni zajął ósme miejsce, najlepsze ze wszystkich Polaków. Łukasz Kruczek nazwał go wtedy „cichym bohaterem” reprezentacji.

– W naszej drużynie nie stawiamy sobie celów, aby być najlepszym w ekipie. Naszym celem zawsze jest oddanie dwóch, dobrych skoków, takich na jakie nas stać. Chłopcy też mają potencjał i na pewno będą chcieli pokazać, że stać ich na to, aby sprawić niespodziankę. Chciałbym podziękować trenerowi, który postawił na mnie. Dawid skakał dobrze, Olek również. Wszyscy skakaliśmy równo. Chyba nie zawiodłem trenera dziś. Nie zazdroszczę trenerowi, że musi wybierać – mówił po konkursie.

Sęk w tym, że gdy Kruczek wybrał skład na dużą skocznię, to Jan… reagował zgoła odmiennie. Nie potrafił zaakceptować tego, że się w nim nie znalazł, mimo że na treningach po prostu lepszy był Olek Zniszczoł (w konkursie zaprezentował się jednak słabo). Głośno komentowano jego wypowiedź dla mediów, której udzielił już po ogłoszeniu składu kadry:

– Powoli docierało do mnie, jak opanować tę skocznię. Nie dostałem szansy, pewnie moje skoki w Falun się kończą. Podjąłem już pewną decyzję, a co będzie po Falun – zobaczymy. Swoje wiem. Potwierdziły się pewne myśli, które krążyły mi po głowie. Wahałem się z podjęciem decyzji, ale teraz jestem jej pewien.

Co to była za decyzja? Do dziś nie wiadomo. Faktem pozostaje, że po słabym występie Zniszczoła Ziobro wrócił do kadry na konkurs drużynowy i wraz z kolegami wyskakał brązowy medal, jedyny taki w jego karierze. Ten epizod pokazał jednak, że jeśli coś ma przeszkodzić Janowi w zrobieniu większej kariery, to głównie jego charakter.

Konflikt

– Czy możliwy jest jego powrót? Bardzo w to wątpię. Przede wszystkim nie miał zbyt dobrych relacji ze sztabem szkoleniowym, a – oprócz głównego trenera, Stefana Horngachera, do którego Janek absolutnie nie ma pretensji – to są to cały czas ci sami ludzie. Bo to nie jest tak, jak w kadrze piłkarskiej. Kiedy Nawałka jechał na mistrzostwa, miał swój sztab. Przyszedł Brzęczek, też ma swój sztab. Tu wymienia się tylko trenera, sztab zostaje. Jasiek prawdopodobnie miał z nimi problemy, nie mógł się dogadać. Może zdarzyło się, że coś im za ostro odpowiedział czy był stanowczy, bo taki miał charakter – mówi Edward Przybyła.

O charakterze Ziobry mówiło się często. Wspominał o nim nawet Piotr Fijas, o którym sam Janek mówił, że to „trener, z którym współpracowało mu się najlepiej”. Dobrze wypowiadał się też m.in. o Robercie Matei. Zupełnie inaczej było z Łukaszem Kruczkiem, co do którego – pod koniec jego trenerskiej przygody z naszą reprezentacją – był już nastawiony mocno negatywnie. Podobno zdarzyło mu się, w obecności m.in. kolegów z kadry, powiedzieć Kruczkowi, że nie potrafią się dogadać i odkąd trafił pod jego skrzydła, to zatrzymał się w rozwoju. Nie musimy chyba tłumaczyć, że takie podważanie kompetencji trenera nie jest najlepszym pomysłem?

Później przyszedł Stefan Horngacher, który – na początku swojego drugiego sezonu pracy z Polakami – podzielił zawodników na trzy kadry, Ziobro był oburzony, że znalazł się w drugiej z nich. Zdecydował się rzucić skoki. Odwiódł go od tego Adam Małysz, który sporo z nim wówczas rozmawiał. Mówił m.in. o ciężkiej pracy i że tylko takim sposobem da się z powrotem wejść do pierwszej reprezentacji. Tak zrobili niemal wszyscy skoczkowie, którzy aktualnie się w niej znajdują. Niemal, bo nigdy z pierwszego składu nie wyleciał Kamil Stoch. Ale Piotr Żyła, Dawid Kubacki czy Maciej Kot to zupełnie inna historia. Każdy z nich musiał zrobić krok wstecz, by później ruszyć do przodu.

Zresztą to nie był pierwszy raz, gdy mówiło się o tym, że Jan ma zamiar dać sobie spokój ze skakaniem. Gdy w 2016 roku nie został powołany na pierwsze konkursy Pucharu Świata, też powiedział, że rzuca narty w kąt. Wtedy przekonać go zdołał Robert Mateja, czyli jeden z tych trenerów, z którymi współpracę Ziobro sobie chwalił. Powoli kształtował się jednak obraz „skoczka obrażonego i wymagającego”, mogącego pracować ciężko, ale tylko wtedy, jeśli da mu to natychmiastowe miejsce w składzie kadry A.

A Horngacher miał swoje powody, by Janowi nakazać treningi z drugą reprezentacją. Mateja mówił później „Super Expressowi”, że Ziobro miał problemy m.in. z wagą, ale też – i te słowa tylko potwierdziły to, co stało się później – ze słabym charakterem. Jego forma również pozostawiała wiele do życzenia, a gdy już zaczął jakąś łapać – tak było np. w drugiej części sezonu 2016/17 – to obrażał się na trenera, że ten nie postawił na niego w konkursach mistrzostw świata. W tamtym sezonie zdobył 122 punkty w Pucharze Świata (o niemal 200 mniej niż trzy lata wcześniej). Na inaugurację kolejnego nie przebrnął kwalifikacji w Wiśle, a Horngacher ogłosił, że Ziobro popełnia techniczny błąd, który musi wyeliminować, żeby móc skakać wśród najlepszych.

Edward Przybyła:

– W zeszłym roku słabszy był Piotr Żyła, pytano mnie co z nim. Byłem tym trochę zaskoczony, ale wiedziałem, że ktoś musi po prostu do niego trafić – jak teraz trafił Stefan Horngacher. Bo Piotr miał podobny charakter jak Jasiek, był trochę czupurny, lubił się postawić. Długo miał przecież problem z dojazdem. Wszyscy o tym wiedzieliśmy, ale on sam nie chciał tego zmienić. Dopiero Stefan powiedział ostro: albo to poprawiasz, bo masz już 29 lat, albo cię nie ma. Przyjdzie młody i on będzie skakał.

Jan Ziobro do rad trenera się nie zastosował. Niedługo po tym zaatakował. Przez Facebooka.

Filmografia

Najpierw Ziobro nie pojawił się na mistrzostwach Polski. Wybrał chrzciny u szwagra, ale mówiło się też, że obraził się na organizatorów, którzy przyznali mu niski numer startowy. Na zgrupowanie kadry dotarł później, przez dłuższy czas trenował. Gdy okazało się, że nie pojedzie na zawody Pucharu Kontynentalnego (wolne miejsce zajął Andrzej Stękała), spakował walizkę i wyjechał.

Piątego stycznia umieścił w sieci pierwsze nagranie. Z trzech. Kierował je do związku, Apoloniusza Tajnera, Adama Małysza, trenerów… Właściwie wszystkich, którzy za cokolwiek w polskich skokach odpowiadali.

– To nie jest tak, że nie chcę skakać, ale kontynuacja kariery nie ma sensu, gdyż wielu ludzi z otoczenia chce mnie zniszczyć jako zawodnika. Jest szereg decyzji, które są skandaliczne. Kłody są mi rzucane pod nogi od dłuższego czasu. Na każdym kroku jestem pomijany, poniżany. Sytuacja wygląda beznadziejnie – mówił. Na dowód przedstawiał wyniki sprawdzianów sprzed… dwóch lat i informował o tym, jak bardzo jest spychany na margines. Sęk w tym, że nie podał żadnych nazwisk ani szczegółów, które mogłyby sprawić, że stałby się wiarygodny. Ostatecznie w oczach opinii publicznej zdecydowanie tę rozgrywkę przegrał. Szczególnie, gdy zaczął dyskutować z Adamem Małyszem, który już po pierwszym filmiku odpowiedział stanowczo:

– Postawił zarzuty bez argumentów. Niech powie dokładnie – o co chodzi? Dlaczego? Kto? Janek miał już sytuację, że po tym, jak Horngacher nie powołał go do kadry A, wrócił w czerwcu – bez żadnego treningu. A teraz znowu odszedł. Przecież to zostało wyjaśnione, było spotkanie z trenerami. On nie ma żadnych argumentów w tym momencie. Jeszcze na Pucharze Świata w Wiśle pytałem, czy wszystko w porządku. Powiedział, że tak. […] To trener decyduje o tym, kto jedzie na zawody. Ja wiem, że teraz będą wyciągane różne brudy. Jeśli on chce zdziałać coś walką, jaką teraz toczy, to może się przeliczyć. Były ustalenia, co dokładnie ma poprawić. […]. Nie spełnił wymogów, więc nie był brany pod uwagę. Tymczasem Janek, bez żadnego wyjaśnienia, spakował się i wyjechał. Dlaczego wtedy, kiedy czuł, że jest dyskryminowany, nie przyszedł do trenera?

Dowiedzieliśmy się więc, że Ziobro po prostu nie sprostał wytycznym, na które wcześniej sam się zgodził. I może gdyby w tym momencie się wyciszył, dał sobie czas do przemyśleń, to wszystko skończyłoby się inaczej. Sęk w tym, że Janek przegrał wszystko w momencie, gdy zaczął personalnie atakować Adama Małysza – „Panie Adamie, niech pan nie straszy, że mogę się przeliczyć, bo wie pan bardzo dobrze o tym, że nie powiedziałem jeszcze wszystkiego i jak zacznę mówić, to wtedy dopiero może się zrobić niektórym ludziom z otoczenia bardzo ciepło i nieprzyjemnie”.

Ataki na „Orła z Wisły” to w naszym kraju rzecz niewybaczalna. I Ziobro chyba to zrozumiał – po trzecim filmiku zamilkł i od tamtej pory na jego facebookowym fanpage’u nie znajdziecie już nic. W międzyczasie wyemitowano jeszcze w TVN-ie program „Uwaga!” z jego udziałem, w którym rozmowie z dziennikarzami robił z siebie Juliusza Cezara:

– Jeżeli ja zaciskałem zęby, pracowałem dalej, skakałem 20 metrów dalej, a nadal nie jestem powoływany, to po co mam dalej te zęby zaciskać? Później miałem spotkanie z trenerami w Ramsau, tam podaliśmy sobie ręce i miało wszystko wrócić do normy. A gdy tylko drzwi się zamknęły, to ten nóż w plecy dalej był mi wbijany.

Później zamilkł. Serial się skończył, nic nie wskazuje na to, by kiedykolwiek miała nastąpić jego kontynuacja. Wcześniej ogłosił przecież zawieszenie kariery, a PZN – w odpowiedzi na to – skreślił go z kadry. Jak to wszystko skomentować? Cóż, najlepiej zrobił to prawdopodobnie Marek Pach, były skoczek, dziś działacz narciarski i wiceprezes klubu TS Wisła Zakopane, w rozmowie z Eurosportem:

– Nie można rozpamiętywać, że wygrał kiedyś konkurs Pucharu Świata, bo w Zakopanem też wygrywali tacy, których nazwisk już nie pamiętam. Zamiast pracować na treningach, to poszedł na wojnę w mediach. To Stefan Horngacher rządzi u nas całymi skokami i Janek powinien się mu podporządkować. Trener dwa lata temu powiedział Ziobrze i chłopakowi od nas, Klimkowi Murańce, że albo biznes, albo skoki. Nie da się robić obu rzeczy na raz, a przecież on zajmuje się meblami, prowadzi też pensjonat. Nie da się tego łączyć, bo głowa zajęta jest nie tym, co trzeba. To chłopak bogaty, ma pieniądze i myśli, że będą mu grali tak jak on chce. Ale tak się nie da w sporcie.

Edward Przybyła:

– Te filmiki to jest ból. Ja Janka zawsze broniłem, ale gdy chodzi o stronę sportową. Bo jak wygrywasz sprawdzian na miejsce w kadrze i nie jedziesz, to coś jest nie tak, prawda? Tak się to akurat kończyło. Był w kadrze B, wygrał sprawdzian na Wielkiej Krokwi, dowiedział się, że nie jedzie. Więc wziął torbę, spakował – bo to był ostatni dzień obozu – i pojechał do domu. Też bym tak zrobił.

Czy Ziobro faktycznie był lepszy od kolegów? Możliwe, że na treningach skakał lepiej bądź na porównywalnym poziomie. Sęk w tym, że to nie wszystko, co w skokach się liczy. Ważne jest też to, jak wpływa się na grupę oraz odpowiednia współpraca z trenerem. Tak, by ten mógł wyciągnąć z zawodnika wszystko, co najlepsze – popatrzcie tylko na zeszłoroczne wyniki Stefana Huli, a zrozumiecie, o co chodzi. Ziobro tego nie gwarantował, popełniał błędy, nie stosował się do poleceń. A przecież skoki na poziomie najlepszych z kadry B w zeszłym sezonie, nie gwarantowałyby wielu punktów nawet w Pucharze Kontynentalnym.

Być może gdyby niespełna rok temu Jan Ziobro podjął inną decyzję, dziś ponownie skakałby w Pucharze Świata i wygrywał, jak przed pięcioma laty. Wystarczy spojrzeć na to, co pod koniec zeszłego sezonu robił Dawid Kubacki albo jak teraz radzi sobie Piotr Żyła, którzy słuchali Stefana Horngachera. Ale tego się już nie dowiemy. Możemy co najwyżej oglądać z odtworzenia konkurs w Engelbergu. Bo na skocznię – jak mówi Edward Przybyła – Jan Ziobro się w najbliższym czasie na pewno nie wybierze. A swoją karierę zakończył dokładnie tak, jak pierwszy skok w życiu – upadkiem.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. 400mm.pl

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
2
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
5
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Inne sporty

Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...