Wśród kilkunastu tysięcy osób, które zobaczą w piątek na żywo kończący rundę, hitowo zapowiadający się mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań, na stadionie im. Henryka Reymana mają się pojawić wyjątkowi goście. A właściwie już praktycznie gospodarze – czytamy w “Przeglądzie Sportowym”. Zapraszamy na przegląd prasy.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Nowi właściciele Wisły mają się pojawić na piątkowym meczu z Lechem. Pierwsza weryfi kacja ich możliwości nastąpi w ciągu 8 dni.
Wśród kilkunastu tysięcy osób, które zobaczą w piątek na żywo kończący rundę, hitowo zapowiadający się mecz Wisły Kraków z Lechem Poznań, na stadionie im. Henryka Reymana mają się pojawić wyjątkowi goście. A właściwie już praktycznie gospodarze. Obecność zapowiedzieli bowiem Ly Vanna, francuski biznesmen kambodżańskiego pochodzenia, właściciel funduszu Alelega, który zostanie większościowym akcjonariuszem klubu oraz Szwed Mats Hartling, odpowiadający za fi rmę Noble Capital Partners, do której trafi czterdzieści procent akcji spółki.
Dla Vanny będzie to pierwsza wizyta na obiekcie Wisły. Ma z bliska zobaczyć klub, poczuć atmosferę na stadionie, poznać pracowników oraz – według zapowiedzi – wziąć udział w konferencji prasowej. Jeśli do 28 grudnia na konta zawodników, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i innych wierzycieli, którzy zostali wpisani do porozumienia, zostanie przelane łącznie 12,2 miliona złotych wierzytelności, jakie ma wobec nich Wisła.
Ole Gunnar Solskjaer przyzwyczaił do ratowania Manchesteru United w trudnych chwilach.
Nic dziwnego, że Manchester United zatrudnił Solskjaera, w końcu zawsze lubił siedzieć na ławce – śmieją się internauci po nominacji 45-letniego Norwega na tymczasowego menedżera Czerwonych Diabłów. W trakcie kariery, kiedy „Morderca o twarzy dziecka” z tej ławki wstawał, było jasne że obrona rywali musi się mieć na baczności. Superrezerwowy słynął ze skuteczności. Czy teraz też wykorzysta okazję, żeby przypomnieć się angielskim kibicom?
Jedno jest pewne – atmosfera w szatni szybko się poprawi. Bo może i Ole Gunnar Solskjaer na boisku był bezwględnym „killerem”, ale w szatni jest raczej przyjaznym wujem-łatą. W Norwegii kibice trochę kpili z jego uporu w porównywaniu swoich nienadzwyczajnych miejscowych piłkarzy do legend Manchesteru United. I tak młodziutki Erlind Braut Haland został w ustach trenera „podobnym do Romelu Lukaku”, a doświadczeni pomocnicy Magne Hoseth i Daniel Berg Hestad „jego Giggsem i Scholsem”.
Niespecjalne czasy dla The Special One.
Kilka informacji z 1996 roku. Kwiecień. Telekomunikacja Polska wprowadza połączenia wdzwaniane, tzw. dial-up. Kto raz usłyszał, już nigdy tej melodyjki nie zapomni, prawda? Czerwiec. Powstaje onet.pl. Listopad. W Izraelu czwórka studentów wprowadza na rynek pierwszą (!) wersję komunikatora internetowego, umożliwiającego darmowe rozmowy online. Nazywał się ICQ, od angielskiego zwrotu „I seek you”, czyli „poszukuję ciebie”. W 1996 roku Alex Ferguson poszukiwał rezerwowego napastnika. Robił to rzecz jasna zupełnie inaczej niż dziś, bez wsparcia sieci. Nawet Google był dopiero w planach, więc nie dało się zapytać internetowego wujka o najlepszych piłkarzy ligi holenderskiej, niemieckiej czy francuskiej, by potem za pomocą kilku kliknięć wyszukać ich popisowe akcje.
Wisła Kraków i Lech Poznań – kluby, w których w ostatnich dniach przez wszystkie przypadki odmieniane było słowo „nadzieja”.
W Wiśle – na lepsze jutro, bo kibice obawiali się, że według katastrofalnego scenariusza w piątkowy wieczór odbędzie się pożegnalny na co najmniej najbliższych kilka lat mecz Białej Gwiazdy w ekstraklasie. To jednak prawdopodobnie się nie sprawdzi, bo rzutem na taśmę udało się znaleźć inwestora, który ma rozwiązać problemy finansowe. Lech – na włączenie się do walki o mistrzostwo Polski. Owszem, poznaniacy stratę w tabeli wciąż mają ogromną. Na jesiennym finiszu jednak nie powiększają deficytu punktowego, a wręcz przeciwnie. W niedzielę rozbili w Sosnowcu Zagłębie (6:0) i ten wynik – jasne, że osiągnięty przeciwko najsłabszej drużynie w lidze – wlał dużo otuchy w serca poznańskich fanów.
Od klubów, które chciały Filipa Marchwińskiego, może zakręcić się w głowie. Ale 16-latek twardo stąpa po ziemi.
Jeszcze rok temu grał w czwartym pod względem hierarchii zespole Kolejorza. W ostatnią niedzielę zadebiutował w ekstraklasie – z Zagłębiem w Sosnowcu (6:0) – i od razu zdobył bramkę. Dzięki temu stał się najmłodszym w historii klubu strzelcem gola. Nie ma jednak ryzyka, że zaszumi mu w głowie. – Trenerzy lubią mówić, że jakiś piłkarz „przemawia” głównie na boisku. Do Filipa pasuje to idealnie – mowi Przemysław Małecki, selekcjoner reprezentacji Polski U-17.
Rundę zaczynał jako czwarty napastnik, dziś ma na koncie 12 meczów.
Przebyłem długą drogę, sporo mnie kosztowało, by dotrzeć do miejsca, w którym teraz jestem. Ale nie mogę się poczuć zbyt pewny, tylko dalej pracować. Wystarczy spojrzeć, co działo się ze mną w lipcu, a jak jest teraz – mówi Sandro Kulenović. W poprzedniej kolejce 19-letni Chorwat po raz drugi w karierze zagrał w podstawowym składzie Legii i po 20 minutach strzelił pierwszego gola przy Łazienkowskiej.
Latem wrócił do Warszawy po rocznym pobycie w Juventusie Turyn. Mistrz Włoch wypożyczył go na sezon do drużyny młodzieżowej. Delikatnie rzecz ujmując – szału nie było. W Primaverze Kulenović rozegrał 13 meczów i nie strzelił gola, ale sześć trafi eń w sześciu występach w Viareggio Cup (rozgrywany w Toskanii młodzieżowy turniej piłkarski na świecie, w którym biorą udział zespoły do lat 21) miało swoją wymowę. – Do Warszawy jechałem walczyć o miejsce w składzie. Sytuacji nie poprawiały problemy z kolanem, które doskwiera mi od roku. Z tego powodu tak mało grałem w Primaverze – wyjaśnia.
Nigdy nie spadłem z ligi jako piłkarz, czy trener – mówi prowadzący Zagłębie Valdas Ivanauskas.
Zespół z Sosnowca ma za sobą fatalną serię, przegrał trzy ostatnie mecze, a w ostatniej kolejce poległ u siebie z Lechem aż 0:6. – Wynik druzgocący, ale nie graliśmy wcale tak źle, w pierwszej połowie kreowaliśmy akcje. Dla wielu zawodników to był jednak wielki cios, taki gówniany wynik, ale na początku grudnia z Zagłębiem Lubin było gorzej.
Już po jednym zgrupowaniu trener kadry do lat 15 wiedział, że Tomasz Makowski musi być kapitanem.
Brawo, Gerrard! – krzyknął kierownik drużyny Maciej Chorążyk. Grający w drugiej linii chłopak na początku dziwił się, że te słowa skierowane są do niego. Później się przyzwyczaił. – Kierownik stwierdził, że mam podobny styl gry do byłego świetnego pomocnika Liverpoolu i zaczął mnie tak nazywać. To było miłe, bo Gerrard to jeden z zawodników, których gra robiła na mnie największe wrażenie. Kiedy byłem dzieckiem, uważnie oglądałem jego zagrania – opowiada Tomasz Makowski, dziś pomocnik Lechii. Chorążyk, kierownik reprezentacji Polski do lat 15, prowadzonej przez trenera Bartłomieja Zalewskiego, od lat kibicuje Liverpoolowi. – Kiedy zobaczyłem Tomka na boisku, szybko przyszedł mi do głowy ten pseudonim. Nie dość, że Makowski występował na tej samej pozycji, to jeszcze zauważyliśmy w sztabie, że sposób poruszania po boisku ma niemal identyczny jak Gerrard – wspomina. Wystarczyło jedno zgrupowanie, by Zalewski i współpracownicy przekonali się, że to właśnie Makowski powinien być kapitanem. – Miał cechy przywódcze, świetnie wpływał na kolegów – tłumaczy Chorążyk.
Pod względem jakości transmisji nasza liga jest w światowej czołówce. Zajrzeliśmy za kulisy produkcji.
Zostało 40 sekund – rozlega się donośny kobiecy głos. W wozie transmisyjnym wszyscy już od kilkunastu minut siedzą na swoich stanowiskach. Każdy doskonale wie, co ma robić. Dla ekipy Ekstraklasa Live Park to sobota jak każda inna, przez osiem lat wyprodukowali wspólnie kilka tysięcy meczów, które obejrzało kilkadziesiąt milionów widzów w paru krajach. Kibice widzą w telewizorach to, co oni im pokażą. Poziomem sportowym ekstraklasa znacząco odbiega nawet od europejskich średniaków, ale pod względem sposobu pokazywania rozgrywek jest w ścisłej czołówce. – Na pierwszym miejscu są Anglicy, na drugim chyba Niemcy. Podoba mi się też sposób pokazywania piłki we Francji i w Holandii.
Przekazanie opaski Marcinowi Robakowi zaskoczyło kibiców. Osoby będące blisko klubu już niekoniecznie.
Kiedy masz 36 lat, w dorobku dwa tytuły króla strzelców, a w CV występy w aż sześciu klubach ekstraklasy, wydaje się, że jako piłkarz już prawie wszystko na polskich boiskach przeżyłeś i widziałeś. A jednak nie! Marcin Robak jeszcze nigdy nie dostąpił zaszczytu bycia kapitanem drużyny. Pełni tę rolę dopiero od kilku dni, decyzją tymczasowego trenera Śląska Pawła Barylskiego.
Kiedy Ivan Runje nie może grać, zaczynają się problemy Jagiellonii. Niebawem 28-latek ma przenieść się do Arabii Saudyjskiej.
Chorwacki obrońca trafi ł do drużyny wicemistrza Polski latem 2016 roku. Szybko został liderem podlaskiej defensywy. Od przenosin czternastokrotnie zdarzało się, że z różnych powodów nie mógł wystąpić. Albo wynikało to z kontuzji, albo z nadmiaru kartek. Jaga wygrała tylko trzy mecze, w których nie zagrał. Ponadto pięć razy padł remis i aż sześciokrotnie lepsi byli rywale. Bez Runje Jagiellonia ani razu nie zachowała czystego konta, tracąc pod jego nieobecność aż 25 goli. To wszystko pokazuje, że były gracz cypryjskiej Omonii Nikozja czy duńskiego FC Nordsjaelland jest w zespole trenera Ireneusza Mamrot niezastąpiony.
Gdy obrońca Arki Luka Marić dostał powołanie do reprezentacji Chorwacji, myślał, że to sen.
Stuttgart zawsze będzie mu się kojarzył ze szczęściem. Ale też ze wstydem. Do dziś pamięta ze szczegółami akcję, w której pomocnik VfB dośrodkował z prawej strony, a on strzelił samobójczego gola. – To był najważniejszy mecz Rijeki od lat. Stawką był awans do fazy grupowej Ligi Europy, a ja byłem kapitanem. Piłka leciała bardzo szybko, na nieszczęście nasz bramkarz ją musnął. Odbiła się od mojego kolana i wpadła do siatki. Ale nie rozpaczałem. Nie wiem skąd, ale miałem w sobie silne przekonanie, że sobie poradzimy – wspomina Luka Marić, dziś obrońca Arki Gdynia. W latach 2012-2014 występował w chorwackim HNK Rijeka, które w pierwszym meczu z VfB wygrało u siebie 2:1. W rewanżu, po niefortunnej interwencji Maricia, rywale odrobili straty i dalej nacierali.
Mówili mi tam, że zbyt tanio sprzedaliśmy Piątka. Ale niestety, tu jest Polska – mówi właściciel Cracovii.
Po bardzo słabej pierwszej połowie rundy, Cracovia zaczęła wygrywać i goni grupę mistrzowską. Humory w klubie się poprawiły?
Na pewno nie są idealne, bo liczyliśmy, że będzie lepiej. Sytuacja była podobna do ubiegłego roku, gdy też źle wystartowaliśmy. Trener Probierz już tak ma, że musi tę drużynę układać po swojemu, mieć swój zestaw zawodników, każdego wypróbować. Trochę to trwało i było nerwowo, ale ostatnie trzy mecze wyszły bardzo ładnie. Zobaczymy, co będzie w sobotę.
Miał pan problem z zachowaniem cierpliwości w trakcie rundy jesiennej?
Miałem chwile zwątpienia. Nikt nie ma psychiki ze stali. Fakty były niekorzystne i trudno z nimi dyskutować, ale udało się dotrwać. Mam duże zaufanie do trenera Probierza. Jagiellonia do dzisiaj gra dobrze, a w zasadzie wciąż jest tam w większości skład, który on pozostawił. To była referencja, która sprawiła, że mój spokój nie był cierpliwością głupka, tylko opierał się na solidnych podstawach.
Chwila z Maciejem Sadlokiem.
Jak się w tym wszystkim odnaleźć?
Z czasem można przywyknąć
Naprawdę można?
No nie jest łatwo. Cały czas dochodzą do nas nowe informacje, to nie trwa tydzień, dwa, a dużo dłużej.
Dzień rozpoczyna pan od sprawdzania w Internecie, co nowego w sprawie Wisły?
To prawda. Budzę się, wpisuję w google „Wisła Kraków”, klikam na „Wiadomości”. Sprawdzam, czy coś się zmieniło, czekam wreszcie na jakieś dobre wieści, bo takich już od dawna w klubie nie było. Może w czwartek, kiedy ten wywiad się ukaże, będziemy w innej rzeczywistości? Oby! Ja naprawdę w to wierzę.
Kiedy po raz ostatni przyszedł na pana konto jakiś przelew z klubu?
Dokładnej daty nie podam, ale minęło około pięć miesięcy. Zaległości są duże, bardzo duże. Każdy z nas jednak wierzy, że w końcu je dostaniemy. Nie biorę pod uwagę innej opcji, ani przez chwilę w to nie zwątpiłem. Ludzie powtarzają, że wszystko się sypie, przedstawiają czarne scenariusze, ale ja nie dopuszczam ich do siebie. Widzę, jak ten klub jest ważny dla kibiców, dla Krakowa, ile znaczy dla nas. Nie wyobrażam sobie, by Wisła miała wylądować w czwartej lidze. To nie do pomyślenia.
SPORT
Zagłębie Sosnowiec zdecydowało się na wykupienie klauzuli, która blokowała Vamarze Sanogo występ przeciwko warszawskiej Legii. Kwota w niej zawarta jest… drastycznie wysoka.
Francuz pozostaje piłkarzem Legii Warszawa. Na Kresową został wypożyczony do końca bieżących rozgrywek. W piątej kolejce tego sezonu na obiekt przy Łazienkowskiej nie wybiegł, bo zabraniała mu tego klauzula w kontrakcie. Dzisiaj też nie znalazłby się w meczowej kadrze Zagłębia, gdyby nie fakt, że drużyna nie ma w swych szeregach drugiego nominalnego napastnika. Po rozwiązaniu umowy z Juniorem Torunarighą i karnym zesłaniu do rezerw Alexandra Christovao jedynym snajperem „z papierami” pozostaje właśnie Sanogo.
Rozmowa z Sebastianem Szymańskim, liderem Legii Warszawa i młodzieżowym reprezentantem Polski
To była runda, w której oglądaliśmy najlepszą wersję Sebastiana Szymańskiego?
W niektórych spotkaniach na pewno tak, ale w innych na pewno do maksimum trochę – a czasami nawet więcej niż trochę – brakowało. Jestem jeszcze młodym zawodnikiem, więc naprawdę trudno o stabilizację na najwyższym poziomie. Tyle że jako cała drużyna ciężko jesienią pracowaliśmy, aby forma była stale jak najwyższa i jak najbardziej powtarzalna. I jestem przekonany, że w końcu do tego dojdziemy.
Ciężka praca u trenera Ricardo Sa Pinto to norma. Czy jednak pan nie dostawał dodatkowych zaleceń, na przykład związanych z poprawieniem muskulatury?
Trenowałem identycznie jak pozostali koledzy z zespołu. Nie potrzebuję żadnych ponadprogramowych zajęć, wszystko przyjdzie w swoim czasie. Nie ma więc sensu, abym dodatkowo pracował nad muskulaturą.
Włoskie portale informują, że Juventus Turyn jest w stanie wyłożyć nawet 5 milionów euro za sprowadzenie do siebie Szymona Żurkowskiego.
Do początku zimowego okienka transferowego jeszcze kilkanaście dni, ale już coraz głośniej o potencjalnych transferach. Zima może być gorąca dla Górnika i 21-letniego Żurkowskiego. Młodzieżowy reprezentant Polski znalazł się na celowniku słynnego klubu z Turynu.
GAZETA WYBORCZA
Krakowski klub był pod ścianą, od której mają go odsunąć nowi właściciele. Akcje przejmują dwa fundusze z kapitałem z Kambodży i ze Szwecji, ale wokół transakcji jest mnóstwo wątpliwości.
Towarzystwo Sportowe, które od dwóch i pół roku jest właścicielem piłkarskiej spółki, ograniczyło się do krótkiego komunikatu dotyczącego spotkania swoich przedstawicieli z „luksembursko-brytyjskim konsorcjum funduszy inwestycyjnych”. To podczas niego miała zostać podpisana warunkowa umowa sprzedaży wszystkich akcji. „Szczegóły są objęte ścisłą klauzulą poufności. Uprawomocnienie umowy nastąpi wnajbliższych dniach” – głosi oświadczenie. Ale zamiast rozwiewać wątpliwości, tylko je mnoży. Luksemburski trop prowadzi do funduszu Alelega, za którym ma stać kapitał z Kambodży. A konkretnie Vanna Ly, biznesmen związany z tamtejszą rodziną królewską. Wiosną miał być zainteresowany inwestycją w stocznię w Genui, potem tamtejsi działacze bezskutecznie namawiali go do wsparcia Genoi CFC, dla której bramki zdobywa m.in. Krzysztof Piątek.
Fot. FotoPyk