Gdyby ktoś nakręcił o nim film, raczej nie pokazalibyście go dzieciom. Sami za to obejrzelibyście ze wzrokiem przykutym do ekranu. Bo Petter Northug to gość, który nigdy nie pozwalał o sobie zapomnieć. Raz poprzez zwycięstwa, raz przez obrażanie rywali, a raz łamanie prawa. Kilka dni temu skończył swoją niesamowitą karierę. Mamy jednak przeczucie, że jeszcze nam o sobie przypomni.
Mistrz
– Norwegia płakała. Dosłownie. Było to strasznie smutne pożegnanie, bo łzy w oczach takiego cwaniaka jak Petter zrobiły wrażenie. On jest kochany w Norwegii, to bohater sportowy, ale też „ich” Petter, Norweg ucierający nosa Szwedom. Swój chłopak, bo ma wady jak wszyscy, nie jest kryształowy. Chyba nawet ja nie przeżyłem jeszcze tak czyjegoś odejścia, bo uwielbiam go od lat – mówi Tomasz Wandzel, Polak mieszkający w Norwegii, fan biegów narciarskich.
To krótka charakterystyka Northuga, ale niesamowicie celna. Do jej drugiej części jeszcze dojdziemy, skupmy się na tym, co wyróżnia (bo jeszcze długo będzie, zakończenie kariery nie ma tu znaczenia) go w pierwszej kolejności. A w przypadku znakomitego sportowca to zawsze wielkie sukcesy. I na tym polu Petter Northug poradził sobie znakomicie. Dość powiedzieć, że – o ile nie macie ekranu komputera ustawionego pionowo – lista jego medali prawdopodobnie będziecie musieli przewijać.
Od 2006 roku, gdy pokazał się szerszej publiczności po raz pierwszy, zdobywał złote medale przez pięć kolejnych mistrzostw świata. Łącznie ma ich trzynaście, do tego dorzucił trzy srebra. Puchar Świata wygrywał dwukrotnie, raz był najlepszy w Tour de Ski, raz też zdobył małą kryształową kulę za biegi dystansowe. Dorzucić do kolekcji możemy sześć najcenniejszych krążków z mistrzostw świata juniorów. No i najważniejsze – dwa złota, srebro i brąz z igrzysk olimpijskich w Vancouver. Tak, medale zdobywał tylko na nich. Choć powinien zrobić to już cztery lata wcześniej.
Do Turynu jednak nie pojechał. Zdecydował trener, choć na wewnętrznym „sparingu” był szybszy od swoich kolegów i, wedle ustalonych wcześniej wytycznych, powinien się znaleźć w norweskiej kadrze. Uważało tak wiele osób (w badaniu jednej z gazet – 83% ankietowanych), które… poprosiły nawet o interwencję króla Norwegii. Nic to jednak nie dało. Zresztą brak Pettera dało się łatwo zauważyć, bo jego rodacy przesadnie wtedy nie zaimponowali. Delikatnie rzecz ujmując. A on? Pojechał na MŚ juniorów, zgarnął cztery złota, potem odniósł też pierwszą wygraną w Pucharze Świata. Pokazał, że nie wolno go skreślać. A przy okazji zapoczątkował nową erę: dominacji Norwegów. I to dlatego tak kochają go w jego ojczyźnie – za przywrócenie im w świecie biegów miejsca, które – ich zdaniem – się im po prostu należało.
Tomasz Wandzel:
– Dziś kojarzymy Norwegię jako potęgę w biegach. Ale jeszcze w 1988 roku, na igrzyskach w Calgary, przegrała ona z kretesem. Wtedy na torach panował wszechmocny Gunde Svan, który upokarzał Norwegów na każdym kroku. Potem pojawił się młody Bjørn Dæhlie [nie mylić z Ole Einarem Bjørndalenem! – przyp. red.] pierwsza norweska supergwiazda, znana do dziś. On stał się bohaterem, bo Norwegowie wreszcie mogli poczuć się panami na torach biegowych, zapewnił im kilkuletnie panowanie. W 2006 roku pojawił się Northug, wygrał mistrzostwa Norwegii, pobił Frode Estila, jednego z liderów kadry, a wraz z nim całą elitę tamtejszych biegaczy. Jednak nie zabrano go na olimpiadę, a potem, na igrzyskach w Turynie, męska reprezentacja Norwegii nie zdobyła złotego medalu.
Nie zawsze było mu jednak łatwo. Kiedy dowiedział się, że nie pojedzie do Turynu, rzucił tylko krótkie „Nie jadę, kurwa, na igrzyska!?” i odszedł wzburzony. Zresztą jego zachowanie po porażkach (a to zdecydowanie jedna z nich) zawsze było podobne. Cztery lata później, gdy debiutował na olimpiadzie, w biegu na 10 kilometrów finiszował… 41. I był to jeden z absolutnie najgorszych debiutów w historii norweskiej kadry. Ostatecznie przekuł go jednak w sukces, jakim były dwa złota.
Robił tak zresztą od początku – jako dzieciak „miał pod wiatr”. Sam to tak ujmował. Nie pochodził z bogatej rodziny, mieszkał w małej wsi. Od najmłodszych lat ustalał sobie program treningowy. Jako siedmiolatek(!) planował interwały i rozkład ćwiczeń. Trenować zaczął dwa lata wcześniej. Dziesięć lat zajęło mu – co zresztą nie dziwi, był mniejszy od innych dzieciaków – wygranie pierwszego wyścigu. Początkowo przegrywał wszystko jak leci. A gdy już triumfował (zresztą rok po tym, jak złamał sobie nogę i, żeby nie opuścić sezonu przygotowawczego… nauczył się nawet jeździć na rowerze, pedałując tylko zdrową), rywale przestali mieć cokolwiek do powiedzenia. Coś w jego głowie się odblokowało.
I to nie tylko, jeśli chodzi o zwycięstwa. To wtedy zaczął ujawniać się ten Petter, którego kojarzą nawet ci, którzy nie oglądają biegów. PP. Petter…
Prowokator
Northug pozwalał sobie na wiele więcej niż każdy inny zawodnik, gdy przychodziło do rywalizacji. Jeśli macie teraz w głowie jakieś skojarzenia z innymi postaciami ze świata sportu – odrzućcie je najdalej, jak tylko się da. Ten gość po prostu nie brał jeńców. Oczywiście, na trasie grał fair (no, zazwyczaj). Wygrywał, bo był najlepszy. Ale poza nią wychodził z prostego założenia: przewaga psychologiczna, zdobyta dzięki temu, co powie czy zrobi, to też przewaga. Warto z niej skorzystać.
Pierwszy pokaz jego krasomówczych umiejętności to marzec 2004 roku. Gdy po raz kolejny wygrał krajowe mistrzostwa, zadał sobie i innym proste pytanie: „A co jeśli jestem niezwyciężony?”. Trzy lata później, w Sapporo – już na najwyższym poziomie – stwierdził, że jego wygrana „była łatwa. To jak rywalizacja dla dzieci. Kto jest gościem? Ja jestem gościem!”. W 2009 roku, po zwycięstwie w Libercu, na głos zastanawiał się, gdzie się podziali jego rywale. Rok później wywiódł ich w pole, gdy na ostatniej zmianie sztafety udawał zmęczonego, tylko po to by później zaatakować. W wywiadzie po biegu stwierdził, że „zasługuje na nagrodę za tę rolę”.
To jednak tylko drobna próbka jego umiejętności. Rozkręcał się na całego, gdy przychodziło do… obrażania Szwedów. Jeśli w takiej dziedzinie można osiągnąć mistrzostwo, to Northug po prostu to zrobił. Bo jak inaczej określić to, że potrafił im dopiec nawet, gdy ci wygrywali? Zwykle wyrażał wtedy zdziwienie faktem, że to państwo ma własny hymn. Wiedział za to doskonale o istnieniu ich króla – po jednym ze swych zwycięskich biegów wykrzyczał do kamery, by ten „nauczył swoich podwładnych, jak się wygrywa”. Z istnienia waluty też zdawał sobie sprawę – raz stwierdził, że pieniądze, które zapłaci osobie odpowiedzialnej za przygotowanie jego nart to „całkiem spora suma w przeliczeniu na [słabe w stosunku do norweskich – przyp. red.] szwedzkie korony”.
Największe zamieszanie spowodował jednak bez słów. Gdy w 2011 roku zapewniał Norwegom złoty medal mistrzostw świata w sztafecie, zatrzymał się na linii mety i próbował „zablokować” drogę Marcusowi Hellnerowi, który dobiegał do mety drugi. Wcześniej bawił się jeszcze z publiką (mistrzostwa odbywały się w Oslo), nie zwracając uwagi na rywali, których miał za plecami. Szwedzcy komentatorzy mówili wówczas wprost: „to wilk na trasie, ale świnia na linii mety”. Jako tego drugiego zwierzaka często go zresztą w Szwecji przedstawiano. Krytyki nie zatrzymał nawet sam Hellner, który powiedział, że to po prostu „typowy Petter. To jego styl, nic więcej”.
Tomasz Wandzel:
– To wszystko było o tyle niesamowite, że Northug, niemal bez przerwy dokuczając Szwedom, stał się największą gwiazdą biegów także dla nich – ciągle o nim pisali, rozmawiali, umieszczali na tytułowych stronach gazet, w wiadomościach sportowych to o nim mówiono w pierwszej kolejności. To było zjawisko.
Zjawisko, które potrafiło ubrać się w… strój reprezentacji Szwecji, gdy okazało się, że w Bruksvallarnie, szwedzkiej miejscowości, nie pojawi się żaden z reprezentantów gospodarzy. Reakcja organizatorów? Sami podzielili się z mediami tą informacją. Ich równanie było bowiem proste. Northug + kontrowersja = zainteresowanie mediów i kibiców. A tych Petter, jak już wiecie, gwarantował sporo. Swój wykreowany (bo prawdziwy jest zupełnie inny) stosunek do Szwedów ujął kiedyś tak: „Kiedy Szwedzi reagują w taki sposób, w jaki to robią, oznacza to, że odniosłem sukces. Gdy stają się zgorzkniali, to dla mnie podwójne zwycięstwo”.
Dopiekał zresztą nie tylko Szwedom – kiedyś powiedział o Maksymie Wylegżaninie, rosyjskim biegaczu, że „zniszczę jego życie, żeby nigdy więcej nie mógł postawić stopy na sportowych trasach. Igrzyska są w Soczi, tam się za nich weźmiemy. To jedno z moich największych marzeń – pobić Rosjan w ich kraju”. W tym przypadku wyszło średnio – Petter wrócił z nich bez medalu, Maksym zgarnął trzy srebra. Szwedzi zapewne uśmiechnęli się pod nosem. Norwegowie wręcz przeciwnie.
A wtedy jeszcze nie wiedzieli, że kilka miesięcy później Petter ukaże się im jako…
Człowiek
Gdy ktoś jest tak wybitnym sportowcem, czasem można zapomnieć, że tak właściwie, to jest też takim samym gościem, jak każdy z nas. Tyle że potrafi – w tym przypadku – niesamowicie szybko i długo biegać na nartach. Zbyt często traktujemy to jednak jak supermoc. Jak gdyby samo to sprawiało, że nie może zrobić nic złego. Cóż, może i ktoś taki trafia się, ale co najwyżej raz na tysiąc wybitnych sportowców. Petter do nich nie należał.
Czwartego maja 2014 roku Northug wsiadł w Trondheim za kółko swojego Audi – zresztą otrzymanego w ramach kontraktu sponsorskiego – pod wpływem alkoholu. Późniejsze badania wykazały, że w jego organizmie było go ponad 1,5 promila. Taka przejażdżka nie mogła skończyć się dobrze. W tym przypadku najgorzej wyszli na tym: samochód, przydrożne barierki i przyjaciel Pettera, który zajął miejsce pasażera i skończył z uszkodzonym kręgosłupem.
– Wyszliśmy z klubu z kilkoma osobami, które znam. Siedzieliśmy tam do piątej nad ranem. Ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Nie mieliśmy żadnego planu odnośnie tej wycieczki. Nie była zresztą długa. Pamiętam jedynie zderzenie i to, że zatrzymaliśmy się na barierce. Później spanikowaliśmy, gdy zrozumieliśmy powagę sytuacji.
Jak twierdził, to właśnie ta panika sprawiła, że wysiadł z samochodu i pobiegł do domu. Tam nikt się jeszcze nie obudził, więc i on położył się spać. Funkcjonariusze dotarli do niego przy pomocy psa tropiącego i znaleźli w łóżku. Mieli zamiar od razu go przesłuchać, ale stwierdzili, że nie znajduje się w stanie, który by na to pozwolił (zarzuty o łagodne potraktowanie ze strony policji pojawiały się potem wielokrotnie w norweskiej prasie), zawieźli go więc na badania lekarskie, a później na posterunek, gdzie wsadzili do aresztu. Pytania zaczęli zadawać, gdy mógł już na nie odpowiedzieć. Teoretycznie.
– W pierwszej chwili, kiedy się obudziłem, nie ze wszystkiego zdawałem sobie sprawę i nie podawałem prawdziwych informacji. Powiedziałem, że byłem w aucie, ale nie kierowałem, jednak to z powodu stanu, w jakim się znajdowałem. Nie pamiętałem, co właściwie się wydarzyło. Byłem w szoku. Nie rozmawiałem z rodziną, nie wiedziałem, co dzieje się na zewnątrz. Kiedy się ocknąłem i odzyskałem sprawność umysłu, podałem wszystkie fakty. Czuję się jak w piekle. Rozczarowałem siebie, swoją rodzinę, przyjaciół i fanów. Wszystkich dookoła mnie.
Northugowi groziło załamanie kariery. Za jazdę po spożyciu – szczególnie takiej ilości alkoholu, jaką Petter miał we krwi – w Norwegii można iść do paki na dłuższy czas. W tym przypadku dochodziło jeszcze pozostawienie rannego pasażera samemu sobie i ucieczka z miejsca wypadku. Proces Pettera ciągnął się długo, aż do października. W międzyczasie postawiono mu jeszcze kilka innych zarzutów, m.in. próby oszukania policjantów (później je oddalono). Ostatecznie skończyło się na karze finansowej (niespełna dwustu tysiącach koron norweskich, w przeliczeniu na złotówki to jakieś 80-90 tysięcy, zależnie od kursu), zabraniu prawa jazdy i 50 dniach odsiadki. Tę przełożono jednak na kolejną jesień, dzięki czemu Northug mógł startować w sezonie 2014/15. Zezwolono mu też na odbycie jej w areszcie domowym. Duże znaczenie dla wyroku miało to, że Petter od początku – gdy już się „ocknął” – przyznawał się do winy.
– To jasne, że to będzie nade mną wisiało, muszę to po prostu zaakceptować. Przyjmę karę. To ja to zrobiłem, byłem głupi. Kiedy robisz coś takiego, nie tylko wystawiasz siebie na niebezpieczeństwo, ale też pasażerów i innych ludzi. To głupie i idiotyczne, gdy myślisz o tym już po fakcie.
Norwegowie tymczasem mieli swoje własne zmartwienia w tej sprawie. Espen Graff, szef komunikacji w tamtejszym związku narciarskim, powiedział, że to „poważna sprawa dla Northuga i każdego, kto jest zaangażowany w norweskie narciarstwo”. Nie doszacował jednak tej sprawy – ta była bowiem poważna dla każdego Norwega. Niezależnie od tego, czy bezpośrednio angażował się w tamtejsze narciarstwo. Ola Bernhus, dziennikarz „Aftenposten” napisał wtedy, że „wielu powie, że Petter po prostu spanikował, więc pobiegł do domu. Nie można oczekiwać od niego, że skoro jest znanym biegaczem, to poradzi sobie z taką sytuacją lepiej niż inni”.
Przede wszystkim jednak Bernhus przelał na papier jedno zdanie, najważniejsze w tej sprawie: „Northugowi wybaczono już wiele, to staje się trudniejsze z każdym kolejnym razem”. Okazało się jednak, że Norwegowie… nie mieli z tym większego problemu. W badaniu „Dagsavisen”, innej tamtejszej gazety, 65% z 1022 przebadanych osób, życzyło Petterowi tylko dobrze. Źle? 11%.
Tomasz Wandzel:
– Norwegowie szybko mu wybaczyli. Bardzo szybko. Tej jesieni, w której zapadł wyrok, również TV2 robiła duże badanie opinii publicznej odnośnie sympatii do Northuga. Już wtedy, czyli po jakichś pięciu miesiącach od wypadku, 70% ankietowanych stwierdziło, że zdecydowanie wybaczyło Petterowi i nie żywi do niego żadnej urazy. Znów stał się najpopularniejszym sportowcem w Norwegii, do tego doszły zwiększone zyski jego firmy, przez co jeszcze się wzbogacił. Nawet jeśli się na niego gniewali, to krótko. A dziś już nikt o tym nie mówi. Oczywiście, gdy robi się o nim programy, to zawsze się to wspomina, ale w tej chwili widać już, że nie żywią urazy. To jest ich Petter.
Ich Petter, czyli mistrz. Ich Petter, czyli człowiek z krwi i kości. Ich Petter, czyli…
Osobowość
Gdy wrócił po wypadku, cieszyli się… Szwedzi, którzy organizowali mistrzostwa świata w 2015 roku. „Petter był jednym z naszych ambasadorów, kiedy składaliśmy naszą aplikację. Był wtedy bardzo profesjonalny, nie poprosił o żadne wynagrodzenie. Zrobił to, by nam pomóc” mówił wtedy Sven van Holst, jeden z dyrektorów w świecie szwedzkiego narciarstwa. To tylko jedna z wskazówek, że Petter Northug jest postacią trudną do zdefiniowania. Tych jest zresztą więcej.
Bo z jednej strony to cham, prostak i gbur. Gość, który na własnej(!) stronie internetowej miał swoje zdjęcia, na których trzymał nadmuchiwane seks-lalki. Zawodnik lekceważący rywali, grożący im, wyśmiewający na każdym możliwym kroku. Z drugiej wielki mistrz, potrafiący wygrać z każdym, zawsze i wszędzie. A to, że pod koniec jego kariery było inaczej, wiele nie zmienia. Dlatego gdy w Falun notował comeback dekady, większość Norwegów się cieszyła, ale niektórzy odwracali wzrok. Dlatego większość Szwedów była zła, ale część wiwatowała. Bo to gwiazda, którą można kochać albo nienawidzić. Niezależnie od tego skąd się jest.
O Falun warto zresztą napisać więcej, bo poprzedniej zimy Northug nie radził sobie przesadnie dobrze (wówczas pierwszy raz odezwały się problemy zdrowotne, które później miały go męczyć dużo częściej). Potem doszło jeszcze zamieszanie z wypadkiem i cała otoczka medialna, którą wykreowało tamto zdarzenie. Powiedzieć, że w takich warunkach nie jest łatwo się odpowiednio przygotować, to jak nic nie powiedzieć. Jemu się jednak udało. I to na tyle dobrze, że zgarnął cztery złote medale.
Po zdobyciu pierwszego z nich – w sprincie – padł na śnieg. Przybiegł do niego jego brat, który również brał udział w mistrzostwach, rzucił się na Pettera i obaj leżeli tak przez kilkadziesiąt sekund. „To złoto znaczy dla mnie wszystko. Nie jestem w stanie tego opisać. Po tym, co stało się wiosną, wiedziałem, że mam dług, który muszę spłacić u wszystkich dookoła. Musiałem pokazać Norwegom, że można się podnieść” mówił później Northug. Kolejne medale przyszły już znacznie łatwiej, a Petter znów stał się celebrytą-biegaczem, nie celebrytą-skazanym.
Mimo że sam go kreował, to status celebryty często go… męczył. W 2011 roku mówił, że lubi spędzać wakacje w Vegas, bo nikt go tam nie rozpoznaje. Rok później Vidar Løfshus, trener Norwegów, ujawnił, że boi się o motywację Pettera. Właśnie z powodu tego, że wszyscy go rozpoznają, a Northug nie ma chwili dla siebie, co go męczy. W 2016 roku główny zainteresowany komplementował zawody w Kanadzie i ponownie powtarzał, że „jest szczęśliwy, będąc w Kanadzie, ponieważ może się przejść po ulicy jak normalny gość”. Innym razem, gdy zwyciężył w Szwecji, na chwilę wyszedł ze swej roli i wyznał, że chciałby, by „uwaga wszystkich była bardziej podzielona, a nie skoncentrowana tylko na nim”. Trzeba jednak przyznać, że sam sobie na to zapracował. I wiedział o tym, zdarzało mu się mówić, że „jest przygotowany na to, by być najbardziej znienawidzonym”.
O ile on czasem miał tego wszystkiego dość, o tyle biegi nie miały nigdy. Petter Northug był dla dyscypliny żyłą złota. Dosłownie. To on przyciągał fanów, on zwiększył zainteresowanie dyscypliną. Johannes Klæbo, najnowsza norweska gwiazda biegów, powiedział kiedyś, że to właśnie Northug pokazał jemu i jego kolegom, że ta dyscyplina nie musi być nudna, że da się w niej zmieścić nieco rock’n’rolla. Klæbo zresztą – uwaga, czarny humor! – idzie w jego ślady nie tylko na trasach biegowych. Też zdążył już stracić prawo jazdy przez spowodowanie wypadku.
Tomasz Wandzel:
– Petter zrobił dla dyscypliny zdecydowanie najwięcej. Możemy dyskutować i spierać się co do tego, czy był dobrym wzorcem dla młodych, albo czy zachowywał dobry smak, jednak o Northugu wiedzą nawet ludzie, którzy biegami niespecjalnie się interesują, znają go wszyscy. Jest w tym jeszcze jedna ważna rzecz – czytałem kiedyś o Kennedym, że jego geniusz związany był z rozwojem telewizji. Pojawił się przystojny facet o specyficznym stylu bycia, innym niż dotychczasowi, nudni politycy w źle skrojonych garniturach. Tu było tak samo. W 2006 roku, gdy pojawił się Petter, zaczęła się na całego nowa era pokazywania biegów narciarskich. Modne stało się siedzenie na kanapie w domu i ich oglądanie. A Petter był świetny przed kamerą, media go kochały, bo wiadomo było, że zawsze powie coś fajnego, kontrowersyjnego. Rywalizacje Petter vs Szwedzi i, w pewnym momencie, Marit Bjoergen vs Justyna Kowalczyk. To napędziło całą dyscyplinę w XXI wieku. Petter ze swoim charakterem wpasował się idealnie w rozwój telewizji.
Właściwie o Northugu dałoby się napisać jeszcze więcej. Moglibyśmy wspomnieć o tym, że piosenkę o nim nagrali… Szwedzi (tu znajdziecie jej przetłumaczone na angielski słowa), a nad innym kawałkiem pracował on sam. Moglibyśmy przywołać momenty, w których denerwował się, bo zajmował dalekie miejsca. Moglibyśmy wspomnieć o zdjęciu na Instagramie, dodanym jakiś czas po wypadku, w którym siedzi za kierownicą samochodu w roli „szofera” swojego kolegi z kadry (który zresztą wrzucił tę fotografię do serwisu, a gdy ją usunął, Northug nazwał go „tchórzem”). Moglibyśmy pisać o spięciach z federacją, których w ostatnich latach było naprawdę dużo, o „Sirkus Northug”, reality-show, w którym był głównym bohaterem, i o milionie innych spraw. W gruncie rzeczy to wszystko da się jednak podsumować w kilku zdaniach.
Petter Northug to wielki mistrz, który ma jeszcze więcej za uszami. Dlatego tak wielu go kocha. Dlatego tak wielu nie znosi. I dlatego żałujemy, że od kilku dni to już nie sportowiec.
Emeryt
Zapowiadało się na to od dłuższego czasu. W ostatnich sezonach Petter Northug był już tylko cieniem samego siebie. Ciągłe problemy ze zdrowiem, które utrudniały mu przygotowania do sezonu, nie pomagały w powrocie do optymalnej dyspozycji. Wreszcie – już wiosną – powiedział sobie: „albo moje ciało zacznie reagować na bodźce tak, jak tego chcę, albo kończę z biegami”. Nie zaczęło.
– Podjąłem decyzję o przejściu na emeryturę. Próbowałem przygotować się dobrze do sezonu, ale wiem już, że brakuje mi czegoś ekstra, by dojść na ten poziom. Nie mogę zużyć więcej energii i wysiłku, by zapewnić sobie miejsce w zespole. Jestem zbyt daleko z tyłu. To była przygoda. Jako mały chłopiec śniłem o byciu dobrym biegaczem i jestem dumny z tego, co osiągnąłem. To było moje życie przez wiele lat, trudno jest je zostawić. W tym samym czasie jest to jednak dobre rozwiązanie – mówił na pożegnalnej konferencji.
Tomasz Wandzel:
– Myślę, że ludziom trochę ulżyło. Zapowiadało się na to od dawna. Petter ewidentnie próbował wrócić do formy, to było widać, ale ostatecznie był w zatargu z federacją i sztabem, nie potrafił wyjść na sportową prostą. Norwegowie raczej nie chcieli oglądać Pettera, który w drugiej i trzeciej lidze przegrywa z półamatorami. Chcieli mieć go w pamięci jako wygrywającego wielkie zawody.
Mimo tego Norwegia płakała – o tym już pisaliśmy. A Northuga żegnali koledzy, trenerzy, oficjele i rywale. „Peter, rywalizowanie z tobą było czymś wyjątkowym. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział coś podobnego do tego, co robiłeś na trasach” napisał Tobias Angerer, niemiecki medalista olimpijski. „To diabeł z żarem w oczach i będzie nam go bardzo brakować” powiedział Emil Joensson, Szwed, chyba najlepiej wyrażając stosunek swoich rodaków do Northuga.
– Petter był nie tylko wspaniały sportowcem z niesamowitą karierą, ale, za sprawą swojej osobowości, stał się też międzynarodową gwiazdą. Jego charakter i osiągnięcia przyciągnęły wielu młodych ludzi, sportowców, kibiców i dziennikarzy dookoła świata, przykuwając ich uwagę do biegów narciarskich. Petter był najlepszym możliwym ambasadorem naszego sportu. Liczymy, że pojawi się ponownie w naszej rodzinie w innej roli. Dziękujemy ci, Petter – powiedział Pierre Mignerey, szef światowych biegów.
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to kibice w Norwegii nudzić się nie będą – Northug ma bowiem faktycznie dołączyć do wspomnianej „rodziny” w nowej roli. Komentatora telewizyjnego. Przyznamy, że kusi nas w tym momencie nauka norweskiego. Dla Pettera warto.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix