Ogólną klasę Giorgi Merebaszwilego wszyscy znamy, ale ten sezon dotychczas nie był dla niego udany, wyraźnie obniżył loty. Skrzydłowemu Wisły Płock zdarzały się nieliczne przebłyski, ale więcej było występów słabych i bardzo słabych niż zachwycających. Tych zachwycających w zasadzie nie oglądaliśmy – aż do dziś. Gruzin dwiema klasowymi bramkami uratował remis „Nafciarzom”, którzy generalnie męczyli się po zmianie stron i aż do doliczonego czasu wydawało się, że Korona Kielce zasłużenie wygra.
Dla Merebaszwilego poprzedni mecz z Koroną to najgorszy moment, bo wyleciał z boiska za próbę wymuszenia rzutu karnego. Teraz winy odkupił z nawiązką. Najpierw ładnie strzelił gola głową (!) uprzedzając Bartosza Rymaniaka. Piłkę wrzucił Damian Szymański, minęła ona wyskakujących Adnana Kovacevicia i Ricardinho (zapamiętamy go głównie z żenującego symulanctwa przy linii, gdy sam faulował) i ta znalazła się na głowie gruzińskiego pomocnika. Gdy już natomiast minął regulaminowy czas, z rzutu wolnego na połowie gospodarzy dośrodkował Thomas Daehne. Szymański wygrał walkę w powietrzu mimo dwóch rywali przy sobie, a Merebaszwili po dobrym przyjęciu świetnie uderzył w dalszy róg, Matthias Hamrol nie miał szans.
Korona straciła dwa punkty, a zaczęła świetnie. Elia Soriano przy linii bocznej zdołał zagrać w pole karne, gdzie dobrze uderzył nadbiegający Mateusz Możdżeń. To dla niego dopiero pierwsza bramka w sezonie, za to bardzo ważna, bo lada dzień zostanie ojcem. Można było wykonać stosowną dedykację. Goście szybko wyrównali, ale później to raczej kielczanie stwarzali jakieś zagrożenie i gdy tuż przed przerwą Kovacević po dośrodkowaniu Mateja Pućki z rzutu rożnego trafił na 2:1, nie odnosiło się wrażenia, że to niesprawiedliwy obrót wydarzeń.
Co innego, gdyby nas zapytać o to, że Korona nadal grała w komplecie. Olivera Petraka nie powinno być na boisku od 25. minuty, gdy ewidentnie należała mu się druga żółta kartka za faul na Dominiku Furmanie. Sędzia Dominik Sulikowski nie potrafił być jednak konsekwentny i oszczędził winowajcę. Później, niestety, było podobnie. W drugiej połowie nie byłoby wielkich sporów, gdyby za drugie „żółtko” wylecieli Michael Gardawski, Cezary Stefańczyk i Łukasz Kosakiewicz w doliczonym czasie. Sulikowski za każdym razem jednak jakby bał się powiedzieć „B”, mimo że wcześniej mówił „A”. Miało się przekonanie graniczące z pewnością, że ktoś bez upomnienia na koncie po takich przewinieniach od razu dostawałby kartkę.
Arbiter z Gdańska nawet podejmując słuszne decyzje nie potrafił wytworzyć wokół siebie aury pewności i panowania nad sytuacją. Mecz chwilami kompletnie mu się rozłaził, szczególnie przed przerwą. Piłkarze widzieli jego zagubienie, kontestując niemal każdą decyzję, za co zresztą kartki obejrzeli Gardawski i Stefańczyk.
Korona w gruncie rzeczy mogła więc kończyć mecz w ósemkę i pretensje o brak wygranej może mieć tylko do siebie. Sprawę powinien zamknąć Elia Soriano, gdy Marcin Cebula (słaby w pierwszej połowie, dobry w drugiej) zagrał mu w pole karne, ale jego płaski strzał znakomicie obronił Daehne. Niemiecki bramkarz zapisał też na swoje konto asystę drugiego stopnia i jest chyba największym, obok Merebaszwilego i Szymańskiego, bohaterem swojej drużyny.
Kielczanie przynajmniej na chwilę mogli się zrównać punktami z Jagiellonią. Nie zrobili tego. Płocczanie, jak to się ładnie mówi, muszą szanować ten remis – zwłaszcza że byli po oklepach od Lecha i Górnika.
[event_results 546469]
Fot. FotoPyk