Misja Kongo – niesamowite i ciekawe historie prosto ze słonecznego Kongo. Bogusław Leśnodorski i książę Dominik Ebebenge opowiadają naszym słuchaczom o walkach z gorylami, diamentach i złocie tańszym od skrzynki dobrego wina, czerwonej rtęci i prywatnych jumbo jetach, a to tylko skrawek wiedzy o Kongo. Zapraszamy!
Stanowski: Panowie wróciliście z Kongo, ale podobno niewiele brakowało, by powrót nie był szczęśliwy, ponieważ na koniec przydarzył się wam wypadek. Ile jest w tym prawdy?
Leśnodorski: Po drodze na lotnisko trochę ogłuchłem, ale dojechaliśmy szczęśliwie.
Stanowski: No ale opowiedz, co się stało.
Leśnodorski: Jak zwykle zaplanowaliśmy wszystko z dużym zapasem, ale nie przewidzieliśmy ulewy tropikalnej, która spowodowała, że miasto stanęło. Pomimo tego, iż miałem sześć godzin do odlotu, to dość szybko zrozumiałem, że mogę nie zdążyć. Trzeba było jednak próbować, ale niestety po drodze miałem nieciekawą przygodę. Wjechał we mnie autobus i huk był tak duży, że ogłuchłem na chwilę. Akurat wtedy rozmawiałem z Dominikiem, który dostał prawie zawału, jak to usłyszał w słuchawce. No nic… Dałem parę złotych i pojechaliśmy dalej.
Stanowski: Dałeś 100 dolarów, które miały pokryć koszty naprawy autokaru.
Leśnodorski: Kierowca był bardzo zadowolony.
Ebebenge: To był przykład tego, jakie w Kinszasie mogą być korki. Stolica Kongo jest niesamowicie wielkim molochem, jeśli chodzi o powierzchnię. Do tego sposób w jaki ludzie prowadzą auta jest artyzmem i sztuką. Byłem w różnych miejscach Azji, ale Kongo przebija wszystko.
Stanowski: Nasi słuchacze mogą nie wiedzieć. Stolicę Kongo zamieszkuje 10 milionów mieszkańców.
Ebebenge: Powiedziałbym, że nawet 15 milionów.
Leśnodorski: Jechaliśmy po autostradzie, ale ruszyliśmy pod prąd, bo był tak duży korek.
Stanowski: Łatwo można było przewidzieć ten wypadek (śmiech).
Leśnodorski: Co ciekawe ten autobus ruszył za nami i wjechał nam w tył.
Ebebenge: Chyba spełnił się najlepszy scenariusz tego wypadku. Gorzej byłoby dostać z drugiej strony.
Stanowski: Panowie pojechaliście tam w różnych celach, ale Dominik miał sprawdzić dla nas dwóch asów z Konga. Czy oni w ogóle potrafią grać w piłkę?
Ebebenge: Mieliśmy okazję zobaczyć mecz, w którym występował nasz zawodnik. Okoliczności były kosmiczne, bo on miał nie wystąpić w tym spotkaniu, gdyż powinien pauzować za kartki. Minutę przed pierwszym gwizdkiem sędziego wraz z moim kuzynem wynegocjowaliśmy, by jednak zagrał.
Koks: Poszła wpłata na kongijskie „Siepomaga”?
Leśnodorski: Zostawmy już to dla siebie, ale warto dodać, że oni przenieśli kolejkę o miesiąc, żebyśmy mogli ten mecz zobaczyć. Nie mieliśmy dużo czasu, dlatego to spotkanie musiało się odbyć o godzinie 10:00.
Ebebenge: Do tego grali na takim boisku, że trudno w to uwierzyć. Wcześniej padał deszcz i na środku boiska była ogromna kałuża.
Leśnodorski: Najlepsze w tym boisku było to, że nie miało żadnych linii. A pomimo tego sędziowie ogarniali auty, rzuty rożne, spalone.
Koks: Czyli ta linia była umowna?
Ebebenge: Słuchaj, ta linia była tak umowna, jak wszystko w Kongo.
Stanowski: Jakiego rodzaju były to rozgrywki?
Ebebenge: Poważne rozgrywki. W Kongo wszystko funkcjonuje tak jak w Brazylii. Odbywa się tam dużo turniejów miastowych. Stolica ma mnóstwo profesjonalnych drużyny. Mecz, na którym byliśmy, stanowił mniejszą cześć poważnego turnieju stanowego. Ten filmik, który Boguś wrzucił, to filmik tuż po podyktowaniu rzutu karnego za faul na przyszłym zawodniku KTS Weszło. Sama akcja była naprawdę piękna. Nie dało się tego lepiej nagrać, bo mnóstwo lokalnych chłopaków zaglądało nam w telefon, co trochę peszyło.
Leśnodorski: Dodajmy, że na trybunach tylko ja i Dominik byliśmy biali.
Stanowski: Śmialiśmy się z Dominika, że jest za czarny na Polskę, a za biały na Kongo.
Leśnodorski: Tam jest ewidentnie biały.
Ebebenge; Tam uchodzę też za Żyda, Chińczyka… No ale jak poznają wszystkie okoliczności mojego pochodzenia, to zmieniają zdanie.
Stanowski: A czemu nasz drugi piłkarz nie zagrał?
Ebebenge: Nie wrócił z Lubumbashi, czyli bogatej stolicy prowincji Katanga. Zdecydowanie bogatsza okolica, w której piłkarze zarabiają najwięcej. Stamtąd wywodzi się topowy kongijski klub, Mazembe… Mieliśmy w planach, by ten zawodnik dotarł, ale samolot nie doleciał.
Stanowski: Mazembe to już poważny klub.
Ebebenge: Swego czasu grali w Klubowych Mistrzostwach Świata z Interem Mediolan.
Stanowski: Ale nasze asy nie chcą grać w Mazembe, a marzą o KTS Weszło?
Ebebenge: Dokładnie. Rozmawiałem z Aristotem (przyszły zawodnik KTS Weszło) i naprawdę jestem pełen nadziei, że przyjedzie do Polski i będzie w stanie pokazać się z jak najlepszej strony.
Leśnodorski: Dominik przez 40 minut tłumaczył gościowi, jak poważnym klubem jest KTS Weszło. Mówił, że wcześniej z lasu wyciągnęliśmy Ondreja Dudę, a on teraz gra w Bundeslidze (śmiech).
Stanowski: Nie no, spokojnie. Nie oszukujemy ich, że przyjeżdżają w inne miejsce.
Ebebenge: Oczywiście. Dokładnie wiedzą, że przyjeżdżają grać do lidera B klasy, czyli na najniższy poziom rozgrywkowy w Polsce
Leśnodorski: Dla nich sam fakt, że mogą trafić do Europy, stanowi coś niezwykłego.
Ebebenge: Tam każdy dzień jest walką o przetrwanie i naprawdę nie przesadzamy, że przyjazd do KTS Weszło jest dla nich dużą szansą. Intensywność z jaką ten chłopak grał i inni też pozwoliła mi zrozumieć, dlaczego w piłce sukces osiągają chłopacy z biedy.
Koks: Ile zarabia piłkarz średniej klasy w Kongo?
Ebebenge: Są zawodnicy, którzy zarabiają bardzo dużo. W latach świetności piłkarze Mazembe zarabiali po kilkaset tysięcy dolarów rocznie. Realna rzeczywistość jest jednak taka, że 99% procent zawodników zarabia: posiłek, buty, miejsce do spania.
Leśnodorski: Całkowity koszt utrzymania zawodnika, to może być 50-100 dolarów miesięcznie.
Stanowski: Uniesiemy taki koszt.
Leśnodorski: Żeby mieć świadomość dysproporcji, to właściciel klubu Mazembe kupił dla swojej drużyny jumbo jeta za gotówkę.
Ebebenge: Po kolejnym wyjeździe do Kongo skłaniam się do porównania, że ten kraj może uchodzić za Rosję Afryki.
Stanowski: Ludzie tak do końca nie kumają tego zamieszania… W końcu ci chłopcy mają rodziny i będziemy musieli o nich zadbać. Matki, żony tych chłopaków nie martwią się o nich?
Ebebenge: W Kongo panuje taki model, że w idealnym scenariuszu jedno z dzieci wyjeżdża do Europy, a później wspiera rodzinę finansowo. Można się z tego śmiać, ale wydaje mi się, że każdy żyjąc tam, miałby takie marzenia. Mówiąc o ich rodzinach, to jeden z naszych zawodników, został sierotą dwa miesiące temu. Zaraz po tym, jak dowiedział się o tym, że może trafić do Europy.
Zdajemy sobie sprawę, jak wielka odpowiedzialność jest na nas, by tym chłopakom pomóc w Polsce. Jeśli stworzyła się taka szansa, żeby zrobić coś być może mądrego z punktu widzenia piłkarskiego biznesu i czysto ludzkiego, to jestem w to bardzo zaangażowany. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Leśnodorski: Jako, że byłem tam jako obserwator, zauważyłem jak grali. Pomimo fatalnego boiska, to oni starali się grać bardziej piłką niż drużyny ekstraklasy. Byłem zaskoczony jak taktycznie byli poukładani. Tam nie było chaosu, że ktoś kopnie piłkę, a reszta biegnie na aferę.
Ebebenge: Oni naprawdę wyglądali dobrze. Chyba naoglądali się w telewizji, jak się gra w piłkę, bo co ciekawe tam jest transmitowanych mnóstwo spotkań europejskiej piłki. Oczywiście wygląda to tak, że jest jeden odbiornik telewizyjny i kilkaset osób ogląda mecz w wielkim skupisku. Prawda jest jednak taka, że futbol jest dla nich wszystkim.
Leśnodorski: Druga rzecz, która trochę mnie martwi, to fakt, że oni mają do siebie duży szacunek na boisku. Zastanawiam się, czy ci chłopacy nie dostaną szoku, jak wjedzie w niego wielki chłop.
Stanowski: No właśnie, ale nasi mieli mieć po sto kilo.
Ebebenge: Nasi są szybcy… A wracając do mojej przemowy, którą wygłosiłem Aristotowi, to obawiam się o jedną rzecz. Kongo jest byłą belgijską kolonią, w której naprawdę działy się bardzo straszne rzeczy. To spowodowało, że oni mają duży dystans, strach i szacunek do białego człowieka.
Leśnodorski: Dominik tłumaczył temu piłkarzowi, że nie musi się bać białych przeciwników.
Ebebenge: Tak. Musiałem mu powiedzieć, żeby nie traktował siebie jako kogoś gorszego. Przełamanie tego rodzaju bariery psychicznej jest bardzo ważne.
Koks: Spokojnie. Wezmę ich pod swoje skrzydła i zrobię z nich gwiazdy… Mówiliście, że oni są poukładani taktycznie, dlatego rozumiem, iż są tam trenerzy?
Ebebenge: Tak są trenerzy. Generalnie Kongo ma ogromny potencjał pod względem piłkarskim, jeśli chodzi o tego typu dziewicze kraje. Spójrzcie choćby na ostatni mundial i pochodzenie zawodników. Z drugiej strony jest tam kompletny chaos, który jest pozytywny. Moim zdaniem da się ten chaos kontrolować. Małymi krokami będzie zmierzać w tym kierunku, bo wizja jest duża. Oczywiście dużo pracy jeszcze przed nami, ale spokojnie.
Stanowski: Ja swoją robotę wykonałem i przekonałem PZPN do tego, by piłkarze spoza Unii Europejskiej mogli występować w dowolnej liczbie na boiskach ekstraklasy. Tylko czy nasze koty z Kongo udźwigną to sportowo?
Ebebenge: To zawsze jest loteria. Byłbym nieodpowiedzialny, gdybym wydawał kategoryczne oceny już teraz. Naprawdę jest w nich jednak dużo jakości piłkarskiej.
Leśnodorski: Do przodu na pewno nasz da radę, ale teraz grał na niego gość, który nie wracał do obrony, dlatego nie widziałem go w pojedynkach jeden na jednego. Przede wszystkim był strasznie szybki.
Stanowski: Wyjaśnijmy słuchaczom, że Bogusław nie poleciał tam w celach skautingowych, a biznesowych.
Koks: Boguś zakłada tam solarium.
Leśnodorski: Ostatnie dwa lata poświęciłem kancelarii prawniczej. Prawdą jednak jest, że od jakiegoś czasu tam jeżdżę i próbujemy coś zrobić.
Stanowski: Nie powiesz konkretnie o swoich planach?
Leśnodorski: Mogę tylko powiedzieć w imieniu Dominika, że ma na głowie część dużej prowincji, w której jest spory las. Próbujemy wymyślić co z nim zrobić.
Stanowski: Wyciąć najlepiej.
Ebebenge: Trzeba do wszystkiego podchodzić odpowiedzialnie, ponieważ mam bardzo pogmatwane korzenie. I całe losy mojego życia były dosyć skomplikowane. Konkretniej mówiąc, to mam korzenie w plemieniu Lobala, które zamieszkuje północno-zachodni region Kongo. Jako jedyny syn mojego ojca jestem głównym dziedzicem plemienia, a to niesie za sobą sporą odpowiedzialność. Stąd moja częsta obecność w Kongo.
Stanowski: Ale nie powiesz zaraz, że jesteś królem?
Ebebenge: Nie, nie… Nasze plemię to 120 tysięcy ludzi. Wychowałem się jednak w Polsce, a więc przez długi czas to do mnie nie docierało.
Stanowski: Czyli ty jesteś liderem 120 tysięcy osób i teraz objawiłeś się im po latach?
Ebebenge: Nie, oni wiedzą o mnie od momentu, gdy się urodziłem. Żyli w oczekiwaniu, że kiedyś mnie zobaczą, bo wychowywałem się 10 tysięcy kilometrów dalej. Tak się złożyło, iż nie żyłem w obecności mojego ojca, bo szybko kontakt był przerwany. Z tego powodu wiele informacji nie zostało mi przekazanych. Nie zdawałem sobie więc sprawy z wielu ważnych rzeczy. Zrozumiałem wszystko dopiero, gdy poleciałem do Kongo na pogrzeb mojego dziadka. Trochę szkoda, że nie odbyło się to w obecności mojego ojca, ale tak się niestety stało. Od tego momentu zrozumiałem jednak, co znaczę dla tych ludzi z punktu widzenia tradycji, przekonań i wiary.
Leśnodorski: Jak on mówi, to wszyscy słuchają. Nie ma opcji, żeby ktoś miał inne zdanie.
Stanowski: Jak wyląduję kiedyś w Kinszasie i trafię na kogoś z twojego plemienia i powiem, że znam Dominika Ebebenge, to mam spokój?
Leśnodorski: Z całą pewnością.
Stanowski: Dominik ewidentnie teraz się zawstydził.
Leśnodorski: Bo to wszystko jest bardzo dziwne w naszym kręgu kulturowym.
Ebebenge: Tak, bo bardzo dużo spadło na mnie teraz. Jakiś czas temu dużo pracowałem w klubie, dlatego nie miałem czasu, by poważnie zająć się plemieniem. Kim bym jednak był, gdybym wyparł się tego? Wiem też, że ostatnim życzeniem mojego dziadka było to, bym zajął się naszym plemieniem.
Stanowski: To może politykiem tam zostaniesz?
Ebebenge: Nie chciałbym nawet. Polityka nigdy mnie nie interesowała. We mnie jest ogromna potrzeba, by pomóc moim ludziom. Żyją w najmniej rozwiniętym regionie w jednym z najbardziej nierozwiniętych krajów na świecie. Nie ma tam prądu, sieci telefonicznej. Ludzie planują życie na kilka godzin w przód. Wydaje mi się, że jest możliwość poprawy tego, by mieć dostęp do takich podstawowych rzeczy jak szkoła. Może wtedy ktoś wielki urodzi się wśród nas.
Stanowski: Miała być radosna audycja, a poszło w drugą stronę… Nie ma strachu, by poruszać się tam po ulicach?
Leśnodorski: Jeżdżę od 25 lat do Afryki. Mam już pewnie mocno przesuniętą granicę strachu. Zdarzyło mi się jednak, że bardzo chciałem oddać mocz, ale bałem się wyjść z samochodu. Przejeżdżałem akurat przez bardzo niesławną dzielnicę. Tak bywa, ale mogę powiedzieć ze swoich doświadczeń afrykańskich, że Kongijczycy wydają mi się bardzo przyjaźni. Dużo gorzej jest w Nairobi.
Ebebenge: Tak, albo w południowej Afryce. Kongo jest ofiarą złej propagandy, w którą łatwo uciec. Sama nazwa państwa wzbudza dreszczyk.
Stanowski: Mówimy cały czas o Demokratycznej Republice Kongo, która nazywa się tak tylko z nazwy?
Leśnodorski: Są wybory, ale miejscowi mówią, że nie po to je organizują, by ich nie wygrać.
Stanowski: Czyli mówimy o tym gorszym Kongo.
Ebebenge: Tym owianym gorszą sławą. Drugie Kongo, czyli Republika, jest dużo mniejsze i łatwiejsze do zarządzania. Generalnie Republika Kongo jest bardziej rozwinięta pod wieloma względami od Demokratycznego Kongo, w którym my byliśmy.
Leśnodorski: Generalnie Kongo jest 7-8 razy większe od Polski, dlatego trudno tam reagować, gdy coś się dzieje. Transport tylko statkiem albo samolotem.
Koks: No właśnie, bo ciekawa sprawa jest tam z rzeką.
Leśnodorski: Ogarniam sobie już skuter wodny.
Stanowski: Krokodyle ostrzą zęby.
Leśndorski: Nie no, naprawdę ta rzeka jest tam niesamowita. Choć ostatnio nastraszyli mnie, że płyniemy w miejscu, w którym pływa sporo krokodyli. Nawet proponowali, by zjeść je na obiad.
Stanowski: Podobno Józef Wojciechowski buty tam szyje (śmiech).
Leśnodorski: Nawet byłem gotowy, żeby zobaczyć, jak chłopak łapie krokodyle. Nie miałem jednak kremu do opalania, a był straszny upał.
Ebebenge: Możemy się tak śmiać, ale rzeczywistość jest taka, że moje plemię utrzymuje się głównie z tego, co daje las. Czyli zwierzyna i owoce. Ten człowiek, który był naszym przewodnikiem jest z mojego plemienia, ale zawodowo jest znanym łowcą krokodyli. Całe życie się tym zajmuje i nie żartował, że złapałby tego krokodyla i zaraz nam go przyrządził na obiad. Dla mnie to też jest kosmos, bo wychowywałem się w Warszawie.
Leśnodorski: To Kongo nie ma infrastruktury turystycznej. Także zwierzaki – czyli m.in. krokodyle – żyją z tym ludzi w normalnych warunkach. Najlepsze jest to, że na pogrzebie dziadka Dominika poznałem pigmejów, co było dla mnie dużym szokiem. Dwa tygodnie płynęli rzeką, by pojawić się na uroczystości. Oni faktycznie mieszkają w lesie z gorylami i innymi dzikimi zwierzętami.
Koks: W jakiej oni są relacji z tymi zwierzakami?
Leśnodorski: No znają się po prostu. Możesz się śmiać, ale to nie jest relacja jak z jeleniem w polskim lesie, że jak cię zobaczy, to ucieknie.
Ebebenge: Znam anegdotę, która została mi opowiedziana z kilku niezależnych źródeł. Brat mojego dziadka w latach siedemdziesiątych, czyli mój wujek, jako silny mężczyzna z naszego rodu był myśliwym. To były już czasy, gdy Belgowie przewieźli broń palną do polowań. Nie miał jednak załadowanej broni i wkroczył na terytorium goryla, którego zobaczył parę metrów przed sobą. Doszło do konfrontacji i walki na pięści, którą wygrał mój wujek.
Leśnodorski: Wujek Dominika został bohaterem i wszyscy mówią o tamtym wydarzeniu. Ba, oni uważają, że w środku był lwem. Serio.
Ebebenge: To jest niesamowite, bo nie wierzę w to jako chłopak wychowany w Warszawie, ale jak tego tam słucham, to już im ufam. W Kongo naprawdę żyje się inaczej.
Dostałem jakiś czasu temu moje drzewo genealogiczne i niesamowitą sprawą jest, że tam nie ma żadnych archiwów, a mogę moje pokolenie prześledzić na 400 lat wstecz. Szok.
Leśnodorski: Ci ludzie, którzy nie mają prądu, są tak podjarani piłką nożną, że powiedzieli mi przez tłumacza, iż w lesie mają kilku szybkich kozaków. Wystarczy zrobić boisko i nauczyć ich trochę grać, a za kilka lat skasują wszystkich w Europie (śmiech).
Koks: Motywacja tych ludzi, żeby nauczyć się grać w piłkę, musi być bardzo duża.
Leśnodorski: Pod względem fizycznym i piłkarskim dają radę. Zobaczymy jak będzie z głową, gdy tutaj przyjadą. Ten nasz chłopak był strasznie przejęty tym wszystkim.
Ebebenge: To ich podejście jest naprawdę czyste i wzruszające… W ligach skandynawskich wypłynęło naprawdę wielu ciekawych zawodników.
Koks: Chima Chukwu.
Ebebenge: Jego agent jest w połowie Norwegiem i Nigeryjczykiem. Stworzył swego czasu świetny model, by wyciągać piłkarzy z Nigerii. Dziś jest milionerem i rozdaje karty. Ten projekt udał mu się wybitnie i nadal trwa.
Stanowski: Można skopiować ten model.
Ebebenge: Spokojnie. Wszystko małymi krokami.
Leśnodorski: Do hotelu, w którym byłem, wpadła drużyna Raja Casablanca. Zagadał do mnie ich człowiek, który wiedział wszystko, co się dzieje w drużynie mistrza Polski. Opowiadał mi z wypiekami na twarzy o meczu z Realem Madryt. Jak przeszedłem do tematu Kongo, to powiedział mi, że oni również planują zrobić akademię w tym kraju.
Stanowski: To my też zróbmy tam akademię.
Leśnodorski: Najpierw Dominik musi zostać tam szefem Kongijskiego Związku Piłki Nożnej (śmiech)… Wracając jednak do tematu, to poznałem również właściciela marokańskiego klubu, który potwierdził mi plany zbudowania akademii w Kongo. Pieniądze na pewno się na to znajdą.
Ebebenge: Maroko w standardach Afryki jest bardzo bogate. Tam wszystko należy do króla. Tak więc poważne nacje spoglądają już na Kongo w kontekście piłkarskim.
Warto również spojrzeć co robi „Red Bull” z piłkarzami z Mali. Myślę jednak, że Kongo to kraj o nieporównywalnie większym potencjale, a na dodatek jest mocno niezagospodarowanym regionem, jeśli chodzi o futbol.
Leśnodorski: Poczucie wartości w tych ludziach jednak jakieś jest. Spotkałem tam mnóstwo osób, które uważają, że Afryka została mistrzem świata w Rosji, a nie Francja. Ich zdaniem reprezentację Francji tworzą Afrykanie. Śpiewają nawet piosenki Francuzów, ale jak wyszło PSG na Ligę Mistrzów, to gwizdali na nich (śmiech).
Ebebenge: Rzeczywistość kolonialna.
Leśnodorski: N’Golo Kante jest tam absolutnym bohaterem. Gdyby chciał wrócić, to na bank zostałby prezydentem.
Stanowski: Mam wrażenie, że wielu naszych słuchaczy nie wierzy w to, o czym mówimy. Jeden z nich napisał, że też kiedyś dostał maila o spadku z Afryki, ale niestety nie odpisał (śmiech).
Leśnodorski: To oczywiście śmiesznie brzmi, ale Dominik nie odziedziczył majątku, a wielką odpowiedzialność.
Stanowski: Czyli jakbyś chciał nałożyć na nich podatki, to nie bardzo?
Ebebenge: Nie ma z czego. Generalnie trzeba im pomóc.
Stanowski: To jest trochę tak, że żyłeś w Polsce w nieświadomości, a jak tam pojechałeś i się dowiedziałeś, to ciągle teraz o tym myślisz, co zrobić?
Ebebenge: Mój ojciec swego czasu – jak byłem mały – dużo opowiadał mi o tym wszystkim. Później go jednak zabrakło i tych informacji było mniej. Sam nauczyłem się francuskiego i myślałem o tym dość poważnie. Dziadek raz był w Polsce, gdy miałem 13 lat, i zapisywał mi wiele informacji. Wtedy słabo znałem jeszcze francuski, ale teraz wiele z tych informacji ma dla mnie duże znaczenie.
Leśnodorski: Dominika tata ma 30 braci i mniej więcej 300 kuzynów. Wszyscy byli na pogrzebie dziadka. Postępowanie spadkowe w normalnych warunkach trwałoby kilkadziesiąt lat. A tam jeden starszy pan coś powiedział i kilkaset osób się podporządkowało. Byłem w dużym szoku, że takie coś się wydarzyło.
Ebebenge: Dziadek miał 33 potomków i ponad sto wnucząt i prawnucząt. Mój ociec był jego najstarszym synem. Tak się złożyło, że jestem jedynym synem ojca. Spójrzcie więc na skalę przypadku, że to akurat na mnie spadła odpowiedzialność, by zająć się ludem.
Tam ogólnie panują dzikie zasady. Mój dziadek miał za obowiązek spłodzić jak najwięcej dzieci, by choć część z nich wyedukowała się, a następnie pomogła plemieniu. To jest opowieść na kompletnie inną historię, bo musielibyśmy siedzieć tutaj jeszcze przez trzy dni.
Leśnodorski: Wracając jednak do piłki, to w Kongo wszyscy się nią jarają. Więc Krzysiek przez to, że załatwiłeś zniesie limitu obcokrajowców, to być może dzięki temu kilku Kongijczykom zapewniłeś dobre życie.
Stanowski: Przede wszystkim sobie załatwiłem dobre życie (śmiech).
Koks: Piłka w Afryce często jest spoiwem i kultem.
Ebebenge: Dokładnie. Często w Afryce granice są umowne. Funkcjonuje tam wiele plemion, takich jak moje.
Leśnodorski: Wszystkie moją swoje języki. Plemię Dominika również.
Ebebenge: Muszę zacząć uczyć się tego języka.
Koks: Czyli jesteś odpowiedzialnym księciem.
Stanowski: Powiedź Dominik coś po „księciowemu”.
Ebebenge: Może w trakcie kolejnej audycji. Ogólnie nie jestem tam już Dominik, a „Babia”. Odziedziczyłem imię po moim pradziadku.
Stanowski: Te plemiona walczą między sobą?
Ebebenge: Generalnie jak ktoś sobie poszpera, to znajdzie wiele smutnych informacji o konflikcie z lat 2009/2010.
Stanowski: Pytam konkretnie o twoje plemię.
Ebebenge: Był konflikt historyczny u nas, który został częściowo zażegnany. Chciałbym jednak, żeby został zażegnany systemowo i na zawsze. Choć nasz region i tak jest względnie bezpieczny.
Leśnodorski: Najgorzej jest na wschodzie Kongo.
Koks: Chłopacy, którzy mają trafić do KTS Weszło, wywodzą się z twojego plemienia?
Ebebenge: Nic z tych rzeczy. Oni normalnie zostali wyselekcjonowani przez ludzi, którym zaufałem. Teraz robimy pewien eksperyment, żeby zobaczyć, czy w przyszłości to ma sens. Wierzę jednak, że tych dwóch młodzieżowych reprezentantów Kongo, poradzi sobie w polskiej piłce.
Stanowski: Niesamowita sprawa z tą audycją. Potoczyła się w zupełnie innym kierunku niż chciałem.
Ebebenge: W ramach ciekawostki niech sobie ludzie sprawdzą kim jest Kengo Wa Dondo (Leon Lubicz)… Szychą w tym kraju jest polski żyd, który jest jednym z najważniejszych polityków w historii tego kraju.
Krzysztof Stanowski czyta o Leonie Lubiczu (KLIK).
Leśnodorski: Niesamowita sprawa, że Polak jest tam tak ważna postacią, a mało kto o tym wie.
Ebebenge: Wspomniałem o nim dlatego, że Leon Lubisz urodził się na mojej ziemi. Pochodzi z pokolenia mojego dziadka, któremu uratował życie, gdy ten mógł zginąć z rąk dyktatora Mobutu. Zbyt długa historia jednak, żeby teraz o tym mówić, może kiedyś napiszę książkę.
Stanowski: Może zrobimy duży wywiad z tobą o tym i wrzucimy do sieci. Oczywiście przetłumaczymy później wszystko na francuski. Co o tym myślisz Dominik?
Ebebenge: Zróbmy coś takiego, ale za rok, gdy będę lepiej przygotowany.
Leśnodorski: Plemię Dominika ma nawet swoją dyscyplinę sportu.
Ebebenge: To są takie zapasy, które mają również funkcję rozrywkową. Z drugiej strony zapasy te wyznaczają hierarchię. Tworzą coś w rodzaju rankingu samców alfa.
Leśnodorski: Oni są naprawdę kozakami, którzy znakomicie walczą.
Koks: To może trzeba skontaktować się z naszym kolegą, który ma dojścia w MMA i zrobimy biznes?
Ebebenge: Trzeba pojechać do naszych wiosek i zrobić reportaż.
Stanowski: Otwierają się przed nami duże możliwości. Nigdy nie znałem kogoś tak wysoko postawionego.
Ebebenge: Trzeba by żyć z 300 lat, żeby tam wszystko ogarnąć.
Leśnodorski: Dla Weszło byłby tam ciekawy rynek, bo oni na punkcie bukmacherki mają fioła. Co drugi gliniany domek, to bukmacher.
Ebebenge: Nie wiem czy to dobrze, ale w Kongo kochają futbol i bukmacherkę. Myślę, że dla świata bukmacherów, to piękny region do robienia biznesu.
Leśnodorski: Zwiedziłem trochę świata i mogę powiedzieć, że Kongo jest obrzydliwie bogatym krajem. Mają tam m.in. złoto, diamenty kobalt, uran, miedź. Oczywiście różnie jest z eksploatacją tego, ale i tak to się bardzo szybko rozwija w ostatnich latach.
Stanowski: Oni nie są z tego grabieni?
Leśnodorski: Jest grupa osób, która ma z tego tak ogromne pieniądze, których nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Kongo to taka Rosja Jelcyna.
Stanowski: Jak duże pieniądze?
Leśnodorski: Rozmawiałem przy kolacji z poważnym panem, który twierdzi, że ich prezydent jest w dziesiątce najbogatszych ludzi świata. Jego zdaniem ma takie dwa złoża, za które mógłby wykupić firmę Billa Gatesa. Moje zdanie jest jednak takie, że oni już mają tyle kasy, iż wreszcie zaczęli inwestować w kraj. Przykładowo – pomimo tego, że nie mają dróg – jeżdżą tam lepsze samochody niż w Warszawie… Buduje się tam bardzo dużo, a startują z punktu zero.
Koks: Wcześniej było tak, że politycy inwestowali w siebie, a nie w kraj.
Leśnodorski: Wydaje mi się, że ci ludzie swoje potrzeby już spełnili, a teraz inwestują w kraj. Generalnie spędziłem tam łącznie kilkadziesiąt dni i cały czas rozmawiałem z ludźmi. Spotkałem kilkanaście osób, które mają ogromne domy nad jeziorem genewskim w Szwajcarii. W Polsce znam pięciu takich gości. Część z tych Kongijczyków posiada obywatelstwa szwajcarskie.
Stanowski: Dominik a to nie jest tak, że mając tak odpowiedzialną funkcję społeczną, powinieneś tam zamieszkać?
Leśnodorski: Nie mów tego jego dziewczynie.
Ebebenge: Dokładnie. Jestem za mały i zbyt głupi, by wszystko zrozumieć. Niczego w życiu nie wykluczam, ale kocham Polskę, której wszystko zawdzięczam. Swoje życie wyobrażam sobie tutaj, ale chciałbym spędzać tam sporo czasu. Lot z Paryża trwa osiem godzin, więc są możliwości. Nie jest uciążliwe, by połączyć życie tutaj i tam, ale w dużej mierze chciałbym jednak przebywać w Polsce.
Koks: Dominik z tego co mówisz, to bycie tym dziedzicem dociera do ciebie stopniowo. Dla ciebie to jest chyba przygoda, która cały się rozwija. Przykładowo nie wiesz co się wydarzy za miesiąc.
Leśnodorski: Nie wie, co się wydarzy za tydzień albo jutro.
Ebebenge: Głupio się tak mówi o sobie, ale moje życie stało się filmem. Nie boje się już jednak i zaczynam się z tym godzić.
Koks: Widzę jednak, że podchodzisz z dużym dystansem do siebie.
Ebebenge: Tak. Nie da się inaczej, bo oszalałbym. Mam nadzieję, że kiedyś będę mógł zaprosić Polaków do Kongo.
Stanowski: A tam jest ładnie?
Leśnodorski: Niesamowicie pięknie.
Ebebenge: Tam rozumiesz, co znaczy potęga natury.
Leśnodorski: Idziesz sobie drogą i zrywasz mango, które jest smaczne… Zdarzyło mi się jadać w wielu restauracjach na całym świecie, ale najlepsze są właśnie w Kinszasie. Tam jest najlepsze połączenie kuchni belgijskiej, francuskiej i afrykańskiej. Naprawdę niesamowita sprawa, bo w delcie miesza się słodka i słona woda. Owoce morza z przyprawami afrykańskimi są pyszne.
Koks: Krokodyl był jedzony?
Leśnodorski: Jem wszystko, bo jestem ciekawy wszystkiego.
Ebebenge: Co jedliśmy dziwnego? Naprawdę wiele rzeczy. Co ciekawe w Kongo nie ma medycyny, ale są różne zioła, które mają wiele właściwości.
Leśnodorski: Na drzewach rośnie viagra (śmiech). Ogólnie zawsze próbuję wszystkiego, ale zjadłem raz takie ziarenko, które podziałało na mnie, jak 15 red bullów. Człowieku spłynęła na mnie jasność i przez pół dnia chodziłem w niesamowitym stanie… Powiem wam jednak coś lepszego. Bardzo poważni ludzi opowiadali o jego dziadku, który miał w sobie siły nadprzyrodzone. Niesamowita historia.
Ebebenge: W skrócie miała być na nim dokonana publiczna egzekucja, a moja babcia i jego żona, która była 1000 kilometrów od niego, przemówiła do niego w nocy i uciekł z celi. Przez kilka lat ukrywał się w naszych wioskach. Mobutu (dyktator) po jakimś czasie doszedł do wniosku, że trzeba go zostawić, bo on jest nietykalny. Po prostu bał się czarów. I tak właściwie tylko dlatego mój dziadek przeżył.
Leśnodorski: A to wszystko działo się na stadionie męczenników, który jest w centrum Kinszasy. Rzeczywiście w tamtych czasach takie egzekucje się odbywały. Obok znajduje się obiekt, na którym walczył George Foreman z Muhammadem Alim. Zawsze jestem podjarany, jak tam przyjeżdżam. Nadal się o tym wspomina w Kongo.
Ebebenge: Tamta walka była wydarzeniem numer jeden dla wszystkich Kongijczyków. Muhammad Ali został właściwie Kongijczykiem w trakcie tamtej walki. Do dziś ludzie utożsamiają się z tym wielkim mistrzem.
Stanowski: Dlaczego tak wielka walka nie była powtarzana w kolejnych latach?
Ebebenge: Wydaje mi się, że wpłynęły na to losy samego dyktatora Mobutu. On doszedł do władzy poprzez spisek CSI. Dzisiaj są na to kwity, które zostały odtajnione. Generalnie on został przywódcą, by Amerykanie mieli swojego człowieka w tak ważnym kraju. W Kongo są ogromne złoża cennych surowców. Inna sprawa, że nie byłoby bomby atomowej, czy iphonów bez tego kraju itd.
Leśnodorski: I elektromobilności nie byłoby bez Kongo.
Ebebenge: Wracając do Mobutu, to początkowo było łatwo nim sterować, a później się zmienił. Bliżej było mu do ZSRR niż do USA. Sama walka była jego zachcianką, ponieważ chciał ocieplić swój wizerunek. Generalnie potencjał w tym temacie jest bardzo duży, żeby turystycznie fajnie to opakować.
Stanowski: Ty Bogusław jesteś biznesmenem. Powiedź mi więc, czy ten kraj dla świata tworzy wiele możliwości?
Leśnodorski: Moim zdaniem ten kraj tworzy ogromne możliwości. Zwłaszcza w dzisiejszych czasach, gdy zamożni ludzie z Kongo już się nasycili. Inna sprawa, że ich dzieci nie garną się, by tam siedzieć. Widać to po tym, jak oni inwestują teraz w kraj.
Stanowski: Dla Europejczyka, który posiada sporo pieniędzy, ten kraj jest bezpieczny do robienia interesów?
Ebebenge: Myślę, że tak. Moja obserwacja jest taka, że biały człowiek, który kontrolował Afrykę w XX wieku, tak naprawdę przegrał. Dzieci kolonizatorów już nie chciały tam żyć. Nie było już głodu odkrywczego. I w to miejsce weszli Chińczycy, którzy zagarnęli paliwo na rozwój swojej gospodarki przez najbliższe 300 lat. Przeniknęli w administracje tych krajów i położyli łapę na wszystkich surowcach.
Leśnodorski: Chińczycy przysyłają samoloty, w których przewożą do siebie młodych ludzi, by ci u nich studiowali.
Ebebenge: Za jakiś czas w Afryce będą miliony młodych ludzi, którzy będą mówili po chińsku. To się dzieje, a my o tym nie wiemy. Tam się rozegrała trzecia hybrydowa Wojna Światowa, która jest już rozstrzygnięta. Zwycięzcami zostali Chińczycy, Hindusi, Libańczycy i Żydzi.
Leśnodorski: Tam codziennie wylatują po dwa albo trzy samoloty, które wywożą ludzi na studia do Chin. Przez trzy lata mowa już o 500 tysiącach młodych ludzi. To się dzieje na naprawdę dużą skalę.
Ebebenge: Biały człowiek ma już tylko wyrzuty sumienia do Afryki. Tam już nikt nie chce odkrywać, a Chińczycy mają do tego bardzo pragmatyczne podejście. W ten sposób oni na tym wygrali i trudno sobie teraz nawet wyobrazić, co to będzie oznaczało za 50 lat.
W ramach ciekawostki, warto jeszcze powiedzieć o kulturze Kongo, która jest bogata i zróżnicowana. Poszukajcie sobie informacji o ruchu „SAP”.
Leśnodorski: Jadąc pierwszy raz do Afryki, pomyślałem sobie, że wezmę klapki i kilka koszulek. Bardzo dziwnie się poczułem, ponieważ w slumsach ludzie chodzą w najlepszych garniturach, koszulach i butach z Londynu. Oni często biorą na to kredyty, by kupić sobie takie rzeczy. Wyglądają tak, że głowa mała. Teraz biorę już garnitury, żeby zakładać na spotkania, ale zaginęła mi ostatnio walizka. I znowu chodziłem jak taka łajza na kolacje (śmiech).
Ebebenge: Niesamowita sprawa, jak bardzo eleganccy są Kongijczycy. Ludzie, którzy mają w kieszeni jednego dolara, wyglądają niezwykle schludnie. Taką kulturę przywieźli żołnierze, którzy byli zaciągnięci do armii belgijskich i francuskich. Oni dosłownie wyglądają jak dżentelmeni z lat trzydziestych i czterdziestych.
Wow, wygląda to jakby tam amerykańscy raperzy teledysk kręcili w Kongo #WeszloFM pic.twitter.com/miBj5nuRlD
— Matheo98 (@Matheo9820) December 6, 2018
Leśnodorski: Początkowo myślałem, że to są podróbki. Wyśmiali mnie jednak i powiedzieli, że tam porządny człowiek nigdy nie założy podróbki. Każda rzecz musi być oryginalna i kupiona w najlepszych sklepach w Londynie, Paryżu albo Brukseli… Nigdy też nie widziałem tak zadbanych starszych kobiet jak w Kongo. Nie wyjdą na ulicę, jak nie mają zrobionej fryzury.
Ebebenge: Mieliśmy wizytę w ministerstwie i żołnierze nie chcieli nas wpuścić, bo powiedzieli, że jesteśmy źle ubrani.
Stanowski: Poznaliście jednego niewyobrażalnego kozaka.
Leśnodorski: Kilku, ale ten jeden był szczególny. Poszliśmy do lepszej restauracji i powiedziałem, że ogólnie go zapraszam. Spojrzał na mnie z pobłażaniem, bo rzeczywiście nie do końca ogarnąłem ceny wina.
Stanowski: To ile kosztowało?
Leśnodorski: Zapłacił za ten obiad 3000 dolarów. Z tym, że on je takie posiłki dwa razy dziennie. I tylko w tej knajpie. Powiedział nam, że jest tam jedno wino, którego nie można dostać w Europie. W każdej z tych knajp takie wino musi być, bo nie wiedzą kiedy on przyjdzie. Więc musieli sprowadzić zapas tego trunku, ponieważ nie stać ich, żeby on tam nie przychodził.
Stanowski: No dobra, ale co to za człowiek?
Leśnodorski: No radzi sobie, bo prowadzi biznes w Kongo.
Ebebenge: Nie o wszystkim możemy mówić. Ten człowiek pisze teraz książkę. Pomogę przetłumaczyć mu ją na polski i wtedy ludzie będą mogli zobaczyć, jak ciekawe jego życie było i jest nadal.
Leśnodorski: Dominik nie chwalił się, ale jeden z jego wujków jest w Kongo szefem kontroli lotów.
Koks: I dlatego zginęła ci walizka (śmiech).
Leśnodorski: Spędziłem tam dwie godziny na nowoczesnej wieży. I uwierzcie mi, że tam jako prywatne samoloty, latają takie jak nasze rejsowe. Zapytałem się, dlaczego tak robią, a oni powiedzieli mi, że takie duże są wygodniejsze… Jeśli Mariusz Piekarski nas słucha, to gdyby poleciał tam tym swoim samolotem, to wysłaliby go na osiedlowe lotnisko (śmiech).
Ebebenge: Wydaje mi się, że jest jakiś spisek dziejów. Jak mówiło się o Kongo, to zwykle w bardzo złym kontekście. A jest przeciw masa bogatych ludzi, korporacji, które żyją z tego kraju. Zbudowały na Kongo ogromną fortunę.
Stanowski: Ogólnie w Kongo jest 30% diamentów z całego świata. Jak rozumiem nie ma jednak krwawych walk o te kamienie?
Leśnodorski: Nie widać tego. Tak jak u nas jest skup złomu, tak tam są skupy diamentów. Miałem taką przygodę, jak leciałem brukselskimi liniami, to na pokładzie byli sami Żydzi. Jak już wylądowaliśmy, przyjechało wojsko i dokładnie nas przeszukali. Sprawdzali czy nikt diamentów nie wywoził.
Stanowski: Czyli jak kupię sobie diamencik na pamiątkę, to…
Leśnodorski: Lepiej tego nie robić. Kupiłem sobie kiedyś kilka pamiątek, ale wszystkie musiałem zostawić.
Stanowski: Ile tam kosztuje złoto albo diamenty?
Leśnodorski: Jeden procent tego, co kosztuje na giełdzie w Amsterdamie.
Stanowski: I tam nie kwitnie przemyt?
Leśnodorski: Na pewno nie lotniczy. Dlatego zamknęli też Ugandę i zabronili im transferów różnych. Ukrócili ich, bo tam była już taka mała Szwajcaria Afryki.
Ebebenge: Lepiej niektórych rzeczy nie wiedzieć, bo tak jak mówi Boguś – Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Leśnodorski: Lubię ryzyko, ale niektórych rzeczy raczej bym nikomu nie polecał. Generalnie do pierwszego wyjazdu Dominik przygotowywał mnie prawie dwa lata. Od pięciu lat czytam również o Kongo. Jak ktoś teraz pierwszy raz o tym słyszy, to pewnie myśli, iż mówimy o innej planecie.
Stanowski: Podaj może Dominik listę książek i opracowań o Kongo.
Ebebenge: Proszę bardzo:
– Kongo – opowieść o zrujnowanym kraju (dla wprowadzenia)
– Powieści Jeana Christophe’a Grange’a (dla prawdy)
– Film Lumumba i książka Lumumba
– Dokument “Congo Dandies”
– Dokument „Congo my precious
– Dokument „Virunga
– Dokument „Benda Bilili”
„Jądro ciemności” opowiada o psychice tamtych ludzi.
Leśnodorski: Pod względem biznesowym zdziwiło mnie, że tam jest atmosfera tymczasowości. Oni są może w stanie zaplanować kolejny dzień i tydzień, ale jak mają zainwestować pieniądze na rok, to stukają się w głowę.
Stanowski: Ludzie w Kongo mają świadomość, że tam zaraz może dojść do rewolucji gospodarczej?
Leśnodorski: Powiem z perspektywy obserwatora. Oni zaczęli wraz z biegiem czasu więcej rozumieć. Za trzy tygodnie są tam wybory i jak ktoś ich nie zaakceptuje, to nie będzie dobrym pomysłem, by jechać tam na wiosnę.
Ebebenge: Z drugiej strony wszyscy są zmęczeni wojnami. Wolę się w tych tematach wypowiadać jednak ostrożnie, bo też niewiele wiem.
Leśnodorski: Ostatnio opozycja zrobiła zjazd w Genewie, ale nie byli w stanie wybrać przywódcy.
Ebebenge: Trochę jest jak w Polsce, ponieważ opozycja ma swoje problemy. A jest partia, która mocno trzyma wszystko. Oczywiście są ludzie, którzy zmęczyli się już biedą.
Leśnodorski: Najbliższe miesiące mogą być punktem zwrotnym w historii tego kraju. Wiele zależy od wyborów.
Koks: Jakie są prognozy?
Ebebenge: Tak jak mówił Boguś – ci, którzy organizują wybory, mają wygrać. Ogólnie chcę się trzymać daleko od polityki w Kongo. Mam tylko nadzieję, że nie będzie rozlewu krwi.
Leśnodorski: Kluczem jestem, że ten prezydent co teraz jest, zdecydował się nie przedłużać swojej kadencji. Na pewno ostudziło to nastroje społeczne, bo ludzie mieli go już trochę dość.
Koks: Tam prezydenta wybiera się na siedem lat?
Ebebenge: Prezydent jest trochę dłużej niż dopuszcza konstytucja. Tak naprawdę rządzi od 1998 roku.
Leśnodorski: Do tej pory wybory były teoretyczne, a teraz będą trochę mniej teoretyczne.
Ebebenge: Wybory odbędą się drogą cyfrową.
Stanowski: Chiny chyba nie mogą sobie pozwolić, by nie wygrał ich kandydat?
Leśnodorski: Oni też chcą mieć spokój. Wszyscy ci Żydzi, Hindusi, Libańczycy, Kanadyjczycy chcą robić biznes i mieć święty spokój. W interesie wszystkich osób jest pokój w Kongo. Miejmy więc nadzieję, że wszystko potoczy się dobrze.
Miałem w rodzinie wątpliwości, czy jest sens, żebym przebywał w tym Kongo długi czas. I co tutaj dużo mówić, to w Paryżu jest dużo bardziej niebezpiecznie niż w Kinszasie. Gdybym miał wysłać dzieci do szkoły, to wolałbym do Kongo, a nie do Francji, jeśli chodzi o bezpieczeństwo.
Stanowski: Mogą ci odebrać prawa rodzicielskie za takie słowa.
Leśnodorski: Nie no, poważnie w Paryżu jest dużo gorzej teraz.
Stanowski: Nie wyobrażam sobie powiedzieć do rodziny, że lecimy do Kongo, bo tam będzie lepiej niż w Paryżu.
Leśnodorski: Powiesz do syna, że pójdziecie na spacer i zobaczy słonia. Ba, tam są rodzaje ryb, które podchodzą od dinozaurów. Żyją tam gatunki, które nigdzie indziej nie są dostępne. Miałem przyjemność zjeść taką rybę, ale zbyt smaczna nie była.
Ebebenge: Fauna i flora są tam fantastyczne. W kongo żyją goryle, szympansy, okapi. Takich zwierząt już nie ma nigdzie na świecie.
Stanowski: W Kongo ryby łowi się w rzece albo w jeziorach, bo jest również linia z oceanem?
Leśnodorski: Faktycznie jest, ale bardzo mała i nie działa.
Ebebenge: Nie ma portu głębinowego. Jest tylko port w delcie rzeki, gdzie mogą wpływać mniejsze jednostki. Strategicznie jest to duży problem. Koszt transportu wszystkiego stanowi 50% wartości całości produktu. Z tego powodu wszystko tam jest drogie.
Stanowski: Ile kosztuje np. coca-cola?
Leśnodorski: Cena to względne podejście. Coca-cola kosztuje 1,5 dolara, ale samochody są droższe niż w Warszawie. Jedzenie jest jednak dostępne w Kongo, choć zdarzają się produkty, których nie ma. Raz leciałem z gościem w biznes klasie, który do luku bagażowego włożył worek fasoli. Mówił mi, że zapłacił za niego 10 dolarów, a w Kinszasie będzie wart 2250 dolarów.
Koks: A za przelot jaka cena?
Leśnodorski: Nie wiem ile, chyba ze stówkę. Nie no tam są śmieszne rzeczy, które nie mieszczą się czasami w głowie.
Ebebenge: Taki jest ten kraj. Rzecz, która uderza cię w Kongo, to bardzo młode społeczeństwo. Generalnie tam 6-latkowie zachowują się jak dorośli.
Stanowski: Straszne są filmy, w których pokazują armie dzieciaków.
Ebebenge: Miejmy nadzieję, że nigdy się to już nie wydarzy… Nie przesadzajmy jednak, bo podejrzewam, że w Brazylii, RPA, czy Indiach jest podobnie. W Kongo nie ma też aż tyle przemocy, co w innych krajach. Konflikty i rozlew krwi, o których słyszymy, dzieją się punktowo. Przykładowo spór mojego plemienia z innym dotyczył rzeki. Ona wylewa i powstają wtedy jeziora, w których są ryby. Plemiona po prostu zaczęły się o to kłócić i trwa to już 400 lat.
Leśnodorski: W tych jeziorach, jak czasami wysychają, znajduje się czerwona rtęć. W każdym razie jadę to zobaczyć za jakiś czas.
Ebebenge: W czasach zimnej wojny Kongo było bardzo ważne dla mocarstw, ponieważ znajduje się tam wiele kluczowych materiałów nuklearnych. Przykładowo bomba zrzucona na Hiroszimę była zbudowana za pomocą uranu pobranego w Kongo.
Brytyjscy naukowcy odkryli jakiś czas temu torfowiska w naszych lasach, które mają niesłychane pokłady dwutlenku węgla w sobie. W kontekście dzisiejszych rozmów o zmianach klimatu, to niezwykle ważna sprawa. Naprawdę są rzeczy, o których nie śniło się filozofom.
Stanowski: Wróćmy jeszcze na chwilę do sprawy ważnych. Plan jest taki, że nasze gwiazdy przyjeżdżają na wiosnę?
Ebebenge: Dokładnie. Chłopaki muszą udać się do Angoli, żeby wyrobić sobie wizy. Jesteśmy w trakcie organizowania wszystkiego. Jeśli szczęście dopisze, to pojawią się tutaj w marcu.
Koks: Mówiłeś im jak wygląda zima w Polsce?
Ebebenge: Tak, bo mocno dopytywali, dlaczego dopiero w marcu. Zima mogłaby źle wpłynąć na ich aklimatyzację.
Stanowski: Żegnamy się z wami, ale jaki to ma sens? Darczo chce teraz o nartach opowiadać (śmiech).