Sytuacja na pokładzie Stoczni jest tak fatalna, że nie pomógłby już chyba nawet Popeye wżerający tony ulubionego szpinaku. Nie ma pieniędzy, nie ma gwiazd, chyba też pomysłu, jak się ratować – tak w skrócie wygląda obraz siatkarskiego dream teamu, który niedawno „zbudowano” w Szczecinie.
W ostatnich dniach o klubie napisano już chyba wszystko, wypowiadali się eksperci, dziennikarze, prezesi, trenerzy, zawodnicy, samorządowcy, ale co o tym wszystkim sądzą miejscowi kibice? A ci mówią wprost: „Zostaliśmy oszukani”. I zawstydzają władze klubu organizując w internecie zrzutkę na ratowanie drużyny.
Kiedy pięć miesięcy temu tak jak większość jaraliśmy się szczecińskim projektem, dla schłodzenia głów napisaliśmy jednak, że „Stocznia plany ma ambitne, ale Titanic też był wielki, drogi i ponoć nie do zatopienia”. Oczywiście bardziej chodziło nam o poziom sportowy, bo mało kto mógł przypuszczać, że klub okaże się finansową wydmuszką. Ale jak wiadomo już od kilku dni, zamiast dalekiego rejsu z doborową załogą, jest spuszczanie szalup ratunkowych już chwilę po zwodowaniu. Plum.
Przypomnijmy: w klubie, który jak się okazało już od kilku miesięcy nie ma pieniędzy na wypłaty, nie ma już Bartosza Kurka, Nicholasa Hoaga, Lukasa Tichacka i Aleksandra Maziarza. Według nieoficjalnych informacji, jakie podał „Przegląd Sportowy”, walizki spakowali też Matej Kazijski, Asparuch Asparuchow i dyrektor sportowy Radostin Stojczew. Kiedy wystukujemy ten akapit, plusligowa Stocznia Szczecin to tylko ośmiu graczy.
I bajzel organizacyjny, w którym każda ze stron próbuje zrzucić z siebie odpowiedzialność. Władze klubu mówią, że wszystko przez niewywiązanie się z obietnicy dogadanego sponsora (plotkuje się o Orlenie, ale klub nigdy tego nie potwierdził), Stocznia Szczecińska, że nie jest właścicielem klubu tylko wyłącznie sponsorem tytularnym, miasto, że nie może podłączyć kroplówki finansowej, bo w ostatnich trzech latach przekazało siatkarzom już 3,4 mln zł, a Polska Liga Siatkówki, że nie ma tak szerokich uprawnień, aby weryfikować płynność finansową klubów.
Do tego masa wątpliwości: czy klub w ogóle dokończy sezon, kto zapłaci za nieudaną imprezę (chyba nikt nie wierzy w to, że zawodnicy odpuszczą takie wypasione kontrakty), kto zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za fiasko tak drogiego projektu, jak wyglądały negocjacje sponsorskie klubu, co dalej z siatkarzami? W takich okolicznościach tonie jeden z najciekawszych projektów, jakie pamięta nasza liga. Projekt, który w perspektywie kilku sezonów zakładał nie tylko medal mistrzostw Polski, ale nawet podbicie Ligi Mistrzów.
***
Nic więc dziwnego, że kibice w Szczecinie są niepocieszeni. No dobra, napiszmy wprost – są na maksa wkurwieni.
„Jesteście żałośni, jeśli zatrudniacie kadrę, na którą was nie stać. Na co liczyliście? Na kasę z Caritasu?”
„Zostało oszukanych około 2000 kibiców, którzy kupili karnety. Czy oszuści poniosą jakieś konsekwencje?”
„Daliście ciała panowie i żadne szlochy tego nie zmienią. Co to za zarządzanie, że wydaje się kasę, którą dopiero MOŻE będziemy mieć?”
„Stocznia Szczecin? To Wstyd Szczecin.”
„Koncertowo zrobiono cały Szczecin w ch… Wstyd na całą Polskę.”
To tylko kilka z setek podobnych komentarzy, jakie pojawiły się w ostatnich dniach na facebookowym profilu klubu. Jeszcze kilka miesięcy temu Stocznia budowała tam napięcie co kilka dni odpalając transferową bombę, teraz co chwilę informuje o kolejnych rozwiązanych kontraktach.
– To były duże nazwiska, które reprezentowali potężni menadżerowie. Przed sezonem wydawało się, że ktoś taki nie dałby się nabrać – mówi nam Wojciech Kulak, kibic, który na mecze Stoczni dojeżdża 100 kilometrów z małego Barlinka. – Mam żal przede wszystkim do władz klubu, bo kontraktowanie takich graczy bez pewnego sponsora to jakieś nieporozumienie. Zawodnikom nikt się tutaj nie dziwi, że odchodzą, bo to za duże postacie, żeby grały za darmo. Pierwsze informacje, że robi się źle, słyszeliśmy już od meczu z Resovią na przełomie października i listopada. Ale nie spodziewałem się, że jest aż tak źle.
Dorota Kocoń, od trzech lat w Klubie Kibica KPS Stocznia Szczecin: – Czujemy się oszukani, bo obiecywano nam, że klub zbuduje perspektywiczną drużynę. Jeszcze miesiąc temu dyrektor klubu mówił w wywiadach, że wszystko jest OK., a my mu uwierzyliśmy. A teraz co nam pozostało? My jako kibice tak naprawdę niewiele mamy do powiedzenia, możemy po prostu wspierać chłopaków, którzy jeszcze tu zostali, dawać im sygnał, że jesteśmy z nimi w każdym momencie, nawet tym najtrudniejszym. Wie pan co? My nawet nie wiemy, do kogo mamy mieć pretensje. Czy do sponsora, który wycofał się w ostatnim momencie, czy do władz klubu, że porwały się z motyką na słońce. Nie wiemy. Chyba do wszystkich.
***
Kiedy pytamy o prezesa Jakuba Markiewicza (były ligowiec, ocierał się o reprezentację), ten oceniany jest różnie.
Zdaniem jednych, to on jest głównym winowajcą kompromitacji i odpowiada za nią głową. Ale drudzy wciąż pamiętają, że jest to człowiek, który odbudował szczecińską siatkówkę. To on jako właściciel firmy Espadon w 2014 r. powołał do życia Espadon Szczecin. Klub startował od pierwszej ligi, ale już w 2016 r. zameldował się w PlusLidze. Dla kibiców był to powrót do pięknych tradycji, ponieważ w latach 80. ówczesna Stal Stocznia Szczecin dwukrotnie była mistrzem Polski. Jej spadkobiercą było Morze Szczecin, a następnie Morze Bałtyk, ale potem klub na lata wypadł z najwyższej klasy rozgrywkowej. To właśnie Markiewicz w dużej mierze reaktywował poważną siatkówkę w mieście oraz stał za tym, że pod koniec ubiegłego sezonu klub wrócił do swojej historycznej nazwy.
– Prezes Markiewicz nie ma teraz oczywiście zbyt dobrej opinii, ale moim zdaniem sporo w tym wszystkim namieszał też dyrektor generalny Krzysztof Śmigiel. Już przed przyjściem do Stoczni nie miał najlepszej opinii, niektórzy ostrzegali nas przed nim i to się potwierdziło – mówi Wojciech Kulak. Jak podawał klub przy podpisywaniu z nim umowy, Śmigiel przez ostatnie pięć lat zawodowo związany był z przemysłem stoczniowym.
Ale wielu kibiców wciąż pamięta, że nikt inny, jak właśnie Jakub Markiewicz (chociaż wraz ze Śmigielem) podpisał się w październiku pod słynnym oświadczeniem będącym odpowiedzią na pierwsze medialne doniesienia, jakoby Stocznia była kolosem na glinianych nogach. W stanowisku, które wciąż wisi na klubowej stronie, można było przeczytać, jak prezes był publikacjami „zdziwiony i zażenowany” i sugerował, że w świetle dobrych wyników drużyny „nie może oprzeć się wrażeniu, że informacja pojawiła się w tym konkretnym momencie nieprzypadkowo”. Między słowami sugerował więc, że ktoś kopie pod nim dołki.
Klub przy życiu teoretycznie mogło utrzymać teraz miasto, ale samorząd powiedział „nie”. Prośba dotyczyła przelewu 300 tys. zł., który pokryłby dwumiesięczne pobory jednego z zawodników. Najprawdopodobniej chodziło Bartosza Kurka. Przeglądając w sieci reakcje kibiców, część sympatyków Stoczni nie może wybaczyć prezydentowi Piotrowi Krzystkowi, że nie podał ręki takiej drużynie, ale są też tacy, którzy ratusz nawet rozumieją. – Pamiętajmy, że miasto wyłożyło już pieniądze na Stocznię. Klub zgłosił się później z prośbą o więcej i prezydent właśnie odmówił tego „więcej”. W pewnym sensie rozumiemy go, bo jeżeli da nam, to musi zabrać piłkarzom ręcznym, koszykarzom, czy piłkarzom nożnym, bo mamy w mieście kilka drużyn w najwyższych ligach. Musiałby zrezygnować z innych dotacji, a my jako kibice nie chcielibyśmy, żeby inni przeżywali to, co my w tym momencie. Naprawdę – mówi Dorota Kocoń.
A Stocznia Szczecińska? Ta wydała oświadczenie, w którym przekonuje, że obecne perturbacje klubu w żadnym stopniu jej nie dotyczą. Jak można było przeczytać, za możliwość powrotu do historycznej nazwy Stocznia Szczecińska zobowiązała się do „symbolicznego zaangażowania finansowego” w klub i z tych zobowiązań wywiązywała się terminowo. Jak podkreślano w oświadczeniu, funkcjonowanie klubu pozostaje wyłącznie w gestii właściciela i kierownictwa, to na nich ciąży obowiązek terminowego regulowania zobowiązań względem zawodników.
Klub zbiera dziś cięgi z każdej możliwej strony, ale trzeba pamiętać, że prawdziwe okoliczności negocjacji ze sponsorami dalej pozostają tajemnicą. Wciąż nie wiadomo, na ile rozsypanie się klubu spowodowała szarża działaczy budujących dream team, a na ile strona sponsorska. Czy zawarto stosowne umowy? Dziś pewne jest tylko to, że zapanował autentyczny strach, że jeśli nie dojdzie do finansowego cudu, to Szczecin zniknie z siatkarskiej mapy Polski. A gwoździem do trumny – paradoksalnie – może być ambitny projekt, o którym mówiło się nie tylko w kraju, ale i na świecie. – Boję się tego. Wszyscy podchodzimy do tej sytuacji bardzo emocjonalnie, ze łzami w oczach. Jeśli teraz Stocznia popłynie, to w Szczecinie już nie będzie siatkówki – mówi Weszło Małgorzata Motyka, która jest łącznikiem między klubem kibica a władzami klubu.
Jest też obawa, że po takiej wtopie Szczecin będzie już spaloną ziemią i długo przyjdzie czekać, aż ktokolwiek zdecyduje się tutaj zainwestować w siatkówkę. – Tak jak mówił trener Mieszko Gogol, to będzie się ciągnęło za tym miastem przez wiele, wiele lat. Jego zresztą szkoda mi chyba najbardziej, bo w pierwszym sezonie (2016/2017 – red.) miał fatalny skład, ale i tak wyprowadził drużynę z dna tabeli na przyzwoite dwunaste miejsce. W kolejnym sezonie, gdzie zaczęły się już pojawiać problemy z kasą i kontuzjami, z jego strony i tak wyglądało to przyzwoicie – dodaje Wojciech Kulak.
***
„Chcemy siatkówkę w Szczecinie! Pomóż nam ją zostawić na mapie” – taki tytuł nosi akcja, którą kibice od kilku dni rozkręcają w serwisie zrzutka.pl (TUTAJ). Aż trudno uwierzyć, ale to prawda: klub, który chwilę temu ściągnął takich grajków jak Kurek, czy Kazijski, ratowany jest na zrzutce.pl. Chociaż władze Stoczni od kilku dni zapewniają, że prowadzą intensywne rozmowy w sprawie przyszłości klubu i wkrótce wydadzą oświadczenie.
– Postanowiliśmy zrobić zbiórkę i powiedzieliśmy o tym prezesowi Markiewiczowi oraz dyrektorowi Śmigielowi. Jako klub kibica chcieliśmy po prostu ratować siatkówkę w mieście jak tylko się da. W tamtym roku poważne problemy miał Trefl Gdańsk, tam kibice także zbierali pieniądze żeby utrzymać klub. Postanowiliśmy powalczyć tak samo – mówi Motyka.
Kibice mają jednak pretensje do władz klubu, że tak długo ukrywały skalę zapaści. – Gdybyśmy znali sytuację, rozkręcilibyśmy zbiórkę wcześniej, kiedy miałaby ona jeszcze realne szanse powodzenia. A teraz? Serducho mówi nam, że jest szansa się uratować, rozum, że jest już po ptakach – martwi się Dorota Kocoń. – Ale zbiórka to być może ostatnia deska ratunku, która nam została. Liczymy się z tym, że drużyna może nawet spaść do niższej ligi, ale aby była, ponieważ Szczecin potrzebuje siatkówki. Zresztą nie tylko Szczecin, bo cały region. Pamiętajmy, że na mecze przyjeżdżają także ludzie z Gorzowa Wielkopolskiego i innych miast.
Potrzebna jest jednak duża mobilizacja, bo zbiórka dotyczy aż 3 mln zł, a w momencie publikacji tego teksu na liczniku było jedynie 6 tys. zł z kawałkiem. Członkowie klubu kibica cały czas odświeżają zrzutkę.pl licząc na cud oraz nasłuchują wieści z klubu, ale nie zostawiają coraz bardziej wychudzonej personalnie drużyny. Małgorzata Motyka: – My na pewno nie zostawimy zawodników. 8 grudnia mają jechać do Bydgoszczy i na pewno się zbierzemy. Chociażby jednym samochodem w pięć osób, ale pojedziemy.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl