Cud się nie wydarzył. Samo przyjście Adama Nawałki do Lecha Poznań nie sprawiło, że Makuszewski wrócił do formy, że obrońcy nauczyli się bronić i że Vujadinović nauczył się podawać na pięć metrów. To był znów średnio-przeciętny Kolejorz – taka drużyna środka tabeli. A dziś nawet na zespół dolną połówkę ligi, bo taka Cracovia na tle poznaniaków błyszczała. Porażka lechitów 0:1 to najmniejszy wymiar kary.
Adam Nawałka mógłby przychodzić do klubu nawet o piątej i siedzieć w nim przez 22 godziny, ale pewnych rzeczy nie przeskoczy w ciągu tygodnia. Nawałka jest trenerem, a nie cudotwórcą, alchemikiem czy wikliniarzem, który z tego drewna ulepiłby coś efektownego. Być może za pół roku Kolejorz będzie wyglądał lepiej, może przez te kilkanaście kolejek nic się nie zmieni, natomiast dzisiaj oglądamy tego samego Lecha, co przez ostatnie miesiące.
Czyli Lecha ślamazarnego w rozegraniu. Lecha z problemami na skrzydłach (Makuszewski z Jóźwiakiem w tym sezonie razem uzbierali cztery asysty i zero goli). Lecha zakładającego kuriozalny pressing. Lecha z obrońcami, którzy wślizg wykonują w losowych momentach.
Gdy oglądamy takiego Nikolę Vujadinovicia, to mamy wrażenie, że steruje nim dziecko z padem w ręce. A że młodzian pierwszy raz dorwał się do pada, to raz naciśnie kwadrat – i cyk, pan Nikola sunie wślizgiem. Dzieciak wciśnie krzyżyk, ale zbyt krótko – i cyk, pan Nikola podaje do rywala. Kibicom Lecha pozostaje czekać, aż dziecina z padem w ręce odnajdzie menu transferowe i wypchnie Czarnogórca z klubu.
Lecha dzisiaj zawodził nawet Christian Gytkjaer, który zmarnował dwie świetne sytuacje na gole. Cracovia też spieprzyła dwie szansę – raz Dytjatjew walnął w maliny, a raz Wdowiak zagrał jak Wdowiak, czyli dobrze wyszedł na pozycję, oszukał rywali i… palnął obok słupka.
Za to po przerwie Wdowiak zagrał już nie jak Wdowiak i najpierw przytomnie ruszył do podania Gola, później udanie zastawił atakującego go Wasielewskiego, a na koniec sprytnym strzałem pokonał Buricia. Brawa dla skrzydłowego Cracovii, a dla Wasielewskiego bura, bo to prawdopodobnie pierwszy przypadek w tym sezonie, gdy obrońca odprowadza rywala pod rękę do akcji bramkowej.
Lech mógł jeszcze się odmachnąć w doliczonym czasie gry, ale rezerwowy Tomczyk mając przed sobą pół pustej bramki palnął w boczną siatkę. Cracovia nie była dziś murem nie do sforsowania, ale Lech był jak zapuszczony grubasek, który nawet nie może nad ten mur podnieść nogi. Teraz siedzi pod tym murem i pochlipuje w koszulkę pełną okruchów z muffinki czekoladowej…
Przed Nawałką i jego sztabem jeszcze mnóstwo roboty, żeby ten upasiony pulpecik zrzucił kilka kilogramów. Dzisiaj nie stać go nawet na poderwanie loszki takiej 4/10.
[event_results 545086]
fot. 400mm.pl