W teorii, selekcjoner reprezentacji Polski nawet po strąceniu ze stołka powinien mieć klawe życie. Choćby nie wiem jak spartaczył robotę, przed chwilą piastował najważniejszą fuchę trenerską nad Wisłą. Reputacja może przyblaknąć, ale nie na tyle, by konieczny był pośredniak. W praktyce często okazywało się, że upadek z wysokiego konia kończył przedwcześnie trenerską karierę.
Ostatnim selekcjonerem, który zdobył mistrzostwo kraju po pracy w reprezentacji był… Jacek Gmoch.
***
ANDRZEJ STREJLAU
Kadencja Andrzeja Strejlaua na początku lat dziewięćdziesiątych była słodko-gorzka. Do ostatniego meczu biliśmy się o awans do Euro 1992, a pamiętajmy, że na imprezę jechało raptem osiem drużyn. Duża rzecz, tego nie należy lekceważyć; było wyraźnie lepiej, niż w poprzednich eliminacjach. Co prawda podczas walki o amerykański czempionat zamiast rozwoju przyszedł regres, lecz pan trener na pewno mógł opuszczać stanowisko z podniesionym czołem. Bez fanfar, ale też nie tylnymi drzwiami.
Jakie jednak kluby później prowadził? Chwilę Zagłębie i chwilę Szanghaj Shenhua. Potem dał sobie w ogóle spokój z ławką trenerską, choć nie miał jeszcze nawet sześćdziesiątki, a przecież wszyscy widzimy, że lata lecą, a pozostaje synonimem lotności umysłu. Najwyraźniej już nigdy nie pojawiła się dostatecznie dobra oferta, by przyciągnąć pana Andrzeja z powrotem do codziennej szkoleniowej orki.
ANTONI PIECHNICZEK
W zasadzie Piechniczek wypadł z karuzeli już po 1986. Przez krótki czas poprowadził Górnik, a potem pracował w ciepłych krajach, bez wielkich sukcesów, prowadząc między innymi Tunezję, Zjednoczone Emiraty Arabskie, jak i tamtejsze kluby. Bardziej egzotyka niźli wielkie, trenerskie wyzwanie.
Po kadencji-nieporozumieniu w eliminacjach do Coupe du Monde 1998, gdzie Waldemarem Adamczykiem próbowaliśmy gonić przy stanie 0:2 z Anglią, wyjechał znowu na gorące piaski. W Polsce jako trener nie popracował już nigdy. Nie chcemy powiedzieć, że nikt go nie chciał: wielkie nadużycie. Ale – jak u Andrzeja Strejlaua – oferta dostatecznie atrakcyjna, by przebrać się w dres, już nigdy więcej nie przyszła. A i głodu pracy w zawodzie za wszelką cenę “Piechnk” po prostu już nie posiadał.
JANUSZ WÓJCIK
“Wójt” obejmując pierwszą kadrę doczekał się fuchy, o której od dawna marzył. Chcieli go na tym stanowisku wszyscy. Był synonimem – tak, tak – trenera sukcesu. Fiasko eliminacji Euro było niezaprzeczalne, ale trzeba mu oddać, że grupa nie należała do najłatwiejszych. Faworytem nie byliśmy. Owszem, kiełbasy do dołu, ale zarówno we wcześniejszych eliminacjach, jak i późniejszych, zdarzało się, że zwisały jeszcze smutniej niż za Wójcika.
A jednak “Wójt” już nigdy się nie odkręcił. Z różnych przyczyn trener roku 1998 według “Piłki Nożnej” mógł się potem pochwalić jedynie kopniakiem w tyłek od Sabriego Bekdasa, ewentualnie epizodem w Famaguście. W końcu został zdegradowany do mało prestiżowej roli ligowego strażaka. Coś jak aktorski zjazd Raya Liotty – w 1990 roku gwiazda u Martina Scorsese, w 2013 chałturnik u Uwe Bolla.
JERZY ENGEL
Tajemnicą poliszynela jest fakt, że Engelowi wcale nie tak wiele brakowało, by pozostać na stanowisku pomimo mundialowej klęski. Strącony ze stołka ewidentnie wbrew swojej woli, trzy lata czekał na satysfakcjonującą propozycję. Idziemy o zakład: był przekonany, że będzie gorętszym nazwiskiem na rynku zagranicznym. To nigdy się nie ziściło. Podobne rozczarowanie przeżył prawdopodobnie Nawałka.
Engel ostatecznie uznał, że objęcie polskiego klubu jednak wchodzi w grę. Przejął mocarną wtenczas Wisłę Kraków, ale jak z reprezentacją: były przebłyski, a zakończyło się frustracją. To za jego czasów Biała Gwiazda biła się z Panathinaikosem o awans, będąc o pół kroku od Ligi Mistrzów. A w zasadzie o lepszego arbitra, bo gol Marka Penksy w pamiętnej dogrywce był zupełnie prawidłowy. Jednak błędy arbitra można sobie rozpamiętywać w nieskończoność, a faktem pozostaje, że Władysława Jerzego nie było w Krakowie kilka tygodni po feralnym dwumeczu z Grekami.
Engel jeszcze kilka miesięcy pracował na Cyprze, a potem nigdy nie wrócił na ławkę trenerską.
ZBIGNIEW BONIEK
Jedna z osobliwszych “karier” trenerskich. Zbigniew Boniek chciał zostać szkoleniowcem, ale nie wyszło mu to nigdy i nigdzie. Na plecach swojej piłkarskiej reputacji otrzymał robotę w Serie A, wydarzenie dla polskiego trenera wielkie. Szczególnie, że rzecz miało miejsce na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy calcio rządziło światem. Zasłynął jednak spuszczeniem do niższej klasy rozgrywkowej dwóch drużyn, rok po roku, odpowiednio: Lecce i Bari.
Kolejne lata to niepowodzenie w niższych ligach włoskich. Reprezentacyjna przygoda tylko ostatni raz utwierdziła obecnego prezesa, że do trenerki zwyczajnie nie ma ręki. Tak marnie graliśmy chyba jeszcze tylko za późnego Beenhakkera.
PAWEŁ JANAS
Janas, w przeciwieństwie do niektórych innych selekcjonerów, był otwarty na ligowe propozycje, nie czekał wyłącznie na telefon z Barcelony czy Milanu. Dwuletnie wczasy jednak też dają do myślenia. Tak czy siak, po trwającym dwa lata urlopie pojawił się w GKS-ie Bełchatów. Potem miał budować wielki Widzew Cacka. Polonia i Lechia to już epizody, o których sam Janas najchętniej by zapomniał. Bytovia stanowiła emeryturę, a wróbelki ćwierkały, że prawdziwą robotę wykonują asystenci, zaś Janas daje klubowi jedynie głośne nazwisko i pewien poziom know-how w budowie struktur i akademii.
Sytuacja więc jak niemal każda – “Janosik” nigdy nie zakręcił się już wokół szczytu, jaki stanowił w jego przypadku awans z kadrą na mundial. To był po prostu zjazd po równi pochyłej.
LEO BEENHAKKER
Odnotowujemy, ale nie przywiązujemy aż tak wielkiej wagi: wiadomo, że inne perspektywy ma szkoleniowiec zagraniczny po przygodzie w naszym kraju, a inne Polak. Tak czy inaczej, dla Leo praca z biało-czerwonymi była ostatnią stricte trenerską. Holender na stare lata poszedł w dyrektory.
FRANCISZEK SMUDA
Najlepszy moment Smudy po kadrze to Wisła Kraków, która może nie stanowiła już wielkiej siły ligowej, ale też nie była zespołem słabym. Wytrzymać blisko dwa lata na stanowisku ligowym to też osiągnięcie, tego Franzowi nie odbieramy. Tym bardziej, że jego Biała Gwiazda miewała przebłyski całkiem fajnej gry. Szkoda, że tylko przebłyski. Tak czy owak, dorobek byłego selekcjonera po Euro 2012 jest zwyczajnie słaby: koszmar w Ratyzbonie, spadek z Łęczną, zwolnienie z Widzewa, choć miał przecież prowadzić RTS aż do Ekstraklasy.
Innymi słowy: po roli selekcjonera Franz otarł się o przeciętność raz, poza tym trzy razy sromotnie zawiódł. I – chyba na swoją zgubę – nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
WALDEMAR FORNALIK
Nominacja dla Fornalika była szczególna z tego względu, że był on oswojony wyłącznie z prowadzeniem ligowych średniaków. Na selekcjonera zwykle powoływani byli ci, którzy doskonale znali smak triumfów, mistrzostw Polski – Fornalik do takich trenerów nie należał. Medale z Ruchem Chorzów były rezultatami sensacyjnymi, organizacyjnie to nie był nawet średni poziom. Waldek King kręcił w Chorzowie wyniki zdecydowanie ponad stan.
Dlatego, siłą rzeczy, spodziewaliśmy się, że kto jak kto, ale Fornalik po pracy selekcjonerskiej – nawet tak nieudanej – odnajdzie się z powrotem w lidze bez zarzutu. Po pierwsze, ma renomę człowieka, który poradzi sobie w każdych ekstraklasowych warunkach. Po drugie, jest w nim głód sukcesu w lidze, który nie trapił niektórych wcześniejszych selekcjonerów. Ot, po prostu wrócił na karuzelę, teraz z powodzeniem prowadząc Piasta Gliwice.
***
Nawałka z jednej strony wpisuje się w schemat tych, którzy liczyli na większe zainteresowanie, a takowe nigdy nie przyszło. Zamiast wymarzonej Serie A – kierunki dla futbolu egzotyczne, tyle, że dający porządne zarobki. Dopiero z tej perspektywy Lech, w dodatku Lech objęty w dużej mierze na swoich warunkach, jawi się jako ciekawy przystanek w karierze.
No właśnie – tu znajduje się największa nadzieja fanów Kolejorza. Nawałka, gdyby miał wybrać pieniądze, dawno grzałby się w ciepłych krajach. Ale jego motywacją jest czysto sportowa ambicja. Jak Fornalik, wiele wcześniej nie wygrał, trofeów krajowych nie kolekcjonował, o sukcesach pucharowych nie mówiąc. Ma swoje do udowodnienia, ma nowe doświadczenia do odkrycia. Jest w Kolejorzu stawka, która go grzeje.
Fot. FotoPyK