Reklama

„Kubicomania”. Przygotujcie się na nawrót choroby

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

26 listopada 2018, 12:02 • 10 min czytania 0 komentarzy

Kiedy dwanaście lat temu Robert Kubica debiutował w Formule 1, Polacy powariowali. Popularność królowej sportów motorowych wzrosła nad Wisłą oszałamiająco i wiele wskazuje na to, że kiedy ruszy sezon 2019, będzie tak samo ciekawie. Nawet jeśli znów dojdzie do wysypu ekspertów, dla których wyścigi staną się rajdami, F1 formułą pierwszą, a kiepski czas Roberta podczas treningu końcem świata.   

„Kubicomania”. Przygotujcie się na nawrót choroby

*

Kiedy w 2006 r. Kubica był jeszcze trzecim kierowcą BMW Sauber, na spytki wziął go „Playboy”. Na pytanie, czy zastanawiał się, dlaczego Polacy niechętnie oglądają Formułę 1, odpowiedział: – A kto pięć lat temu oglądał skoki narciarskie? Ja oglądałem, ale nie osiem milionów. Zaczął skakać Małysz, to zrobił się szał. Okazało się nawet, że jest cała masa specjalistów od komentowania skoków. Z wyścigami może być tak samo.

To były oczywiście prorocze słowa, ale trudno dziwić się tamtemu szaleństwu, skoro polski sport nie miał wówczas postaci autentycznie o zasięgu globalnym. Owszem, był Tomasz Adamek, Otylia Jędrzejczak, wspomniany już Małysz, zaczynała się też wielka kariera Justyny Kowalczyk, ale to jednak nie ten kaliber i popularność dyscyplin (jeśli mowa o pływaniu i sportach zimowych). O Robercie Lewandowskim mało kto jeszcze słyszał, Agnieszka Radwańska dopiero przebijała się w seniorskim tenisie, polski kibic już dawno pogodził się też z faktem, że Cezary Trybański jednak nie zostanie gwiazdą NBA (Marcin Gortat jeszcze w niej nie zadebiutował). Mniej więcej tak to wyglądało.

I wtedy nadjechał on, cały na biało-niebiesko…

Reklama

… czyli w kolorze BMW Sauber

 

n/z Robert Kubica Grand Prix Japonii, Suzuka - 17 runda MS Formuly 1, 06.10.2006 Japonia paddock tor Suzuka - trening formula 1 fot. Cezary Gutowski / Agencja Przeglad Sportowy --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

Kubica wskoczył w miejsce Jacquesa Villeneuve’a i 6 sierpnia 2006 r. zadebiutował podczas Grand Prix Węgier na torze Hungaroring. Jak doskonale pamiętamy, zajął siódme miejsce, chociaż ostatecznie został zdyskwalifikowany za zbyt lekki bolid. Ale nie miało to specjalnego znaczenia, bo już samo to, że nasz człowiek ściga się z Michaelem Schumacherem zdominowało polskie media. Skalę zainteresowania dobrze oddaje to, że relację z jego debiutu można było znaleźć nie tylko w mediach sportowych i tzw. opiniotwórczych, ale nawet w takich tytułach, jak… „Przewodnik Katolicki”. A „Puls Medycyny” niedługo później roztrząsał, „na jakie ryzyko wystawiony jest organizm kierowcy bolida (bolida! – red.) pędzącego z prędkością 300 km na godzinę”.

Był wszędzie. Dla wszystkich było to coś nieprawdopodobnego, bo przecież w historii polskiego motorsportu nie mieliśmy nikogo, kto w tym świecie istniał. Pojawienie się Kubicy było więc czymś niesamowitym. Tak wielkie „wow” spowodowane też było tym, że Formuła 1 to skomplikowany i specyficzny sport, do którego ciężko się dostać. Droga Roberta była bardzo trudna – wspomina w rozmowie z Weszło dziennikarz motoryzacyjny Grzegorz Jędrzejewski.

Dla przeciętnego Kowalskiego Robert wyskoczył jak królik z kapelusza, ale to oczywiście nie do końca nie była prawda. Ci, którzy nieco bardziej interesowali się wcześniej motorsportem, doskonale wiedzieli, że ktoś taki jak Kubica istnieje. Że zaledwie rok wcześniej został mistrzem Formuły Renault 3.5, że był jednym z najlepszych kierowców w niższych seriach wyścigowych. To nie była wiedza tajemna, chociaż tak naprawdę i tak nikt nie wierzył, że zdoła on wywalczyć sobie przepustkę do elity. W momencie wskoczenia za kierownicę auta wyścigowego, automatycznie stał się więc najpopularniejszym polskim sportowcem.

Reklama

Naród musi mieć swojego sportowego idola, rozumiem to i nie mam z tym problemu. Problem mam inny, że w Polsce jest wielu sportowców, o których się nie mówi, bo uprawiają sporty niemedialne, na których nie ma biznesu. Wiem o czym mówię, bo wszyscy mnie kojarzą z Formułą 1, a ja kręcę kółkiem od kilkunastu lat! Za swój najlepszy wynik uważam na przykład ten z 1998 r., z mistrzostw świata w kartingu. A tu mówią: o, Kubica, nowy jest, od dwóch lat jeździ. To mnie wkurza… – mówił kierowca w 2008 r.

Można powiedzieć, że Kubica w pewnym sensie uczył Polaków Formuły 1. Po latach wspominał, że na początku zdarzało się, że na rozmowę z nim wysyłano tak nierozgarniętych dziennikarzy „śniadaniowych”, że musiał im tłumaczyć nawet różnicę pomiędzy… wyścigami a rajdami. Poziom wiedzy sportowej przeciętnego widza nie był najwyższy, dlatego specjaliści od motorsportu nie tylko komentowali wyścigi, ale też po prostu edukowali odbiorców. Wśród tych była oczywiście grupa wiernych fanów F1 znających jej tajniki, ale Robert Kubica trafił, a raczej wjechał, pod strzechy. Kiedy w sezonie 2007 zajął w klasyfikacji końcowej 6. miejsce, a rok później już kapitalne 4., zaliczając przy okazji pierwsze zwycięstwo w Grand Prix i pole position, podglądały go nawet gospodynie domowe. Bardzo mocno promował go Polsat, który miał wtedy prawa do pokazywania cyklu. Tym bardziej, że podczas transmisji komentator Andrzej Borowczyk nie starał się za wszelką cenę zamęczać Kowalskiego wyłącznie informacjami o mieszankach opon, czy aerodynamice bolidów. Chętnie dzielił się tzw. wiedzą lifestylową dotyczącą np. życia prywatnego kierowców, chociaż lepiej zorientowanych kibiców momentami to drażniło.

Tak mówił o tym sam Borowczyk w wywiadzie dla Weszło udzielonym na początku 2017 r.: – Nie chodzi o to, żeby zainteresować dwie czy trzy osoby, tylko żeby były to miliony. W związku z tym mając świadomość, że nie wszyscy są takimi twardymi kibicami F1, musiałem zainteresować też osoby, które niekoniecznie wiedzą o co w tym sporcie chodzi. Większość wyścigów rozpoczynała się w niedzielę o 14. Przyjmijmy, że wtedy tradycyjna polska rodzina siada do obiadu, żona podaje rosół. Zażartowałem kiedyś, że my, komentatorzy, musimy zadbać o to, żeby przy tym stole nie doszło do awantury, dlatego tak musimy poprowadzić komentarz, żeby i mąż miał coś dla siebie, ale i żona niosąca tę zupę. To żart, ale odrobinę prawdy na pewno ze sobą niesie. Dlatego podczas przygotowywania się do relacji szukałem różnych informacji, nawet jeśli one nie do końca nam się podobają, są trochę tabloidowe.

Popularność Kubicy w pewnym sensie przeniosła się też nawet na niego. Borowczyk – chociaż od lat komentował sporty motorowe, a Formułę 1 dla TVP już w latach 80. – stał się rozpoznawalny jako „pan z telewizji od Formuły”. Jak wspominał po latach, podczas „kubicomanii” często zatrzymywali go kibice, prosili o zdjęcia, pytali co tam u Roberta.

A to przecież i tak nic w porównaniu do popularności samego drivera BMW Sauber. Kierowca z Krakowa w filmie dokumentalnym „Robert Kubica. Moja pasja” z 2008 r. mówił, że będąc w Polsce nie mógł niezauważony wyjść nawet do marketu. Takie historie były dla niego problemem, bo Kubica, chociaż na wyścigach pruł z prędkością 300 km/h, w zwykłym życiu był raczej nudziarzem. Kino? Klub? Restauracja? Jego to nigdy nie kręciło, zawsze liczył się tylko sport. Jak opowiadał w tamtych latach jego ojciec Artur, cały ten blichtr oraz obowiązki sponsorskie bardzo mu ponoć przeszkadzały.

Jego rozpoznawalność można było trochę porównać do popularności Valentino Rossiego w wyścigach motocyklowych. We Włoszech nawet osoby nie interesujące się tym sportem, po prostu znają tego gościa. Można więc powiedzieć, że Robert jest takim polskim Rossim. Może nie ma dziewięciu tytułów mistrza świata, ale i tak jest bardzo znany – dodaje Grzegorz Jędrzejewski.

Był tak popularny, że jeden wygrany wyścig i siedem miejsc na podium wystarczyło, żeby w roku olimpijskim został wybrany sportowcem roku w plebiscycie „Przegląd Sportowego”. Stał się też w pewnym sensie elementem rodzimej popkultury. Kibice układali o nim piosenki, a reżyserzy wplatali do swoich filmów „kubicowe” epizody („Ile waży koń trojański”, „Idealny facet dla mojej dziewczyny”). A w towarzystwie wypadało zabłysnąć chociaż jednym z licznych dowcipów o Kubicy:

– Dlaczego Robert Kubica zajął ostatnio świetne, trzecie miejsce w wyścigu F1?
– Bo Polacy w pit stopie wykręcają koła w 3 sekundy.

kubica robert formula 1 grand prix wloch monza 2006-09-10 wlochy fot maciej smiarowski / agencja przeglad sportowy --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Axel Springer Poland

Taki stan trwał do 2011 r. Wtedy, jak każdy kibic w nadwiślańskim kraju doskonale pamięta, jego karierę przerwał fatalny wypadek podczas rajdu Ronde di Andora. Po serii operacji i rehabilitacji Kubica wrócił, ale do WRC. Wygrał klasę WRC-2, ale zaliczył też kilka spektakularnych dzwonów. Dla niektórych stał obiektem drwin, dlatego dowcipy z Formuły 1 szybko zastąpiono innymi:

– Jak najlepiej pocieszyć Roberta Kubicę?
– Nie łam się Robert!

Chociaż ci, którzy na motorsporcie się znają, najczęściej go bronili. – Jego wypadek był dla mnie tragiczną wiadomością, bo według mnie Robert jest geniuszem. W historii Polski to on był najzdolniejszym kierowcą ever. Ma to coś, dlatego ludzie, którzy sprowadzają jego karierę tylko do wypadków, to – przepraszam za wyrażenie – barany. W sercach ludzi motorsportu Kubica nigdy nie zostanie zapamiętany jako człowiek od dzwonów. Zostanie zapamiętany jako gość, który genialnie prowadzi dosłownie jedną ręką. Gdyby było ściganie się tylko na zasadzie umiejętności mózgu, on prałby wszystkich jak kaczki. On ma umysł stworzony do jeżdżenia. Bardzo szanuję Roberta – mówił nam Krzysztof Hołowczyc.

Wtedy mało kto wierzył, że Kubica będzie jeszcze miał okazję wykorzystywać swój wyścigowy mózg w Formule 1. Światełko zaczęło tlić się w 2017 r., kiedy został zaproszony na prywatne testy bolidów Renault, a następnie Williamsa. Tego, co się potem wydarzyło, nie ma chyba sensu szerzej przypominać. A od kilku dni wiadomo już, że Kubica wraca, a więc…

… wraca też polska miłość do Formuły 1

Pierdolec już jest straszny. To, co się dzieje w mediach społecznościowych, to obłęd absolutny – zaśmiał się nam do słuchawki jeden z ekspertów.

Według danych instytutu ARC Rynek i Opinia, przed dekadą, kiedy Kubica święcił największe triumfy, Formuła 1 zajmowała czwartą pozycję w rankingu najbardziej lubianych dyscyplin wśród Polaków. Później zanotowała oczywisty spadek i aktualnie zajmuje trzynastą lokatę (dane z października). Autorzy raportu podkreślali jednak, że pomimo spadku, Formuła 1 nadal ma u nas spory potencjał. Jak wyliczono, odsetek osób oglądających weekendowe wyścigi w ciągu ostatnich trzech lat wzrósł o 13 proc. Telewizja Eleven, która obecnie serwuje Polakom Formułę 1, podała w sierpniu, że transmisję z Grand Prix Belgii obejrzało średnio 217 110 osób.

Jak zauważał też wiceprezes ARC Rynek i Opinia dr Adam Czarnecki, dramatyczna historia, która na pewien czas wykluczyła Roberta Kubicę ze sportu, paradoksalnie nawet dodała mu popularności. Kierowca poprzez obecność w mediach nie pozwolił Polakom zapomnieć o Formule 1 i chociaż wypadła ona z rankingu najpopularniejszych dyscyplin, to wciąż liczyła się w naszym kraju. Ale ogromne znaczenie miało też po prostu to, że przez tyle lat nie narodził się nam żaden kierowca, który chociażby zbliżyłby się umiejętnościami do poziomu Roberta Kubicy.

Polacy w dużej mierze są oczywiście kibicami sukcesu, ale to, że nie wypięli się na najważniejszą serię wyścigową świata, potwierdzają też styczniowe dane podane przez Liberty Media, właściciela Formuły 1. Według analiz, Polska pod względem liczby widzów, a także obecności serii w mediach społecznościowych, była w 2017 r. w TOP20. Oprócz nas były to (kolejność przypadkowa): Niemcy, Włochy, Australia, Austria, Belgia, Brazylia, Szwajcaria, Wielka Brytania, Kanada, Stany Zjednoczone, Chiny, Dania, Finlandia, Francja, Grecja, Węgry, Rumunia, Rosja i Hiszpania.

Zdaniem Grzegorza Jędrzejewskiego, zainteresowanie Formułą 1 może  u nas wrócić do dawnego poziomu, a na początku sezonu 2019 może być nawet większe, ponieważ historia powrotu Kubicy jest romantyczna, wręcz filmowa (chociaż nie zapominajmy o 100 bańkach wsparcia od Orlenu). Jak twierdzi, baza polskich kibiców motorsportu zwiększa się, co widać chociażby po zainteresowaniu wyścigami motocyklowymi. Poza tym, cały czas jest też duża grupa ludzi, którzy doskonale pamiętają wydarzenia sprzed 10 lat i fascynacja Formułą 1 im nie przeszła. Co najwyżej osłabła przez brak swojego człowieka.

Widać, że jest niesamowite ciśnienie, radość, że Robert wraca. Jest szał, chociaż nie ukrywam, że trochę mnie to… przeraża. Chodzi o takie bezkrytyczny podejście kibiców, ale z drugiej strony my jako dziennikarze też jesteśmy od tego, żeby wytłumaczyć, na czym polega ten sport, jak jest skomplikowany – mówi Jędrzejewski.

Przeciętny kibic musi pamiętać, jaką pozycję wyjściową ma dziś Kubica. Kiedy debiutował w 2006 r., BMW Sauber zajęło piąte miejsce w mistrzostwach świata konstruktorów ustępując jedynie wozom Renault, Ferrari, McLarenowi i Hondzie. Teraz wchodzi do Williamsa, który podwoziem szoruje na ostatnim miejscu w stawce. Inna bajka.

Grzegorz Jędrzejewski: – Robert ma gigantyczną umiejętność czucia samochodu, ale trzeba pamiętać, że do walki z Hamiltonem potrzebuje auta. Dlatego przyszły sezon jest dla mnie tak dużym znakiem zapytania. Nie wiemy, jakie są plany Williamsa, na ile zespół jest w stanie zainwestować w samochód. Bo nie oszukujmy się, to jest clou wszystkiego. Kubica potrafi jeździć, to wiadomo, ale może się okazać, że nie będzie miał czym. Ich auto jest dramatyczne. Sam jestem ciekawy, czy Williams rzeczywiście chce powalczyć, czy gra trochę na przetrwanie. Mam nadzieję, że mają jakiś plan.

Podczas oglądania niedzielnych Grand Prix sugerujemy więc, żeby oprócz rosołu, przygotować sobie też trochę lodu.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...