Kto wie, może gdyby ten piłkarz nie wypadł ze składu na początku sezonu, Legia w defensywie spisywałaby się lepiej i nie odpadłaby tak szybko z europejskich pucharów? Faktem jest, że William Remy zaliczył imponujący powrót po czterech miesiącach przerwy. Nie ukrywamy: miło znów widzieć tego zawodnika na polskich boiskach.
Francuz zdążył rozegrać dwumecz z Cork City w eliminacjach Ligi Mistrzów, Superpuchar Polski z Arką Gdynia i pierwszą połowę inauguracyjnej kolejki z Zagłębiem Lubin. Meczu nie był w stanie dokończyć, bo doznał poważnej kontuzji. Sam zainteresowany sądził, że zerwał więzadła i wypada na co najmniej pół roku. Badania wykazały uraz chrząstki, zapowiadano dwa miesiące przerwy. Spotkano się pośrodku, bo ostatecznie Remy pauzował w Ekstraklasie od 21 lipca do 25 listopada. Wrócił na… Zagłębie Lubin, korzystając z kontuzji Artura Jędrzejczyka. W normalnych okolicznościach pewnie jeszcze chwilę by poczekał. W “Przeglądzie Sportowym” dopiero co mówił, że potrzebuje jeszcze około dwa i pół tygodnia, żeby być w pełni gotowym.
Ricardo Sa Pinto zdecydował się posłać go do boju szybciej i nie żałował. Remy już w 9. minucie najlepiej odnalazł się w zamieszaniu po rzucie rożnym i sytuacyjnym strzałem dał Legii prowadzenie. Jeszcze przed przerwą miał drugą szansę po stałym fragmencie, gdy głową zgrywał mu Hlousek. Wyszedł lob, który przeleciał tuż obok słupka, a patrząc na reakcję zawodników Zagłębia, nie ma pewności, że w razie celnego uderzenia któryś z nich byłby wybić piłkę.
W tyłach Francuz zrobił swoje. Dobrze się ustawiał, przeważnie wygrywał starcia w powietrzu, wprowadzał spokój. Zaliczył bardzo ważną interwencję w końcówce, wybijając piłkę spod nóg Bohara w polu karnym. Krótko mówiąc, był dziś zawodnikiem wielofunkcyjnym, z którego drużyna miała pożytek w każdym aspekcie.
Solidność w obronie jest tym bardziej godna podkreślenia, że wcześniej bywało z tym różnie. Remy zaliczył imponujące wejście do ligi, ale z czasem zaczęły wychodzić na wierzch jego braki w koncentracji. Prawie w każdym meczu miał 1-2 momenty, w których się zawieszał i popełniał poważne błędy. Nie zawsze słono ono kosztowały, stanowiły jednak sygnał ostrzegawczy, że piłkarz ten ma swoje wady i nie przez przypadek trafił właśnie do naszej ligi.
Nie zmienia to faktu, że w dłuższej perspektywie Remy może być dla Legii opłacalną inwestycją również w kontekście zysku transferowego. Historia jego pozyskania była trochę podobna do tej Vadisa Odjidjy-Ofoe. W normalnych okolicznościach do Ekstraklasy nie przyszedłby gość, któremu daleko do emerytury (26 lat w chwili transferu) i który dopiero co grał na znacznie wyższym poziomie (prawie 50 meczów w Ligue 1). Legia skorzystała jednak na tym, że przez rok był w Montpellier zupełnie odstawiony. Wcześniej jednak przez półtora roku występował regularnie. Z nim w pierwszym składzie pokonywano Lyon 4:2 czy PSG 3:0. Ktoś taki musi umieć w tę grę.
Kontuzja z lipca znacznie opóźniła ewentualne skonsumowanie tej współpracy, ale dziś Francuz wykonał duży krok ku temu, by szybko wrócić do efektownego punktu wyjścia (a raczej wejścia) na polskiej ziemi i z czasem jeszcze przyspieszyć.
Fot. FotoPyk