Dzięki wczesnej porze rozgrywania meczu mieliśmy do czynienia z osobliwym połączeniem: rosół na stole, ligowy futbol na ekranie. I z całym szacunkiem, nie jesteśmy w stanie powiedzieć co smakowało lepiej: czy nasz potrawa narodowa, czy gra Pogoni Szczecin.
Dominik Nowak nie jest samobójcą. Wiedział, że jedzie tam, gdzie poległy ostatnio Legia, Lech, Wisła Płock i Wisła Kraków. Wiedział też, że jego drużyna broniła się w ostatnim czasie tak skutecznie, jak Grzegorz Lato przed łysieniem. To mogła być masakra, nawet jak na standardy Miedzianki, nokautowanej na lewo i prawo. Dlatego wyszedł aż pięcioma defensorami w składzie, do tego dwóch pomocników ustawionych głębiej.
I wyglądało to zaskakująco dobrze, bo mimo taktyki, która kazała sądzić, że będziemy świadkami oblężenia twierdzy, Miedź nie ograniczała się wyłącznie do kopania po autach, tylko potrafiła błyskawicznie przedostać się do ofensywy. Walukiewicz dwa razy wybijał piłkę z linii bramkowej. Czystą pozycję miał Łobo, ale skiksował woleja. Mógł też trafić Piasecki głową, nie brakowało wiele. To wszystko przy zestawieniu przypominającym układankę Wójcika na Wembley – duża sprawa, nie wolno deprecjonować. Pogoń stwarzała swoje okazje – Buksa głową, kąśliwe uderzenie Majewskiego, ale mimo znacznej przewagi w posiadaniu piłki konkretów brakowało.
W przerwie Runjaic nas zaskoczył. Oczywiście, że prosiło się o Delewa na boisku, Pogoni brakowało energii Bułgara – nie wyszedł od pierwszej minuty tylko dlatego, że wrócił zmęczony z reprezentacji. Ale byliśmy pewni, że zejdzie Guarrotxena. Bask próbował, ale kompletnie nie trafiał z rytmem – idzie kontra, a on wikła się w drybling, który tylko zwalnia akcję. Innym razem złe decyzje, złe przyjęcia, słowem: pierwszy pod prysznic. Ale Runjaic zdjął grającego przeciętnie, ale mającego tendencję do rozkręcania się Majewskiego.
I trafił w dziesiątkę.
Miedź nie rozsypała się tuż po zmianie stron, wręcz przeciwnie: tak jakby Nowak nakazał jej szukać zwycięstwa, widząc, że jego podopieczni dobrze radzą sobie na trudnym terenie. Być może kluczowa dla meczu była sytuacja Piaseckiego: jest sam na sam z Załuską, ale nie strzela, tylko wycofuje do Camary. Robi się ciekawie, bramkarz poza posterunkiem, ale Camara… też nie strzela tylko podaje. Te sekundy wykorzystuje Załuska by wrócić do klatki, ale uderzenie, gdy w końcu pada, i tak zostaje zablokowane. Symboliczna akcja dla całej postawy Miedzi: odważnie, momentami z pomysłem, ale czegoś zawsze brakowało w kluczowym momencie.
Konsekwencją tak odważnej gry było też przełamanie Pogoni. Oczywiście mieli dość prochu w arsenale, by zaskoczyć wreszcie po ataku pozycyjnym – szalał Delew, Osyra mało nie wystawił Kozuljowi piłki do pustej bramki, w defensywne poczynania Miedzianki wkradało się coraz więcej nerwowości. Ale tak czy inaczej 1:0 padło po akcji, w której Miedź przy stałym fragmencie rzuciła dużo sił w pole karne Portowców. Szybkie zgranie Walukiewicza, idealna, naprawdę kapitalna piłka od Delewa i Guarrotxena z dużym spokojem i wprawą wykorzystuje sytuację.
Po tym golu Pogoń nabrała wiatru w skrzydła, a Miedź się załamała całkowicie. Podopiecznym Dominika Nowaka przypomniały się wszystkie demony, wszystkie przegrane mecze. Niby próbowali, ale już nie z tą energią, nie z tym opanowaniem. Drugie trafienie Guarrotxeny – świetne wejście Steca w pole karne – naturalną konsekwencją tego, co widzieliśmy na boisku. A może i dla sprawiedliwości powinna wpaść przewrotka Baska po błyskotliwym rajdzie Delewa, niemniej wątpliwe, by kibice Pogoni byli nieusatysfakcjonowani.
To był ważny mecz dla Portowców również dlatego, że bardzo słabo jak na swoje możliwości zagrał Podstawski. My również zastanawialiśmy się: na ile świetna gra ekipy ze Szczecina związana jest z występami Portugalczyka z polskim paszportem? Okazało się, że nawet z Podstawskim w roli statysty Pogoń jest w stanie narzucić wysokie tempo, popisywać się akcjami, ładnie postrzelać. Runjaic ma kim grać, ma też długą ławkę.
Na osobny akapit zasługuje Walukiewicz. Dwukrotnie uratował Pogoń w pierwszej połowie, wyprowadził kontrę bramkową, ale też wiele razy zatrzymywał groźne akcje. Co jednak zwraca uwagę, to jego wyprowadzanie piłki od obrony. Dzisiaj w wielkim stopniu przez ten pryzmat patrzy się na stopera, a Walukiewicz nie tylko potrafi celnie podać na kilkadziesiąt metrów, ale też wyjść od obrony z dryblingiem, samemu zyskując przestrzeń. Duża klasa, a przecież był najmłodszy na boisku.
Dominik Nowak i jego podopieczni nie powinni wracać w skwaszonymi minami – zadanie stało przed nimi bardzo trudne, a nowa taktyka wypadła obiecująco. Może przeszarżowali po zmianie stron, trochę brakło doświadczenia, ale jest na czym budować. Tylko panie Dominiku, dajmy spokój z tym Cruzem: to jest poziom Erasmusa, a nie Ekstraklasy.
[event_results 543148]