Do 45. minuty wydawało się, że Adam Nawałka może się jeszcze raz poważnie zastanowić, czy na pewno warto ładować się do Lecha Poznań. “Kolejorz” przegrywał z Wisłą Płock, grał słabiutko i niewiele zapowiadało, by coś miało zmienić się na lepsze. A tu zonk! Gospodarze na przerwę schodzili z… prowadzeniem, a potem utrzymali wynik w drugiej połowie. Były selekcjoner przy Bułgarskiej nie zastanie zupełnie spalonej ziemi.
Generalnie był to mecz długimi fragmentami dość nudny, niewiele konkretnego się wtedy działo. Goście strzelili gola w okolicznościach, które zawstydziłyby każdą defensywę nawet w okręgówce. Marcin Warcholak po prostu wyrzucił piłkę z autu, ta minęła obu stoperów Lecha i zupełnie niepilnowany Damian Szymański posłał ją do siatki. Najprostszy schemat świata.
No właśnie, dlaczego Szymański w tak newralgicznej strefie pozostawał zupełnie bez opieki? Rafał Janicki i Thomas Rogne nie do końca ogarnęli sytuację, wyjść mógł Jasmin Burić, ale przede wszystkim podejście z gatunku “pierdolę, nie robię” zaprezentował tu Pedro Tiba. Portugalski pomocnik stał przy reprezentancie Polski i… stał cały czas, również wtedy, gdy ten ruszył. Skandaloza.
źródło: Maciej Sypuła/@MaciejSypula
Tiba potem się starał, wybiegał 11 kilometrów, ale to już nie pierwszy przypadek, gdy przez jego pasywność w obronie “Kolejorz” ma problemy.
Problemy byłyby jeszcze większe, gdyby po rzucie rożnym Dominika Furmana i kiksie Chrystiana Gytkjaera piłka wpadła do siatki zamiast odbić się od słupka. Wydaje się, że przy dwubramkowej stracie tak grający poznaniacy nie byliby już wstanie się podnieść.
Nim to wszystko się stało, mecz został przerwany. “Kocioł” zapełnił się kibicami dopiero po kilku minutach, co oczywiście było pewną manifestacją. Zaraz potem odpalili oni race i rzucali serpentyny na boisko. Sędzia Paweł Raczkowski musiał na chwilę odesłać piłkarzy do ławek rezerwowych. W efekcie do pierwszej połowy doliczonych zostało pięć minut i to właśnie wtedy Lech wyszedł od stanu 0:1 do 2:1 – niejako dzięki wybrykowi kibiców na początku.
Zaczęło się od odrobiny bilarda w polu karnym. Strzał Roberta Gumnego został zblokowany, piłka odbiła się od Gytkjaera i spadła pod nogi Darko Jevticia, ustawionego na szesnastym metrze. Ten płaskim uderzeniem przy słupku pokonał Thomasa Daehne. Po chwili Gytkjaer po dalekim zagraniu Rogne z łatwością wymanewrował Igora Łasickiego i efektownym strzałem pod poprzeczkę ponownie zasmucił niemieckiego bramkarza “Nafciarzy”. Inna sprawa, że Daehne mimo wszystko mógł zrobić więcej, rzucał się trochę jak na tapczan po robocie.
Co to znaczy wyciągnąć się jak struna pokazał mu w 48. minucie Burić. Bośniak kapitalnie interweniował po rzucie wolnym Dominika Furmana, naprawdę zaimponował. Dobitka Ricardinho była w poprzeczkę, ale nie miała znaczenia (spalony).
W kolejnych fragmentach Lech raczej kontrolował przebieg wydarzeń. Sam dużego zagrożenia nie stwarzał, jednocześnie na nic wielkiego nie pozwalając Wiśle. I tak jakoś dobiliśmy do końca. Dariusz Żuraw może wracać do szeregu z poczuciem dobrze wykonanej roboty.
W Lechu poza Gytkjaerem, Jevticiem i Buriciem można wyróżnić Gumnego, który był solidny z tyłu i dość efektowny z przodu. Wygląda na to, że wraca do formy. W Wiśle nieźle wypadł przede wszystkim środek pola, za to niewiele dawały skrzydła. W “Kolejorzu” zresztą też nie błyszczały.
Kibu Vicuna doznał pierwszej porażki jako trener płocczan. Poznaniacy przełamali się po trzech kolejkach niemocy, ale miejsce w tabeli nadal niskie. Nawałka nie będzie się nudził, ale przynajmniej nie wejdzie do szatni podłamanej kolejnym niepowodzeniem.
[event_results 542905]
Fot. FotoPyk