Z czym będzie nam się kojarzyła Liga Narodów? Najmocniej w pamięci utkwi nam chyba najbardziej kreatywny środek pola w historii reprezentacji, gdy trójkę w linii stworzyli Karol Linetty, Damian Szymański oraz Jacek Góralski. Jak sami widzicie – nie jest to skojarzenie najcieplejsze i prawdopodobnie nie będziemy tego turnieju wspominać z łezką w oku przy wesoło trzaskającym kominku.
Niestety dla kibiców w Polsce, ostatnie dni to seria transmisji ze spotkań Ligi Narodów, które pokazują, że kompletnie olaliśmy i zawaliliśmy jeden z fajniejszych projektów ostatnich lat.
Sami wiecie, że dość niechętnie przyjmujemy wszelkie nowalijki, nie jesteśmy wielkimi fanami projektu Superligi, nie za bardzo jara nas poszerzenie mundialu i Euro, bądź dodawania na tych imprezach dodatkowych grup. Liga Narodów też na początku wydawała nam się trochę wymuszonym pomostem między meczami towarzyskimi a “poważnymi” turniejami. Potem jednak odbył się pierwszy dzień meczowy, drugi, trzeci i – nie ma co ukrywać – troszeczkę zakochaliśmy się w tych rozgrywkach.
Ostatnie kilka dni to już totalna jazda bez trzymanki, podczas której doskonale bawi się pół Europy, i nie mamy tu wcale na myśli Gruzji, która jest na prostej drodze do mistrzostw Europy.
Po pierwsze – okazało się, że Liga Narodów ma swoją bardzo wyraźną stawkę, a im bliżej ostatecznych rozstrzygnięć – tym częściej i chętniej się o niej mówi. Najdobitniej widać to było podczas meczu Anglii z Chorwacją, podczas którego rozstrzygały się jednocześnie losy i spadku do dywizji B, i awansu do najlepszej europejskiej czwórki. To ostatnie to nie jest żaden Puchar Weszło – Final Four to przecież cztery bardzo mocne reprezentacje, jedno państwo, seria spotkań o naprawdę wysokim prestiżu, które zapewne będzie uważnie oglądane przez pół piłkarskiego świata. Okazja do zarobku, do pokazania się na tle najlepszych, do kolejnych starć na samym szczycie europejskiej hierarchii. Obok – wiadomo – kwestia koszyków przy losowaniu grup eliminacyjnych mistrzostw Europy. Można się oszukiwać, że obecność w pierwszym koszyku nie przyniosła nam wielkich korzyści na mundialu, ale kształt koszyków nie pozostawia wątpliwości. Lepiej trafić na kogoś z grona Szwecja, Islandia, Dania, Rosja, Ukraina, Walia i tak dalej, niż na Hiszpanów, Anglików, Francuzów czy Belgów.
Po drugie – mimo wszystko walka o koszyki i Final Four to nie była bitwa o przetrwanie, utrzymanie posady szkoleniowca i brak protestów ulicznych. Wszyscy od początku mieli świadomość, że stawka tych spotkań jest o wiele wyższa, niż w meczach sparingowych, ale też mniejsza, niż w regularnych turniejach czy nawet eliminacjach do wielkich imprez. Dzięki temu w futbolu reprezentacyjnym zagościł dawno niewidziany balans pomiędzy beztroskim testowaniem trzeciego garnituru, a bezlitosną defensywną konsekwencją charakterystyczną dla meczów turniejowych.
Dzięki temu mieliśmy do czynienia z takimi meczami jak choćby Chorwacji z Hiszpanią. Wicemistrzowie świata, radośnie atakujący Hiszpanię trzema, a potem i czterema zawodnikami stricte ofensywnymi, wynik 3:2. Szwajcaria – Belgia, w ogóle odpięte wrotki, od 0:2 do 5:2, frontalny atak, dziesiątki świetnych okazji pod obiema bramkami, otwarty, ofensywny futbol. Niemcy w eksperymentalnie ofensywnym ustawieniu tworzący widowisko z Holendrami. Włosi i Portugalczycy również grali z polotem, nie tylko w meczach z Polską, która pozwalała im na wszystko, ale i w bezpośrednim starciu. Bezbramkowy remis w żadnym wypadku nie oddaje obrazu gry w kolejnym bardzo przyjemnym do oglądania spotkaniu.
Dywizja A dała czadu, po pierwszych paru meczach zaczynaliśmy oczekiwanie na kolejne z coraz większą ekscytacją, a ostatni weekend był jazdą bez trzymanki. To jednak zaledwie wierzchołek – poniżej, w Dywizjach B, C i D również działo się sporo. Właściwie wszędzie wyrównany poziom, wszędzie emocje, zwłaszcza, że dla Dywizji D to prawdopodobnie była jedyna możliwość wywalczenia awansu na nadchodzące Euro 2020. Poza tym… ile tam było historii! Weźmy Kosowo, uczestnika Final Four dywizji D. Aktualnie reprezentacja tego nieuznawanego przez część Europy państwa ma więcej punktów (11) niż lat (10). Dziś mierzy się z Azerbejdżanem i jest o krok (konkretnie o remis) od wywalczenia gry w turnieju, w którym zagra z Gruzją, Białorusią i Macedonią.
Jedni lamentują, że ktoś z tej piątki pojedzie na Euro, inni wskazują, że to prościutki, a jednocześnie genialny sposób na aktywizację tej najbardziej zapuszczonej pod względem piłkarskim części Europy. Co to w ogóle za impreza – czwórka Gruzja-Białoruś-Macedonia-Kosowo o realną, naprawdę dużą stawkę. Serio, jak to oglądamy – wydaje nam się, że trzeci europejskich puchar dla klubów ze średniej europejskiej półki nie byłby wcale złym wynalazkiem. A gdyby jeszcze gwarantował awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów? Ale byśmy oglądali taki Vardar Skopje w walce z Hajdukiem Split w turnieju, w którym dla zwycięzcy jest awans do finansowego eldorado.
Co martwi? Wracamy do punktu wyjścia. Gdy właściwie wszyscy (może jeszcze poza Niemcami) świetnie się bawią i korzystają z nowych okazji, my potraktowaliśmy Ligę Narodów w najbardziej irracjonalny sposób. Ani konsekwentnej walki o wyniki, ani radosnego sprawdzania rezerw, bardziej od ściany do ściany, od pierwszego garnituru w meczu z Portugalią, po środek Linetty-Góralski-Szymański w kluczowym meczu z Włochami.
Jeśli mielibyśmy poszukać jakichś pozytywów w tym, że na tej kapitalnej imprezie okazaliśmy się największym smutasem… Cóż, w kolejnej edycji gramy w dywizji B, gdzie można wywalczyć nie tylko awans do wyższej ligi, ale też udział w tym mini-turnieju z duża stawką. Obyśmy wówczas dostosowali się do poziomu całej zabawy.
Fot.FotoPyK