Pierwszy sukces na skoczni w Malince odtrąbiono już kilka dni temu – udało się pokryć cały zeskok sztucznym śniegiem i to mimo wysokich temperatur, jakie panowały w tamtej okolicy. Wszyscy mają nadzieję, że już jutro, w konkursie drużynowym, dopiszemy do tej listy kolejny. Bo choć bardzo byśmy chcieli, to dzisiejszych kwalifikacji nie możemy na niej umieścić.
Jasne, do konkursu weszła szóstka Polaków, cała pierwsza kadra. Cieszymy się, że z niezłej strony pokazał się Kuba Wolny, o którym słyszeliśmy całkiem sporo dobrych słów w ostatnim czasie. Nie doskoczył co prawda do punktu konstrukcyjnego, ale bez najmniejszych problemów znalazł się w „50”. Podobnie jak jego koledzy z pierwszej kadry.
O szybsze bicie serca przyprawił nas jedynie… Kamil Stoch, który uplasował się na 48. miejscu. W tym miejscu przypominamy, że najlepsza dziesiątka Pucharu Świata nie jest już pewna udziału w drugiej serii. To dla tych, którzy przegapili poprzedni sezon. Inna sprawa, że Polak miał fatalne warunki, ale to specjalnie nas nie dziwi. Wręcz przeciwnie – gdy tylko zobaczyliśmy, ile dostał punktów za wiatr, poczuliśmy, że to faktycznie Puchar Świata. Bo to już tradycja, że naszym wieje w plecy. Podobno dlatego właśnie my dmuchamy im pod narty – żeby to zrównoważyć.
Wracając do konkretów: cała reszta zaprezentowała się nieźle… jeśli zapomnimy o tym, że skakali nie tylko podopieczni Stefana Horngachera. Bo dzisiejsze kwalifikacje wyraźnie uwidoczniły podział na Polskę kadrę A i B. Żadnego z zawodników z naszego zaplecza nie zobaczymy bowiem w niedzielnym konkursie indywidualnym. Najbliżej był Olek Zniszczoł, który zajął 51. miejsce i może uważać się za największego pechowca tej kwalifikacji.
Z drugiej strony skoczył po prostu kiepsko, w pewnym momencie nie spodziewaliśmy się, że w ogóle znajdzie się blisko pierwszej serii. Jeszcze przed serią kwalifikacyjną Kacper Merk, dziennikarz Eurosportu, mówił nam: „wciąż uważam, że potencjał Olka jest gigantyczny, ale on do tej pory pokazał go ze dwa razy w swoim życiu”. I cóż, jeśli ktoś liczył, że dziś stanie się to po raz trzeci, to po prostu się przeliczył. Wraz ze Zniszczołem polegli Tomasz Pilch (choć jemu możemy wybaczyć, wciąż jest młody, niech łapie doświadczenie), Andrzej Stękała, Przemysław Kantyka, Paweł Wąsek i Klemens Murańka.
Kuba Kot, były skoczek, dziś trener i ekspert TVP:
– Faktycznie, trzeba te kwalifikacje rozdzielić na dwie grupy: Horngachera (kadra A) i Maciusiaka (kadra B). Ta pierwsza jakoś tam je przeszła – w lepszym lub gorszym stylu, ale przeszła. Natomiast kadra B… może nie jest w kryzysie, bo to początek sezonu i młodzi zawodnicy, ale po to są krajówki, żebyśmy mogli tych zawodników wciskać do konkursów. Lepiej by było, gdyby weszli do pierwszej serii, pokazali się w niedzielę, ale wychodzi na to, że ta kadra B wciąż kuleje. Choć to pierwszy konkurs w sezonie, więc zachowajmy spokój.
Zwycięzcą kwalifikacji został Jewgienij Klimow, Rosjanin, który już latem prezentował się bardzo dobrze i wygrał cały cykl Letniej Grand Prix. Brawa dla niego, bo skoczył naprawdę fantastycznie, tylko o dwa metry bliżej od rekordu skoczni. Drugi był jednak Dawid Kubacki i to chcemy zaznaczyć – mówi się, że to może być przełomowy sezon dla Polaka. Jasne, taka gadka pojawiała się co sezon, ale tym razem dostrzegamy realne przesłanki, by sądzić, że może się potwierdzić. Raz, że wygrał ostatnio mistrzostwa Polski. Dwa, że dobrze skoczył dziś. A trzy, że… powtarza to naprawdę dużo osób, które miały okazję oglądać jego skoki. To nie tylko PR ze strony związku czy dobra mina do złej gry, jaką czasem robili ludzie z otoczenia naszych zawodników. Coś jest na rzeczy, przypatrujcie się Dawidowi naprawdę uważnie.
Kuba Kot:
– Tytuł mistrza Polski zobowiązuje, szczególnie, gdy rywalizuje się z Kamilem Stochem czy Piotrem Żyłą. To nie bierze się z niczego. Choć ta forma też nie jest jeszcze ustabilizowana na tym poziomie, żeby wygrać Puchar Świata. Wszystko wskazywało jednak na to, że Dawid Kubacki będzie w czołówce i dziś to potwierdził.
Pierwsza dziesiątka kwalifikacji. Fot. FIS
Na koniec jeszcze jedno – śnieg. Bo to, że udało się go położyć, było sukcesem. Problem w tym, że jak to zwięźle ujął Kuba Wolny: „Trzeba uważać, jest nierówno”. Na własnej skórze odczuło to kilku skoczków, m.in. Simon Ammann. Wielu kolejnych miało problemy po lądowaniu. Podobnie było w zeszłym sezonie, a naprawdę wolelibyśmy, żeby nikt się w Wiśle nie połamał. Choć organizatorów i tak należy pochwalić.
Kuba Kot:
– Trzeba wziąć pod uwagę, że jest połowa listopada, a w środę było 20 stopni Celsjusza. Z przyrodą się nie wygra i trudno było oczekiwać, że będą idealne warunki. Były na tyle dobre, na ile dobre mogły być przy takiej pogodzie. Nie było to skakanie bezpieczne, na luzie, trzeba było do końca walczyć, by móc później te narty spokojnie odpiąć. Mimo to brawa dla organizatorów, bo przygotowanie zeskoku nie jest łatwym zadaniem. Natomiast, oczywiście, widać było, że nogi się zawodnikom rozjeżdżały i nie było to przyjemne, ale tak też trzeba umieć skakać.
Pozostaje tylko napisać jedno: oby w sobotę i niedzielę Polacy pokazali, że skakać umieją nawet w takich warunkach. Jeśli chodzi o jutro, na skoczni zobaczymy Piotra Żyłę, Dawida Kubackiego, Kubę Wolnego i Kamila Stocha.
Fot. Newspix