W październiku rozbili Niemców aż 3:0. Wtedy ktoś mógł powiedzieć – okej, ale tych Niemców to lali nawet na mundialu w fazie grupowej. Ale obok zwycięstwa nad mistrzami świata nie da się przejść obojętnie. Holandia wciąż jest w walce o pierwsze miejsce w grupie A Ligi Narodów. Na De Kuip pokonała Francuzów 2:0 i był to najmniejszy wymiar kary dla ekipy Deschampsa.
Tym samym Niemcy na pewno spadną do dywizji B, bo do końca została już tylko jedna seria gier, a nasi sąsiedzi do drugiej Holandii tracą pięć punktów. Francuzi granie w Lidze Narodów już zakończyli, ale ekipa Koemana wciąż może ich wyprzedzić – wystarczy im do tego wyjazdowy remis w poniedziałek.
Jakże szybka jest ta przemiana Holendrów. Dopiero co nie pojechali na mundial. Dopiero co śmiała się z nich cała Europa, bo na Euro we Francji pojechali nawet Albańczycy i Walijczycy, a Oranjee zostali w domach. Tymczasem oni stają do rywalizacji jak równy z równym z mistrzami świata i zespołem, który może i przechodzi kryzys, ale wciąż jest w ścisłej światowej czołówce.
Na De Kuip kompletnie nie było widać po gospodarzach, że to oni są tutaj pretendentem. Dość powiedzieć, że najlepszym piłkarzem w zespole Didiera Deschampsa był… Hugo Lloris. Gdyby nie golkiper Tottenhamu, to pozamiatane byłoby już tak po 45 minutach. I jeśli przebiliby tu wynik z meczu Holendrów z Niemcami (3:0), to żaden Francuz nie mógłby powiedzieć “farta mieli, aż tak dobrze to nie grali”.
Lloris bronił jak w transie – bomba Depaya na początku meczu, główka Bergwijna, dobitka Bergwijna, kolejna próba Depaya, uderzenie Babela… Może i bramkarz w takiej formie wystarczyłby do tego, by zachować czyste konto, ale Holendrzy momentami grali w dwunastu, bo Steven N’Zonzi śmiało mógłby ubrać pomarańczową koszulkę. Przy jedynej akcji bramkowej brakowało tylko tego, by wziął sprawy w swoje ręce i zapakował samobója pod poprzeczkę. Najpierw podał głową do Babela i o ile ten strzał zatrzymał Lloris (a jakże), o tyle przy dobitce Wijnalduma był bez szans. A kto krył zawodnika Liverpoolu? Wiadomo, N’Zonzi. Zresztą, zobaczcie tę heroiczną walkę o piłkę ze strony Francuza:
Gini Wijnaldum scorede til 1-0 for Holland mod Frankrig, med dette mål.#RedmenFamilyDK#RedmenFamily#LFCDK#LFCFamily#LFC#Redmen
— Patrick Pilov (@PatrickPilov) 16 listopada 2018
Holandia była dziś po prostu o dwie, może nawet trzy klasy lepsza. Trio Babel-Depay-Bergwijn momentami aż przesadnie kombinowało i chciało wejść z piłką do bramki, ale i tak ich dynamiczne wymiany kompletnie rozbijały obronę złożoną przecież nie z byle ogórków. Natomiast najlepiej oglądało się Frankiego de Jonga. Oj, chciałoby się mieć takiego chłopaka w środku pola reprezentacji Polski… Kapitalnie rozgrywał, przytomnie odbierał piłkę, rozrzucał akcje po całej szerokości i długości boiska. A w 95. minucie wywalczył jeszcze rzut karny. Jedenastkę pewnie wykorzystał Depay. Zresztą, drodzy państwo, “wykorzystał” to mało powiedziane. On ośmieszył Llorisa. Jeszcze ta cieszynka…
Depay disrespecting lloris ♂️pic.twitter.com/r9ckYjaIyD
— Emanuel Mendes (@Mendes23Emanuel) 16 listopada 2018
Czas chyba kasować teksty o kryzysie Oranjee.
Holandia – Francja 2:0 (1:0)
Georginio Wijnaldum (44.), Memphis Depay (90+5.)
fot. Newspix.pl