Reklama

27. urodziny braci Maków. Życzymy zdrowia, bo zabrakło go do większych karier

redakcja

Autor:redakcja

14 listopada 2018, 16:37 • 4 min czytania 0 komentarzy

27. urodziny to jeszcze nie koniec świata dla piłkarza. Jeszcze nikt nie każe mu wieszać butów na kołku, jeszcze trenerzy nie widzą w nim starucha, którego koniecznie trzeba zastąpić kimś młodszym. Jednak to już czas, być może nawet półmetek kariery, kiedy zawodnik może usiąść i zastanowić się, jak to jego futbolowe życie wygląda. Dla braci Maków, Mateusza i Michała, przesyłamy oczywiście gromkie sto lat, ale w ich wypadku ta refleksja nie wypada korzystnie.

27. urodziny braci Maków. Życzymy zdrowia, bo zabrakło go do większych karier

Gdyby ktoś powiedział im kilka lat temu, że będą w Ekstraklasie tak naprawdę niewiele znaczyć, mieliby prawo tę ponura przepowiednię wyrzucić do kosza. Nie byłoby na przykład GKS-u Bełchatów ponownie w Ekstraklasie, gdyby nie ten duet. Michał na zapleczu strzelił 13 bramek i dorzucił siedem asyst, Mateusz miał siedem goli i 11 asyst. Pewnie: mowa wciąż o poziomie niższym jeszcze od Ekstraklasy, ale przypadki Kądziora czy Kurzawy pokazują, że można stamtąd wybić się do polskiej elity, potwierdzić w niej klasę i tracić za granicę oraz do reprezentacji. I tak naprawdę Michał swoją klasę potwierdził, bo Ekstraklasa go nie przerosła. W słabiutkim beniaminku, który tylko na chwilę odwiedził rodzime salony, był najjaśniejszą postacią. W pierwszych pięciu kolejkach, kiedy jeszcze Bełchatów dawał radę, Michał walnął dwa gole i zaliczył pięć asyst. Później, cóż, mocował się z koniem, ale podwoił swoją liczbę ostatnich podań i zakończył sezon z bardzo przyzwoitymi statystykami.

Bardzo się cieszę, że trafiłem do tak topowego klubu, jakim na pewno jest Lechia Gdańsk. Z sezonu na sezon klub wspina się w polskiej hierarchii. Chciałbym z Lechią powalczyć o puchary i jak najwyższą pozycję w lidze – mówił kurtuazyjnie, ale też pełen zapału po transferze do Gdańska. W drużynie, która miała swoje problemy, zaczynając od rotacji transferowej w składzie, na słabych wynikach kończąc, Mak radził sobie zgrabnie. Sześć bramek i dwie asysty w 23 meczach pod rządami trenerów Brzęczka, Von Heesena, Banaczka i Nowaka. Ten ostatni gdy pojawił się nad morzem, zaufał piłkarzowi, często wystawiając go w pierwszym składzie, co u poprzedników nie było regułą. Pamiętacie mecz w Warszawie, kiedy Nowak wprawił wielu w osłupienie, puszczając do gry ośmiu ofensywnych piłkarzy? Padł tam remis 1:1, Mak grał 87 minut i… doznał urazu łąkotki, który wykluczył go z piłki do końca sezonu.

No właśnie: kontuzje. To między innymi one wyhamowały kariery Maków. Mateusz, gdy Michał próbował ratować GKS, już leczył roczny uraz kolana. Wygrzebał się z niego na początku rozgrywek 15/16, które skończył z siedmioma golami i sześcioma asystami, czyli z liczbami porównywalnymi do przywoływanego Kądziora, a on swoje osiągi kręcił będąc starszym. I Michał, i Mateusz, do momentu kontuzji mogli więc wierzyć w jeszcze prężniejszy rozwój. Niestety: piłkarz Piasta wypadł na całe rozgrywki 16/17 (znów uraz kolana, znów rok przerwy), piłkarz Lechii nie znalazł formy po urazie i przestał mu ufać ufający wcześniej Nowak. – Michał w poprzednim sezonie był w wysokiej formie, niemniej kontuzja, jakiej doznał w spotkaniu z Legią, a następnie operacja, spowodowały, że miał bardzo długą przerwę w treningach. W mojej ocenie nie wrócił – póki co – do dawnej dyspozycji i mając również na uwadze mocną rywalizację w naszym zespole, stawiałem po prostu na innych zawodników, którzy znajdowali się w lepszej formie. Michał wraz ze swoim menedżerem zwrócili się do klubu z prośbą o zgodę na transfer. Taką dostali i Michał został wypożyczony do Arminii Bielefeld. Chce się sprawdzić w innym otoczeniu, życzę mu powodzenia – mówił ówczesny trener Lechii.

Reklama

Tak zwana ucieczka do przodu, czyli zamiana słabej Ekstraklasy na solidną 2. Bundesligę nic Michałowi nie dała. Zagrał 42 minuty (!) w Arminii i wrócił zimą do Lechii. Tu też nie miał szans na granie, drużyna walczyła o mistrzostwo i nikt nie chciał mieszać w dobrze działającej maszynie, w efekcie czego, zdrowy już Mak pograł dla Lechii przez mniej niż półtorej godziny. Przeszedł więc na wypożyczenie do Śląska w sezonie 17/18 i… we wrześniu poszło mu kolano, stracił cały sezon. Mateusz? Trudno było oczekiwać cudów, nie grał w końcu bity rok. Znów. – Forma sportowa nie jest jeszcze taka, jak przed kontuzją, ale czuję, że z każdym dniem jest coraz lepiej. Drużynie też na razie nie idzie, więc to jakby przekłada się również na moją dyspozycję. Jak zaczniemy wygrywać, a mam nadzieję, ze stanie się to już w sobotę, to moja forma też będzie szła w górę – próbował zaklinać rzeczywistość, ale wiele za tym nie poszło. Piast się ledwie utrzymał, a Mateusz strzelił tylko dwa gole.

Napisaliśmy, że dziś bracia niewiele w Ekstraklasie znaczą, być może ktoś się oburzy, obrazi, ale chyba taka jest prawda. Michał w mocnej przecież Lechii zaliczył tylko jedną asystę, mimo że Stokowiec dawał mu szansę. Ostatnio wygląda jednak na to, że Mak jest w hierarchii za Haraslinem, Flavio i Michalakiem. Mateusz w Gliwicach sprawdza się trochę lepiej – gol, asysta i dwa kluczowe podania – ale cóż, też nie są to Himalaje futbolu.

Być może obaj nigdy nie mieli umiejętności, by na takie się wspinać, być może ich granica leżała niżej. Jednak szkoda, że i tego najpewniej się nie dowiemy, bo sprawdzić zabroniło braciom zdrowie.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...