Niektórzy raperzy są jak piłkarze. Gdy przychodzi czterdziestka – muszą myśleć o zawieszeniu majka na kołku. Tak stało się w przypadku Eldo, na którego muzykę z jednej strony zmalało zapotrzebowanie, z drugiej – nie widział samego siebie na scenie po czterdziestce. W efekcie deklaruje: – Moje zawodowstwo muzyczne się już skończyło. Czy przestanę pisać teksty? Nigdy w życiu. Ale nie będę uważał się za Bóg wie jak ważną postać sceny, mając czterdzieści lat i nie znając połowy z tych ludzi. W pewnym momencie nie jesteś w stanie wykonywać zawodu, jeśli ten zawód nie stanowi zabezpieczenia materialnego twojego życia.
Zapraszamy was na rozmowę, w której Eldo opowiada o ponad dwudziestu latach na scenie, propsuje Bedoesa, kpi z egzystencjalnych problemów czołowych raperów, którzy łamią się, gdy dziewczyna nie odpisuje na sms-y, opowiada o swojej sodówce, Aspergerze, grzechach starej szkoły, podejściu do gimnazjalnej beki z niesławnego freestyle’u, Warszawie, także tej dwudziestolecia międzywojennego i… swojej roli w radiu Weszło FM. Zapraszamy!
W którym miejscu i czasach urodziłbyś się, gdybyś mógł sobie to wybrać?
Warszawa 1920.
Po pierwsze, chciałbym zobaczyć Warszawę przed II wojną światową. Musiało być to fascynujące miejsce. Choć pewnie nie tak ładne, jak wszyscy powtarzają. Paryż Północy to nie był.
Nie bardzo mi pasuje, w jaki sposób w XXI wieku wychowuje się ludzi i jak wyglądają relacje międzyludzkie. Wolałbym świat, w którym formalizm życia jest trochę większy. Dziś jesteśmy tacy hop do przodu. Mówienie sobie na ty, nieużywanie form grzecznościowych. Inaczej mnie wychowano. Dawniej była kindersztuba, mężczyźni chodzili w rękawiczkach i kapeluszach, nie musieli sobie podawać rąk. Kobiety się ładnie ubierały, miały piękne fryzury.
Nigdy się przeciw temu nie buntowałem, bo to naturalna kolej rzeczy. Dlatego podoba mi się Japonia, bo tam ta hierarchia ciągle panuje.
W Japonii pytając kolegę z pracy o coś używasz formy w stylu: – Przepraszam, że marnuję cenny czas, który szanowny kolega mógłby spędzać właśnie z rodziną, ale gdyby szanowny kolega raczył znaleźć chwilę i rzucić okiem na mój niedoskonały projekt…
Inaczej mówisz do swojego kolegi, inaczej do ojca, inaczej do ojca przełożonego w pracy, inaczej do sprzedawcy. Inaczej zaczynasz rozmowę, inaczej formułujesz zdania. Niesamowite. Lubię świat uporządkowany. Hierarchia sprawia, że świat jest uporządkowany.
To był fajny czas kulturalnie. Po pierwszej wojnie gnił stary świat i rodziło się coś nowego. Prądy intelektualne dwudziestolecia są fascynujące. Niektóre przerażające, ale na przykład secesję i art deco uważam za jedne z moich ulubionych stylów architektonicznych i estetycznych. Muzyka, jazz. Okres wyzwolenia seksualnego również.
Poza tym, gdybym się urodził w 1920 roku, w 1939 miałbym dziewiętnaście lat.
Poszedłbyś na front?
A cholera wie, co bym zrobił. Może byłbym Dygatem, który pisze w Szwajcarii „Jezioro Bodeńskie”?
Przyszłoby mi jednak żyć w ciekawych czasach, chociaż te wcale nieciekawe nie są.
A w których czasach byłoby najciekawiej tworzyć? Nie mówię oczywiście o rapie, a generalnie, bo wiadomo, że w dwudziestoleciu międzywojennym raczej byś nie rapował.
Nauczyłbym się grać na trąbce i byłbym jazzmanem.
Pasowałaby ci sztuka bez słów?
Można też śpiewać jazz. Tak, pisałbym wokale.
Najlepiej tworzy się jednak w dzisiejszej epoce, ze względu na to, że jest największa wolność wypowiedzi. Nikt jej nie tłumi. Są oczywiście ludzie, którzy próbują wmówić nam, że ktoś w Polsce zabrania czegoś mówić. Ja jednak nie czuję, by ktoś mi narzucał tematy albo zabraniał o czymś pisać. Za to, co piszesz, nikt ci nie łamie palców, nikt nie straszy twoich rodziców, nikt cię nie zamyka. Wolność artystyczna jest absolutna. Szkoda, że rozleniwia na tyle, że wielu ludziom się po prostu nie chce.
Ktoś kiedyś powiedział, że artysta płodny to artysta, który nie ma co jeść. Może dla jakości tworzenia fajniejsze są jednak czasy, w których ci te palce łamią?
Szkoda, że pokolenie rapu w Polsce nie wybuchło równolegle do rapu zagranicą. Lata 80 z zespołami rapowymi byłyby bardzo ciekawie. Raperzy na sto procent podejmowaliby tematy polityczne. Połowa piosenek byłaby o o tym.
Tę rolę przejął punk.
Ma szczęście, że jest o te 10 lat starszy i już w Polsce był. Pierwsze zespoły postskejtowe powstawały w końcówce lat osiemdziesiątych. Gdyby Molesta Ewenement działała już w 1985 roku, rzeczywistość okrągłostołowa mogłaby naprawdę różnie wyglądać.
Dzisiejszemu rapowi bliżej do tamtego punka czy dzisiejszego popu?
Nie ma on nic wspólnego z tamtym punkiem.
To, co teraz jest rapem, jest po prostu rapem, ale juz nie stanowi elementu subkultury, którą jest hip-hop. To po prostu wykonawcy, którzy nawet samych siebie nie uważają za element hip-hopu. My się uważaliśmy za jeden z elementów. Nie oceniam, nie mówię czy to źle, czy dobrze.
B-boye kompletnie nie kojarzą się już z rapem.
Moim zdaniem też. Żyjemy w rzeczywistości bez subkultur. Nie ma ich. W zasadzie nie jesteś w stanie stwierdzić, jakiej muzyki słucha człowiek, widząc go. Skin? Nie wiesz. Kiedyś naziola, idiotę, rozpoznawałeś na ulicy od razu. Czy od czasów rapu powstała jakaś subkultura?
Nie.
Nie ma rzeczywistości, w której ludzie się jasno określają. Zamykałeś się w szufladzie i z niej nie wychodziłeś. Ja jestem tym i musze się dopasować estetycznie i ideologicznie. Będąc metalowcem usłyszałem „gdzie są twoje włosy, metalu?”. Gdy zaczynałem rapować, nigdy nie lubiłem ubierać się w szerokie spodnie. Na setnym koncercie zespołu Grammatik był konkurs na najszersze spodnie na sali. Jako raper – osoba mocno zaangażowana – prawdopodobnie byłbym ostatni.
Emo próbowało być postrzegane jako subkultura. Nie niosła za sobą jednak żadnej treści.
Ciężko mi wyobrazić sobie w dzisiejszych czasach, gdy poziom finansowy w Warszawie się podniósł, zbuntowane dzieci na osiedlach pełnych drogich samochodów. Rap się rodził z chęci wydobycia się z osiedla, szarzyzny, z której już się powoli wydobyliśmy. Uliczny rap z miasteczka Wilanów? Śmiesznie to nawet brzmi.
Mes powiedział w jednym z wywiadów, że chciałby usłyszeć o prawdziwych problemach dzisiejszej młodzieży, która buntuje się na to, że po otwarciu lodówki nie ma w niej świeżego łososia.
Jeden z singli rapowych popularnego wykonawcy traktuje o jego rozterkach egzystencjonalnych. Powodem sercowych rozterek i dramatu jego rzeczywistości jest to, że jego dziewczyna nie odpowiada mu na SMS-y.
W momencie, gdy PIH pisał utwór o tym, że ktoś popełnił samobójstwo na jego osiedlu w Białymstoku i próbuje zrozumieć jak to jest, że młody człowiek odbiera sobie życie…
W momencie, gdy Mes pisze totalnie autobiograficzny wyrzyg…
Gdy Łona pisze rzecz, która w komediowy sposób opisuje poważny element rzeczywistości i zawiera tak inteligentne spostrzeżenia, jakich w życiu byś nie odkrył…
To wtedy dochodzę do wniosku, że moje pokolenie miało jednak inne problemy egzystencjalne. SMS od dziewczyny nie stanowił powodu, by dusza płakała. Jeśli dziś dusza płacze w takich sytuacjach, to ja się boję o kawałki o życiu za dwadzieścia lat.
A propos młodych raperów, bardzo mnie zdziwiło, jak mocno propsujesz Bedoesa. Totalnie niejednoznaczna postać, którą za niektóre aspekty szanuję, ale w której widzę rzeczy, które mnie totalnie odrażają.
Zawsze lubiłem osobowości. Takie, obok których nie jesteś w stanie przejść obojętnie. Bedoes to taki raper. Ja też trochę taki byłem. Albo nie znosiłeś, albo stałeś za nim. Ten element wymaga bardzo dużej odporności psychicznej i wiele konsekwencji, bo ataków jest mnóstwo. Za każdym razem, gdy dokonasz czegoś inaczej niż mówi twój etos, gromy będą się sypały razy dwa. Wymaga to naprawdę cholernych cojones.
Wybaczam mu wszystkie rzeczy typu wielka burza po tym jak wychodzi na koncert i krzyczy „jebać cały świat!”. Kurde, jak się ma dziewiętnaście lat, sprzedaje sto tysięcy płyt i sale koncertowe dwa dni z rzędu, naprawdę ma się takie poczucie! Nawet, jeśli nie masz odwagi tego wszystkim powiedzieć, naprawdę masz takie poczucie.
Gwarantuję ci to, że wszyscy koledzy, którzy odpowiedzieli mu „jak śmiałeś?”, myślą dokładnie tak samo jak on. Że są najlepsi na świecie, a cała reszta jest gówno warta. Po prostu w wywiadach wolą klepać te same komunałki i formułki, zamiast powiedzieć prawdę o tym, co myślą o polskiej scenie rapowej. Z imionami i ksywkami. Okazałoby się, że różnica pomiędzy tym, co powiedział Bedoes, a tym, co myślą o polskiej scenie stare wygi, jest żadna.
Stare wygi na scenie myślą wręcz, że Bóg wie co im wolno i Bóg wie co sobą reprezentują. Sorry, znam tę scenę na wylot. To, co powiedział Bedoes, nie było w żaden sposób kontrowersyjne.
Szanuję go za teksty. Uważam, że to człowiek, którego z moim pokoleniem łączy to, że pisze autobiograficznie. Nie wstydzi się tego. Dość otwarcie przedstawia swoje słabości i wady. To mi się podoba. Jedyne, z czym się kłócę, to że czasami nadużywa współczesnych form.
Gucci i tak dalej.
Amerykanizuje rap. Czasami to dla mnie wrzeszczenie.
Nagrałem kawałek na jego płytę. Co lepsze – jest na nim Białas, z którym podobno miałem kiedyś beef. Obaj korzystają z autotune’a, mają położone zwrotki nowocześnie, ja mam szesnastkę w swoim stylu.
Kibicuję temu chłopakowi. Lubię być w kontrze. Jak wszyscy już się rzucili kopać, to ja stanę z boku i powiem, że jestem z tym kopanym. Są dużo głupsze zjawiska na polskiej scenie rapowej niż wpadki Bedoesa.
Masz czasami ochotę wyjść na scenę i wykrzyczeć jak PIH, że to nie jest hip-hop?
Nie. Teraz Bedoes ma konflikt z Restem z Dixon37. Obu bardzo szanuję, ale o co jest ten konflikt? O współczesne brzmienie rapu? O to, że nie jest truskulowy? A kiedykolwiek był?
Byłem na koncercie, na którym te słowa zostały wykrzyczane. Stałem wraz z grupą ludzi tworzących tę scenę od wielu lat i nie wiedzieliśmy, jak mogło coś takiego się stać. Nam całe życie chodziło, by właśnie tak można było tworzyć. Jeśli Quebonafide ma ochotę krzyczeć do mikrofonu i skakać kozły – niech to, do jasnej cholery, robi. Miałby założyć bojówki i dukać sylaby w tempie 90 BPM? Sorry, dukaliśmy sylaby w 1999, 2002, 2005, w 2007 już nie było na to miejsca. W 2018 tym bardziej nie powinno mieć.
Dużo więcej krytycznych zdań powiedziałbym na temat przedstawicieli starej sceny rapowej, niż współczesnych.
Naprawdę większą zbrodnią jest to, że jakiś YouTuber zaczął nagrywać niż to, że przedstawiciel czołowego ulicznego zespołu, który ludzi nazywał w wywiadach frajerami, który uważał się za arbitra elegancji rapu i oceniał ludzi, wyzywał ich, konfrontował się z nimi, nagrał później płytę w stylu discopolo? Co jest większą zbrodnią? Moim zdaniem to, że człowiek sprzedający ci przez lata ideologię rodem z podwórka, stał się discopolowym grajkiem w różowym kapeluszu. Kilka lat później następna osoba robi stylistyczną voltę i również nikt się nie odzywa. Ale zły jest Bedi. Serio?
Zbrodnią jest to, że Peja nagrał kawałek z dzieciakiem, którego stara scena nie szanuje? Czy to, że guru polskiej sceny zaczął iść w swoje hity rodem z potańcówki na wsi? Sorry, polska scena ma większe problemy niż autotune’y Żabsona.
Ty też przeżywałeś sodówkę jak Bedoes?
Oczywiście, że tak. Masz dziewiętnaście lat i się nagle okazuje, że wszystkie dziewczyny chcą mieć coś z tobą wspólnego. Dwa tygodnie temu Baśka nie chciała na ciebie patrzeć, bo byłeś brzydki, a teraz interesuje się tobą każda Kasia i Jola. Że po weekendzie przynosisz do domu więcej pieniędzy, niż twoi rodzice w dwójkę przez trzy miesiące. To nie jest taki rozmach jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie nagle możesz sobie kupić pałac pod Konstancinem, to nie setki tysięcy, a dziesiątki. Ale i tak kręci ci we łbie, gdy nie możesz iść zjeść, bo każdy na ulicy chce się z tobą przywitać. A ty łapiesz się na tym, że nie znasz imion tych ludzi, bo nie jesteś w stanie ich zapamiętać. Próbujesz zapłacić za szamę, ale przez tydzień nikt nie chce wziąć od ciebie pieniędzy.
A wcześniej byłeś zwykłym, najzwyklejszym typem. Chodziłeś grzecznie z plecakiem do szkoły, grałeś w piłkę i w ciągu 24 godzin świat się zmienia totalnie. Jak ktoś jest ogarnięty, wyprzedaje sale i staje się sprawnym biznesmenem. Jeśli jest szaleńcem, to jest Mac Millerem i w końcu się zabije ilością bodźców, jakie może dostać.
Mentalnie wierzysz, że jesteś panem Bogiem.
U mnie też było podobnie. Zakładaliśmy się z kolegami, kto kupi droższe buty. Nie chodziło o to, czy będą fajne – spędzaliśmy dziesięć godzin całego dnia szukając najdroższe Nike. Głupota. Gdy nie miałem całej szafy w aligatorach, byłem chory. Gdy się za dzieciaka nosiło dzieci po siostrze, uznawało się, że będzie się miało najdroższe na rynku. Gdybym policzył, ile w swoim życiu wydałem na aligatory, miałbym ze trzy dobre samochody. Twoje emocje i śmieszne potrzeby biorą górę.
Przede wszystkim stałem się jednak przemądrzałym i zarozumiałym dupkiem. Nagrałem płytę o tym, że jestem najlepszy na świecie. Wierzysz, że wszystko ci wolno. Włącza ci się nieśmiertelność. A kości łamią się tak samo u gwiazd, jak i u zwykłych szaraków.
Inna sprawa, że jako młodzi gracze nie zarabialiśmy tak, jak powinniśmy. Gdybyśmy zarabiali jak należy – zwariowalibyśmy pewnie jeszcze bardziej.
To dlatego, że organizatorzy koncertów nie mieli pojęcia, jak szybko rozwija się ta kultura? Macie chłopaki, pograjcie sobie, coś tam wam rzucimy?
Przede wszystkim VIVA i MTV nie płaciły ZAIKS-ów za utwory. Za to, że „Mędrcy z kosmosu” leciały 40 razy w ciągu tygodnia, nie odebrałem ani złotówki. Rap nie był niszą, w muzyce autorskiej sprzedawał najwięcej egzemplarzy.
Nie było nas w mediach, gdzie mieliśmy opinię idiotów. Jedynym raperem z całej generacji do tej pory, który tak naprawdę przebił się do mediów, był Liroy. Masz gościa typu Ostry, który sprzedał najwięcej płyt spośród wszystkich polskich wykonawców przez dwadzieścia lat. Czy ktoś o Adamie mówi? Nic a nic. Na zachodzie miałbyś wykonawcę, który we Francji sprzedał najwięcej płyt i wszyscy by go znali. Dostałby każdą nagrodę, jaką można dostać. A żadna z tych telewizyjnych Edź czy Dorot nie jest w stanie się nawet zbliżyć do procentu tego, co sprzedaje Ostry. One się nawet do mnie nie są się w stanie zbliżyć, a co dopiero do niego. 90 procent raperów wydaje się samemu, bo przez lata wytwórnie nas tresowały, więc się nauczyliśmy radzić sobie sami. A skoro my nie jesteśmy w wielkich wytwórniach, nikt nas nie będzie promował. Fajnie promować gościa, z którego masz działkę. Jeśli nie masz ani grama zysku – po co? Za darmo? Sorry, gościu.
Gdybym dwadzieścia lat temu przyszedł jako debiutant do hiphopowego portalu z pytaniem o patronat nad płytą w zamian za wywiad czy recenzję, powiedziałby “w porządku”. Albo sam by się zainteresował, gdyby płyta była dobra. W tej chwili, jeśli nie zapłacisz portalowi, by napisali recenzję i chcieli z tobą pogadać, nie ma mowy, by to zrobili. Będą udawać, że nie istniejesz. Nawet, jeśli płyta będzie dobra.
Kolega próbuje wydać płytę i chce zainteresować nią portale. Słyszy tylko:
– 2000.
– 1500.
– 2200.
W moich czasach, gdyby redaktor powiedział „dwa tysiące złotych”, dostałby w łeb i skończyłaby się jego kariera. A teraz działają tak wszyscy.
Ja nikomu za to nie musiałem płacić. Oni do ciebie przychodzili, musieli się czymś wykazać, a nie ty im rzygać hajs.
Rap stał się w Polsce bardzo dobrym biznesem. Wielkie wytwórnie nie mają z niego udziału, więc ich w mediach nie ma. Nadal jest tak, że dziewczyna zapowiada mnie na koncercie i wszystko co o mnie wie to laurka wydrukowana z Wikipedii. Nadal w mediach na zespół Chonabibe mówi się „Czonabajbe”. A zarazem są to ludzie, którzy sprzedają dziesiątki tysiące płyt.
Media nie są nam potrzebne, byśmy dobrze sobie radzili. Niemniej gdybyśmy byli obecni w mediach, ta muzyka miałaby dużo większy zasięg.
Jak z dzisiejszej perspektywy odbierasz zacietwierzenie rapu, które miało miejsce dekadę temu? Pytam o „po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy”, street credit, prawdziwość, truskul.
A zarazem wszyscy szli wszędzie po pieniądze. Każdy nagrywał singiel, by trafić do radia. A później się tłumaczono:
– A nie, ten singiel to był żart.
Moim zdaniem po latach okazało się, jak wielką hipokryzją były te czasy. Bzdurą było – nie mówię konkretnie o autorze tych słów – że coś było nie dla sławy, nie dla pieniędzy. Cały etos związany z rapem wcale taki nie był. Szedłeś do firmy i chciałeś pieniądze za każdy element rzeczywistości. I jeszcze się o nie kłóciłeś. I to dotyczy również mnie, ale ja akurat nigdy takiej ideologii nie sprzedawałem. Dla mnie sława i pieniądze nigdy nie stanowiły niczego negatywnego. To, co robisz z pieniędzmi albo sławą może być złe, a nie one same w sobie.
Co jest złego w sławie? Jeśli uważasz, że jesteś lepszy od innych, bo jesteś znany, to jesteś po prostu głupi. Jeśli uważasz, że wszystko ci wolno, że możesz gwałcić trzynastolatki i wymagać od świata by to przyjął ze zrozumieniem, to jest to złe. Ale w samym byciu sławnym? Co złego w tym, że każdy na świecie wie, kto to Diego Armando Maradona? Nic.
Kasia Nosowska jest sławna. Czy zapracowała czymś innym niż pisaniem piosenek i śpiewaniem w zespole Hey?
Dlatego ja się nigdy nie zgadzałem z tym stwierdzeniem.
Skąd się to brało? Jak jesteś czegoś częścią, chciałbyś to kontrolować. Łatwiej coś kontrolować, jeśli zasady środowiska ustaliłeś ty. Wtedy jesteś naturalnym cenzorem. Wzorem. Do ciebie równają inni. Część sceny taką ideologię sprzedawała. A cała reszta wbiła się, że tak, taki powinien być rap. Uliczny, brudny, żadnych popowych wokalistek, żadnych kolaboracji ze światem muzycznym. Zamykamy się, jesteśmy we własnym sosie.
To było bardzo głupie.
Dlatego Quebonafide fikający kozły jest dla mnie hip-hopem.
Zamknięcie polskiego rapu było złe a najciekawsze w nim rzeczy zaczęły powstawać, kiedy ludzie pootwierali głowy. Wolę muzykę, która nie ma założeń ideologicznych niż taką, która ma sztywne ramy, które cię bardzo ograniczają.
Jak bardzo frustrowało was to, że musieliście udowadniać całemu światu, że nie jesteście tylko głąbami w szerokich spodniach?
Myślę, że tak samo frustruje piękne kobiety udowadnianie całemu światu, że nie są tylko opakowaniami od cukierka. Masz energię, kiedy robisz to pierwszy, drugi, piąty raz. Gdy po dziesięciu latach okazuje się, że nadal mają cię za tego wielbłąda i musisz ciągle udowadniać światu, że jednak nim nie jesteś, nie chce ci się tego robić. Okazuje się, że cała twoja gadanina nie miała sensu. Nikogo nie przekonałeś. To jest po prostu przykre. Z takiego ludzkiego punktu widzenia.
Stoimy na wręczeniu nagród VIVA i młodsza ode aktorka z telewizji – sprawdziłem jej wiek – nas zapowiadała. Mnie by to zobowiązywało do sytuacji, w której odzywałbym się per „pan” albo mocno formalnie. Zostaliśmy określeni jako „chłopcy”. Stało nas sześciu czy siedmiu raperów z pierwszej generacji, ludzi urodzonych jeszcze w latach siedemdziesiątych. Na wręczeniu nagród muzycznych, które właśnie mieliśmy odebrać. To pokazało, jak byliśmy przez nią postrzegani – banda chłopców w krótkich majtkach!
Do człowieka z naszego pokolenia, Leszka Możdżera, nie powiedziałaby w życiu „chłopcze, zapraszam cię do fortepianiku”.
Niestety, nadal musimy tłumaczyć światu, że nie jesteśmy skretyniałymi debilami, które się zachowują jak małpy. Jeżeli się okazuje, że z polskich twórców jedynym człowiekiem, którego można uznawać za ambasadora polskiego języka jest raper Łona, bo reszta twórców miałaby problem ze zdaniem dyktanda, o czymś to świadczy.
Jak jako twórca odnajdujesz się w sytuacji, że z roku na rok szeroko pojęta – nazwijmy to szumnie – sztuka idzie w coraz gorszą stronę? Że w radiu jest coraz gorsza muzyka, że filmy są coraz bardziej debilne, że seriale to papka dla idiotów, że do teatrów nikt nie chodzi?
O tym, że MTV gra idiotyczne seriale, a nie dobrą muzykę, zdecydowali widzowie. Spytałem się kiedyś człowieka z MTV, jak wygląda procent oglądalności pasm muzycznych i pasm serialowych. To dwa światy. Teledyski ogląda błąd statystyczny, a serial piętnaście procent rynku.
To wszystko spowodowane tym, czego my chcemy. Moim zdaniem dużo mniej się uczymy w młodości, młodym jest dużo więcej podane, dlatego świat ich dużo mniej interesuje. Dlatego, że jest dużo łatwiejszy do opisania, zobaczenia. Internet spowodował to, że nie musimy być w Nowym Jorku, by zobaczyć Nowy Jork. Erotyka stała się dostępna na wyciągnięcie palca w komórce. Ja jestem z generacji, kiedy miała ją pod ladą w kiosku. Ilość bodźców, którą dostaje młody człowiek, jest nieporównywalnie większa. My mieliśmy dwa kanały w telewizji, trzy gazety, trzeba było sobie zorganizować jakąś rzecz. Teraz świat cię nimi bombarduje. Łapię się na tym, że w momencie gdy skupiam się na czytaniu książki, tracę tydzień. Przeczytałem książkę, ale nie widziałem tego, nie byłem tu, nie usłyszałem o tamtym. Ilość rzeczy, która tobie umyka jest taka, że ciężko ci do tego współczesnego świata wrócić. To tak jak pójdziesz do więzienia na dwadzieścia lat i później nie potrafisz obsłużyć smartfona. Gdy skupię się na czymś dziesięć dni, nie jestem w stanie nadrobić tego, co straciłem.
Znów odwołanie do Japonii, to mega inteligentny naród…
…który ma najgłupszą telewizję świata.
Ludzie żyjący w Japonii mówili mi, że to ich odskocznia od pracy. Pracują intelektualnie tak dużo, że muszą po pracy uderzyć w przeciwną skrajność.
Zaczęliśmy żyć w 160 znakach, w świecie, w którym by przyciągnąć do informacji musisz zaszokować albo wkurzyć, wywołać mocną emocję, by zainteresować twórczością musisz wykupić miejsce albo zrobić coś tak nieprzeciętnego, by wszyscy się zatrzymali, bo tego już nie będzie. Kiedyś płyta żyła miesiąc, dziś nie żyje nawet tygodnia. A teraz za tydzień wyjdzie Ed Sheeran, za dwa Beyonce, a za trzy dziewczynka w Stranger Things kogoś zabije i o tym się będzie mówić.
Jeżeli człowiek chciałby uczestniczyć w całym świecie, doba musiałaby trwać 48 godzin i musiałby w ogóle nie spać. Ja nie jestem w stanie.
Dlatego lubię swoje uciekanie. Rozmawiałem w audycji z Mateuszem, który przez 48 dni szedł przez pustynię. Chciałbym tak pójść. Te 48 dni spowodowałyby, że miałbym porządek mentalny. A w tym ciągłym pędzie łapiesz się na tym, że lata mijają, a ty niczego nowego nie zrobiłeś, niczego się nie nauczyłeś. Zajmowałeś się pierdołami.
Myślisz, że dojdziemy kiedyś do momentu, w którym wartościowych treści zwyczajnie nie będzie?
Jest taki film, który opowiada o tym, że ludzkość stała się tak durna, że wybudzona z hibernacji prostytutka i alfons stają się najmądrzejszymi ludźmi na świecie. I oni rządzą.
Smutna diagnoza, ale tak. Tak właśnie będzie. Wydaje mi się, że aktywności fizyczne będą uważane za fetysz.
Na przykład sport?
Tak. W moich czasach zwolnienie z wuefu czyniło z ciebie frajera. Dziś robi z ciebie cwaniaka. Każdy chce się dowiedzieć, jak ty żeś to sobie, ziomuś, załatwił.
Rozstrzygnijmy jedną kwestię – zawiesiłeś majka na kołku?
Moja rzeczywistość wygląda tak, że nagrałem płytę i zagrałem z niej dwa koncerty. Resztę musiałem odwołać, bo nie sprzedałem biletów. Jeżeli tak wygląda moja rzeczywistość, to mój udział wżyciu publicznym się musi skończyć. Dlaczego mam próbować zainteresować sobą ludzi, jeżeli ich nie interesuję? Nie będę biegał po redakcjach szukając zainteresowania Eldoką. Sztucznie tego nie chcę podtrzymywać. Jeśli moja wartość rynkowa jest taka, że już nikt mnie nie chce zatrudnić do AC Milan, a przyszła pora by się obijać po okręgówkach, a za chwilę może przyjść sytuacja, że nawet w okręgówkach cię nikt nie będzie chciał, to…
Co, będziesz stał na pustym boisku i kopał piłkę w słupek?
No spoko. Tylko że później pójdziesz do domu i twoje dziecko powie:
– Tata, chcę zjeść kolację.
– Nie ma, kopałem piłką w słupek trzy godziny.
W pewnym momencie nie jesteś w stanie wykonywać zawodu, jeśli ten zawód nie stanowi zabezpieczenia materialnego twojego życia. Nie jestem w stanie włożyć trzydzieści czy pięćdziesiąt tysięcy w nagranie płyty, bo musiałbym najpierw zagrać dziesięć koncertów, żeby mieć na zaliczkę.
Moje zawodowstwo muzyczne się po prostu skończyło.
Nie mam o to do nikogo pretensji. Nie mówię, że to dobre albo złe. To po prostu znak czasów. Wielu muzyków to dotyka. W pewnym momencie na ich usługę nie ma zapotrzebowania. Czy przestanę pisać teksty? Nigdy w życiu. Czy nie zagram już koncertu? Jeśli ktoś będzie chciał mnie zaprosić i zapłaci tyle, ile oczekuję – zagram. Ale nie będę uważał się za Bóg wie jak ważną postać sceny, mając czterdzieści lat i nie znając połowy z tych ludzi. Nie mam prawa.
Nigdy nie chciałem zrobić cyrku w stylu „Eldoka odchodzi, patrzcie na odchodzącego Eldokę”. To, czy będę na scenie czy nie, nie ma obiektywnie żadnego znaczenia. Czuję się już poza rzeczywistością rapową. Jeśli gram dwa koncerty w roku benefisowo czy gościnnie, nie mogę się traktować jak aktywny muzyk.
Po ostatniej płycie chciałem wyjechać w trasę, za którą sam zapłaciłem. Wykupiłem kluby, sprzedawałem bilety. Zagrałem tylko dwa koncerty, resztę musiałem odwołać. Jeżeli nie ma na to zainteresowania – dlaczego mam to robić? Nie jestem szejkiem z Dubaju, którego stać na filantropijne działanie. Nie ożeniłem się w bogatej rodzinie, w której kobieta będzie mnie utrzymywać. Nie stać mnie na to, by sztucznie podtrzymywać swoje marzenia.
Trochę też chyba tak to sobie wyobrażałeś. Mówiłeś przez lata, że nie wyobrażasz sobie siebie na scenie po czterdziestce.
Czytałem opinie, że „pogniewał się, że nie zarabia na muzyce i już nie będzie rapował”. Nie chodzi o pogniewanie się, akceptuję tę sytuację z wszelkimi zaletami i wadami. Naturalna kolej rzeczy. Nie wyobrażam sobie siebie czterdziestoletniego w tej formule, w której występowałem mając lat dwadzieścia. Przy czym nie krytykuję tej formuły u innych, jeśli TDF znalazł metodę, w której czuje się dobrze w tej stylizacji jako czterdziestolatek, to jego wybór. Nie wiem, czy szesnastoletni człowiek ma coś wspólnego z czterdziestoletnim Eldoką. W pewnym momencie zauważyłem, że ja niespecjalnie wiem, o czym miałbym z tymi ludźmi na koncertach rozmawiać. Moje inspiracje są gdzieś indziej. Nie są lepsze ani gorsze, są inne.
Złapałem się na tym, że między kawałkami powinienem rzucić jakąś historię albo żart, ale nie wiem, w które tony uderzać, bo to nie są już moje tony. Ludzie chcieli rozmawiać na tematy, o których nie miałem pojęcia. Musiałem googlować tematy rozmów. Moja rzeczywistość jest rzeczywistością totalnie inną. W tej chwili główną siłą nabywczą rapu w Polsce – nie oszukujmy się – są młodzi ludzie.
Nie sądzę, by szesnastolatka cokolwiek w Eldoce interesowało. I nie mam o to pretensji do szesnastolatków.
Powiedziałeś w jednym z wywiadów, że każdy artysta mówiący o tym, że tworzy dla innych, jest pieprzonym kłamcą.
Bo tak jest.
Jak wyobrażasz siebie w nowej rzeczywistości bez tej autoterapii?
Ta autoterapia nie musi być publiczna. A ja naprawdę bardzo lubię nagrywać muzykę, więc nie mam zamiaru z tego rezygnować.
Czyli dla ciebie autoterapią jest sam proces tworzenia, nie odbiór.
Owszem, piękną terapią walki z własną nieśmiałością i przełamywaniem strachu przed światem jest występowanie na koncertach. Wydaje mi się, że podobny bodziec dostaję w momencie, gdy muszę mówić do kogoś przez mikrofon. Autoterapię mogę wykonywać w zaciszu swojego domu. Ona wypływa sama z siebie, nie muszę się zmuszać do pisania. Gdy czuję, że potrzebuję – piszę.
Jaki wpływ na proces tworzenia ma twój Asperger? Utarło się w powszechnym przekonaniu, że człowiek z Aspergerem równa się geniusz lub artysta. Wiadomo, że nie ma co generalizować, ale jak jest z tobą? To coś, co ci w jakiś sposób pomaga?
Jest to dość prawdziwe. Pomaga bardzo, bo niektóre rzeczy są łatwiejsze. Język jest pewną strukturą. Ja jestem popsuty w ten sposób, że wszystkie rzeczy mające pewną strukturę są dla mnie łatwe do nauczenia się. Są przezroczyste. Ciężko mi to wytłumaczyć, ale uczenie się dla mnie języków obcych jest banalne. To dźwięk, który ma swoje reguły, które szybko mi wchodzą. Dotyczy to każdych struktur, również matematyki, której w zasadzie nie musiałem się uczyć. Patrząc na długie zdanie algebraiczne widziałem od razu rozwiązanie.
Ma to swoje cholerne minusy. Musiałem się uczyć, by z ludźmi w ogóle rozmawiać, stosować się do jakichś powszechnie panujących zasad, by się patrzeć na drugą osobę, dbać o interakcję. Komfort psychiczny osiągnąłbym wtedy, gdybym teraz zgasił światło i siedział tyłem. Dla mnie wyjście do obcej osoby jest cholernym problemem. Nienawidzę chodzić do sklepu, w którym spotykam się z ekspedientem, którego nie znam. 90% rzeczywistości chciałbym załatwić tak, by była mi dostarczona. Zagranie koncertu to także ogromny problem psychiczny.
Dość wcześnie poznałem pracę Junga „O nieuświadomieniu procesu twórczego”. Jung z perspektywy psychoterapeuty, który przyglądał się procesowi twórczemu, opisuje to, jak bardzo tworzący nie zdaje sobie sprawy z tego, co tworzy. Jakim to jest strumieniem świadomości. Zgadzam się. Wiele razy w moim życiu zdarzało się, że nie wiem, jak pisałem dany tekst, nie było żadnej kalkulacji, wymyślania treści wersów do rymów. Budziłem się z trzema zwrotkami kompletnie nie wiedząc, o czym one są. W twórcy bardzo często nie ma poczucia, że to, co wykonuje, jest jego. Widzisz, że to twoja kartka i twój charakter pisma. Jak to zrobiłeś? Kiedy? Nie masz pojęcia.
Asperger ma swoje plusy i minusy. Ale w pracy artystycznej pomaga, bo fokusuje cię na pracy. Mi się mogą trząść ręce naturalnie, ale gdy piszę, ręka nie drgnie. Mogę nienawidzić kontaktu z ludźmi, a jedocześnie czuć niesamowite uzależnienie od grania koncertów. Wiadomo, jeśli coś się dostaje za darmo, w innej kwestii musisz za to zapłacić inaczej.
Jak bardzo frustrujące było to, że młody słuchacz utożsamia ciebie z tym niesławnym freestylem? Jest to głupie i niesprawiedliwe, ale tak jest.
Przyjmuję to na klatę. Rozumiem to, że jeżeli człowiek popełni w życiu jakąkolwiek rzecz, która jest aż tak charakterystyczna, będzie się to za nim ciągnąć. Zabawne jest to, że cokolwiek w życiu robię, zawsze się znajdzie komentarz dotyczący tego. Wrzuciłbym zdjęcie mojej partnerki, byłby komentarz „Eldoka na wolno”. Zdjęcie córki – to samo.
To nie jest frustrujące. To taki miernik tego, jak bardzo w ludziach siedzi potrzeba poczucia się lepszym od innych i dania im tego do zrozumienia. To też wyzwalające, bo ludzie się muszą wtedy dobrze czuć. O, ale Eldoce pokazałem. O, ale tamten się wydurnił. Jestem za tym, by ludzie to robili.
W ogóle nie rozumiem instytucji hejtu na hejting, tego że każda opinia od razu uważana jest za język nienawiści. Zawsze można nie czytać komentarzy, po prostu, a jeśli ktoś chce karmić swoje ego komentarzami to niech będzie gotowy na to, że znajdzie tam treści, które to ego zabolą. To naturalne, działając publicznie wystawiamy się na publiczną ocenę.
Nienawidzę tego, gdy jakies pindzie telewizyjne marudzą o tym, że ktoś im powiedział, że maja krzywe nogi. No skoro masz krzywe nogi i włożyłaś kieckę, to oczekujesz, że wszyscy będą myśleć, że jesteś seksbomba? Gdy ktoś mi pisze, że jestem uszaty, dlaczego miałbym to uważać za hejt? No jestem uszaty. Ludzie są zbyt wrażliwi. Nie czuję bólu duszy, gdy czytam na sieci anoninowy komentarz – Eldo to frajer. Hejt, który wywołuje we mnie emocje, to byłaby opinia mojego ojca, siostry, matki, kobiety, jej rodziców.
A to, że jakiś zakomopleksiony koniobijca ma niewygolone włosy z uszu i właśnie utłuścił swoją koszulkę po ośmiu godzinach tyry, której nienawidzi, postanawia napisać „ty chuju bury”? To ma mnie martwić? Odreagowuje swoje życie, lepszą metodą jest np. przebiec 25 km, ale każdy ma swoje metody.
Gdy patrzę na tego wielkiego siłacza z siłowni, który ścigał jakiegoś dzieciaka po to by go wystraszonego jak małego pieska wytargać przed kamerę, to… Dla mnie bardziej słaby jest ten siłacz niż ten dzieciak. Dzieciak jest pryszczatym natestosterowanym chłopakiem, który nie ma szans by uwieść Baśkę z klasy i tak mu jądra spuchły, że pierwsze co to wchodzi do domu i „aaaaaa, muszę się wyżyć!!!”. A ty jesteś wielkoludem z siłowni, który dźwiga budynki. I ty ścigasz jakiegoś dzieciaka po internecie? Serio?
Wszyscy doskonale wiemy, że żaden z tych ludzi nie przyjdzie i nie powie ci tego w twarz, bo dostanie w zęby, jeśli jesteś mężczyzną. Dajmy dzieciom być dziećmi. Jak jesteś szesnastolatkiem to tak postępujesz. Widzisz coś i walisz w kubeł. To naturalny element i ktoś kto wchodzi w świat działalności publicznej powinien doskonale to wiedzieć.
Jak się odnajdujesz w dzisiejszej Warszawie? Warszawie wielokulturowej, Warszawie glamour, Warszawie, której bliżej do tekstów Taco Hemingwaya i rozterek o SMS-ach od dziewczyny niż Warszawy dwudziestolecia międzywojennego.
Jesteśmy miastem pierwszej generacji warszawiaków, ludzie, którzy przyjechali tworzą to miasto. Za czasów mojego dzieciństwa na co dzień było w Warszawie tyle ludzi, ile jest w długie weekendy. Naturalna cecha wielkich miast. Gdybym mieszkał w Siedlcach, Łukowie czy Łowiczu pewnie też bym przyjechał do Warszawy. Będę się buntował wyłącznie przeciwko temu, że charakter tego miasta się zmienił. Bunt w zasadzie nie ma sensu, bo to już się stało. Reguły gry, jakie tu panowały, przestały istnieć.
Przed jednym z warszawskich lokali stali bramkarze, którzy mieli wytatuowane warszawskie elementy jak syrenki. Nie wpuszczony został Marek Nowakowski, jeden z ostatnich prawdziwie warszawskich pisarzy. Wyglądał im na menela. Nic z Warszawą wspólnego zatem nie mieli. Gdyby tatuowali się dlatego, że dziadek wpajał pewne wartości, znaliby Marka Nowakowskiego. Obowiązkiem warszawskich kaszkieciarzy było znać dobrą tkankę swojego miasta. Jeśli dla współczesnych warszawiaków identyfikujących się z tym miastem – bo przecież muszą się identyfikować, inaczej nie dziabaliby sobie tych syrenek – esencja tego miasta przestaje mieć znaczenie, znaczy, że to miasto się zmieniło.
Sushi bary nigdy nie zastąpią tatara i nóżek.
Rapujesz o Polsce: „Nie pytaj, co ci da, lecz co ty możesz zrobić dla niej”. Uważasz, że jesteśmy roszczeniowi?
Na maksa. Jesteśmy ludźmi z pretensją zamkniętymi w więzieniu, którzy się domagają od komendanta, by było po naszemu. Kłócę się z tym, że każdy kto uważa się za skrzywdzonego, wychodzi do państwa z wyciągniętą ręką. Gdybym ja zagrał skrzywdzonego, spotkałbym się ze śmiechem. Ja? Artysta, który ma tak wspaniale? A jednak niektórym grupom zawodowom dajemy prawo do tego, by mogli narzekać.
Dlaczego jesteśmy tak bardzo poszukiwanym w Europie narodem do pracy? Umiemy znaleźć rozwiązanie z każdej sytuacji. Bierze się to z komunizmu, nauki jak kombinować. Bierze się to z tego, że nie było w domu dywanu, więc musiałeś ten dywan załatwić. To nie jest wcale dobra cecha. Przydatna, zgadza się, ale czy dobra?
W niemieckim języku słowo kombinieren oznacza coś zupełnie innego – łączenie dwóch elementów ze sobą.
U nas zakłada, że zrobiłeś coś niezgodnie z regułami, które powinny zostać zastosowanie. Stosujemy ją do wszystkiego – do przepisów, do traktowania pracodawcy, sądu, ustawodawcy, relacji międzyludzkich. Wszystko robimy w ten sposób. U nas nie jest zła jazda 150 km/h – zła jest tylko wtedy, gdy zabijesz człowieka. Nie jest problemem kradzież, której nikt nie widzi. Gdy wiadomo, że trenerzy czy sędziowie biorą, wszyscy udają, że jest wspaniale. A gdy już się ich złapie – nagle są społecznie wykluczeni a całe środowisko udaje wielkie zaskoczenie. Nie jest problemem to, że prezes polskiego kolarstwa gwałcił. Problemem jest wiceprezes, który to ujawnił. Zakorzenienie jest tak głębokie, że dotyczy to pani ze sklepu, Leszka rapera i ludzi, którzy obracają milionami złotych.
Rosja ma pecha, że u nich trwało to 90 lat. Wielu ludzi jadących do Rosji ma obserwacje, że tam jest to samo co u nas, tylko na kolejnym levelu. Dopóki nic się nie zawali na łeb, wszystko wolno. A nawet jak się zawali – wszystko da się grzecznie rozmyć.
Za co kochasz nasz naród?
Fantastyczny jest polski romantyzm, który prowadzi do wielkich rzeczy – czy to artystycznych, czy do wielkich rzeczy pod względem czynu lub myśli. Jesteśmy jednym z niewielu przykładów narodu, który nigdy nie straci pierwiastka wolności. Jeśli ktoś nam próbuje go stłamsić, następuje eksplozja, która prowadzi do czegoś wybitnego. Pięknej poezji, wspaniałego malarstwa, gotowości do wszystkiego, by wygrać państwo.
Chwilę później wszystko oczywiście spieprzymy.
To cecha, której w Polakach nienawidzę. Gdy już przetrwamy wojnę, okazuje się za chwilę, że jest nam potrzebna kolejna wojna – między nami samymi. Jako osoba, której bliskie są poglądy konserwatywne, bardzo lubię przywiązanie do tradycji. Polacy nie dadzą się ulepić na wzór współczesnego Europejczyka. Jesteśmy uformowani na wzór miłości do swojej wspólnoty czy kultury, do tych cholernych pierogów z ziemniakami. Ale wydaje mi się, że tę cechę mają kraje, które długo były pod władzą innych ludzi.
Na koniec – z jaką energią przychodzisz do naszego radia? Jak będzie wyglądała twoja audycja? Co będziesz robił poza nią?
Wchodzę z wielką nadzieją na to, że się uda. Chcę prowadzić audycję, która będzie słuchana. Nie chcę robić swojej działki, która nikogo nie będzie obchodzić. Będę tresował słuchaczy radia sportowego muzyką. Wiem, że nie taki jest profil, ale dwie godziny w tygodniu będę starał się przemycić.
Po pierwszej audycji ludzie pisali, że wreszcie muzyka.
Nie mam motywu przewodniego audycji. Fajnie, gdy audycja autorska nie ma planu i jeśli autor jest kreatywny, będzie ten plan na bieżąco wymyślał. Jako analogowy człowiek uwielbiam radio. Kojarzy mi się z robionym śniadaniem, rodziną, z towarzyszem ich porannych aktywności. Bardzo mi się podoba to, że w obowiązku redakcyjnym będę prowadził poranki. Bycie ilustracją do tego, jak ktoś robi kawę i wyprawia dzieci do przedszkola? Bycie tym, który to ubarwia? Fajna rola. Szkoda, że radio już nie odgrywa takiej roli w życiu ludzi. Zawsze uważałem je za piękne medium, w którym chciałbym pracować. Kiedyś słuchałem płyty rapowej, w którym jednym ze skitów był telefon do radia. Pomyślałem sobie, że świetnie byłoby kiedyś prowadzić własną audycję i… dwa tygodnie później zadzwonił do mnie człowiek z Czwórki.
Dużo bardziej wolałbym program w radio, niż w telewizji, tak samo jak dużo bardziej wolałbym występować w teatrze, niż na ekranie. Pociąga mnie trudniejsze zadanie, bo moim zdaniem trudniej być Zimochem niż Szpakowskim. Masz tylko swój głos i głośnik.
Cieszę się, że to medium nie umarło. Wiesz co? Miałem kiedyś przekonanie, że w 2018 radio już nie będzie istnieć. Jeżdżąc po kilka godzin po wielkim Nowym Jorku doszedłem jednak do przekonania, że jeżdżenie autem bez radia nie ma sensu. Ale wróżyłem, że książki przestaną istnieć, gazety, radio także. Całe szczęście, że wróżyć nie potrafię.
Rozmawiał JAKUB BIAŁEK