Wydawało się, że prezesi Lecha Poznań dobili już do granicy kompromitacji. Że wyczerpali już pulę złych decyzji. Ale nie – można jednak zabrnąć dalej. Kilkanaście minut po porażce z Lechią Gdańsk prezes Karol Klimczak, wiceprezes Piotr Rutkowski i dyrektor sportowy Tomasz Rząsa podjęli decyzję o zwolnieniu Ivana Djurdjevicia. Wskazali winnego i teraz to oni mają czyste ręce. Obwołali kierownika budowy zbawcą, a nie dali mu ani cegieł, ani ekipy budowlanej, ani czasu na postawienie fundamentów. I są w szoku, że budynek nadal nie powstał.
Zaraz po potwierdzeniu przez Lecha informacji, że Ivan Djurdjević został zwolniony, miałem przed oczami konferencję prasową, na której Piotr Rutkowski przedstawił Serba w roli nowego trenera. Wiceprezes grzmiał wtedy: – Nie postawiliśmy kropki nad i. I to w każdym z ostatnich sezonów. To był największy problem Lecha. Mieliśmy w szatni zawodników i ludzi w klubie, którzy nie wierzyli w ten sukces. My i trener nie zaraziliśmy piłkarzy przekonaniem, że jesteśmy najlepsi i powinniśmy zająć pierwsze miejsce.
Miałem wrażenie, że Rutkowski mówił to już kilka razy. Że w tej drużynie brakuje mentalności zwycięzców, że gdy trzeba wbić w decydującym momencie gwóźdź, to lechitom drżą ręce i wypada im z nich młotek. Znów zapowiedziano rewolucje. Znów miało być czyszczenie szatni i praca nad nowym Kolejorzem. Nad klubem, który porwie tłumy. Jak to wyszło? Oddano do Pogoni Radosława Majewskiego i wypchnięto rezerwowego Nicklasa Barkrotha. Situm i Dilaver właściwie odeszli sami. Wynalazków typu Chobłenko czy Koljić nawet nie liczę, bo to tak, jakby podciągać pod rewolucję wymianę klamek w szatni gości. A zatem – czy to naprawdę była rewolucja? Czy faktycznie Djurdjević działał na kompletnie nowym organizmie? Czy jednak – jak zwykle w Poznaniu – zrobiono drobny lifting i uznano, że teraz to musi wypalić?
Skoro sami piłkarze w szatni powiedzieli po jednym z meczów, że ich ta presja przerasta i że to dla nich za wiele, to o jakiej drużynie zwycięzców mówimy? Pewnie, jakościowo to zespół lepszy od Piasta Gliwice czy Wisły Kraków. Być może na poziomie Lechii Gdańsk czy Jagiellonii. Nikt nie powie, że Gytkjaer to piłkarz słaby, że Tiba nadaje się do tarcia chrzanu, że reprezentanta Makuszewskiego nie chciałby każdy klub w Polsce, a Gumnego czy Jóźwiaka nie oglądają skauci z zachodu. Natomiast gra w Poznaniu zasadniczo różni się od gry w tych przykładowych Gliwicach. Dobrze określił Djurdjević w jednej z rozmów – czujesz się jak kelner, który idzie po sali i ma pełne ręce talerzy, a ktoś do ciebie podchodzi i wkłada ci w dłonie kolejne naczynia. Ty masz to dźwignąć. Idziesz do sklepu – pytają o Lecha. Idziesz do kościoła – pytają o Lecha. Nawet gdy lechici ostatnio pojechali na groby przed 1 listopada, to zaczepiali ich kibice. Presja zjadła w tym klubie niejednego. I wielu, ale to naprawdę wielu zawodników tego zespołu już jest spalonych. Niezdolni do powstania z kolan.
Oczywiście Djurdjević popełniał błędy. W pewien sposób go to przerosło – odważnie rzucił się na wyzwanie. Rozmawiałem z nim przed sezonem i był pełen przekonania, że podjął dobrą decyzję. – Gdy przychodzą do ciebie władze klubu, który kochasz całym sercem, by zaproponować ci robotę, to ją bierzesz. Nie zastanawiam się “czy jestem gotowy?”, po prostu zrobię wszystko, żeby nie zawieść ludzi – mówił wtedy. Ale ta robota go zaskoczyła. W rezerwach i juniorach skupiał się głównie na trenowaniu, choć w pewnym sensie odgrywał też rolę mentora. W pierwszym zespole musiał robić rzeczy, których wcześniej nie doświadczył. Odbudowa mentalna piłkarzy, poddanie się kompletnie innej presji wyniku, funkcjonowanie w innej szatni. Treningów nie prowadził prawie wcale – tym zajmowali się jego asystenci, którzy nie mieli pogłosu w szatni.
To jednak Djurdjević był twarzą tego projektu. I to projektu, który rodził się na fatalnym gruncie i przy katastrofalnej atmosferze. Zdecydowanie najgorszej w erze nowego Lecha po roku 2006. To także on w pewnym sensie był projektem – najważniejszym projektem trenerskim Kolejorza. Przechodził przez kolejne szczeble w akademii, jeździł po całej Europie na staże, chłonął kolejne książki. Ale żaden zespół juniorski, żaden staż i żadna książka nie nauczy cię tego, co robić, gdy widzisz zawodników bezradnych, którzy sami przyznają, że wyżej dupy nie podskoczą. Dziwię się jedynie, że dano mu tak mało czasu na zaprowadzenie ruchów, o których mowa. Skoro Rutkowski mówił w maju, że przez lata nie mieli mentalności zwycięzców, to jakim cudem oczekiwał, że ta mentalność narodzi się w ciągu trzech miesięcy gry o wynik? I to narodzi się z sytuacji beznadziejnej, bo taka panowała w Kolejorzu po zeszłym sezonie.
Pewnie, Djurdjević zawalił kilka rzeczy. Nie docisnął mocniej o sprowadzenie obrońców Niepotrzebnie żonglował ustawieniem. Może niepotrzebna była też rotacja opaską kapitańską. Może źle zrobił, że wziął sobie tak przeciętny sztab. Ze Zbigniewa Pleśnierowicza piłkarze żartowali na obozie, że zaraz dostanie zawału. Marek Bajor i Maciej Stachowiak nie budzili respektu wśród zawodników, a to przecież asystenci w głównej mierze odpowiadali za treningi. Być może Djurdjević powinien zostać otoczony znacznie mocniejszym sztabem. Może.
Lech nie był skory do puszczenia swojego trenerskiego wychowanka do GKS-u Katowice, gdy sam Ivan był przekonany do tego projektu. Jeśli miałbym wskazać coś, czego mu brakowało, to własnie otrzaskania się – nawet chwilowego – z presją mimo wszystko mniejszą niż w Poznaniu.
Pewnym jest natomiast, że decyzja o zwolnieniu Djurdjevicia pokazuje totalna niedojrzałość władz Lecha. W maju Serb miał być trenerem na lata, który wyczyści szatnie z leni i zawodników niegotowych na walkę o trofea. W listopadzie wydali wyrok, że to jednak nie to. I tu należy zadać pytanie – czy to z Djurdjeviciem było coś nie tak, czy jednak to jednak zespół jest niereformowalny? Bo co, jeśli ci sami piłkarze w lutym powiedzą to samo nowemu trenerowi – “sorry, nie dajemy rady”?
To jak zatrudnianie kolejnych korepetytorów do słabo rozgarniętego ucznia. Przychodzi profesor z politechniki, ale nic nie może zdziałać. Przychodzi znajomy sąsiadki – młody nadal nie kapuje. Przychodzi kolega z klasy – wciąż nie pomaga. To może spróbować kogoś z ogłoszenia? Nic, nadal bez efektów. Po ósmym nauczycielu trzeba sobie powiedzieć wprost – to nie z uczącymi jest problem, a z nauczanymi.
Prezesi Lecha pokazali, że sami nie wiedzą czego chcą. Djurdjević miał – zgodnie z zapowiedziami – dostać czas na budowę zespołu po swojemu. Także w kontekście tego, że latem 2019 roku wielu piłkarzom kończą się kontrakty i wielu z nich nie zostaną zaproponowane nowe umowy. Tymczasem cierpliwości wystarczyło na trzy miesiące grania. To tak, jakby ściągnąć z trasy maratończyka, bo poślizgnął się przy starcie.
I wiesz, drogi kibicu Lecha, co jest dla ciebie najgorsze? Że z tej pętli “kryzys – zwolnienie trenera – kryzys” już ten zarząd klubu nie wyjdzie. Wpadli w pułapkę myślenia. Sprawa się rypła, perspektyw nie widać. To jak w ankiecie, którą zrobiliśmy wśród kibiców Lecha przed tym meczem z Lechią – niektórzy zakładają czyste majtki na brudny tyłek i liczą, że bielizna się nie pobrudzi.
DAMIAN SMYK
fot. grupa Luntrusy