Ivan Djurdjević przestał być trenerem Lecha Poznań. Czas pokaże, czy Lech pochopnie wyrzucił szkoleniowca, którego tyle czasu sobie wychowywał, czy jednak postąpił rozsądnie, ratując sytuację póki w ogóle można ją jeszcze uratować bez większych konsekwencji.
Lech grał beznadziejnie. Pal licho, że piłkarsko miał tyle pomysłu, co my na kartkówce z fizyki, gdy zostały nam odebrane wszystkie ściągi. Lech kompletnie nie walczył. Snuł się po boisku, a sytuacja z tygodnia na tydzień tylko się pogarszała. Mieliśmy obawy przed sezonem, czy „Djuka” nauczy lechitów grać w piłkę. Ale walka? Zapieprzanie na całej szerokości boiska? Wygrywanie pojedynków, wypluwanie płuc na przeoraną murawę? No, to miało być u tego szkoleniowca absolutne minimum.
Nie było.
Djurdjević poległ na całej linii, to fakt. Z drugiej strony – wpadł w kryzys, ale nie dostał szansy na wydostanie się z niego. Cała sytuacja była trudna dla niego, ale najtrudniejsza chyba dla władz Lecha. Nie zazdrościmy położenia, w którym się znaleźli, bo… wszystko wyglądało do bólu logicznie. Zdecydowali się na zatrudnienie trenera, którego doskonale znali, ba – sami go do zawodu przyuczali i od lat monitorowali postępy. Postawienie na Serba broniło się dość mocno – był ulubieńcem trybun, człowiekiem z kotła, miał dać drużynie to, czego jej najbardziej brakowało. Niby nie wypada żegnać się z takim gościem pochopnie, niby trzeba dać tyle szans, ile tylko można. Z drugiej strony już od tygodni z Poznania dochodziły do nas głosy, że jest źle. I że lepiej nie będzie.
Na dziś można o Lechu powiedzieć jedno: nie ma ŻADNEJ wizji. Zatrudnił trenera, którego sobie wychował, by zaraz go wyrzucić. Za chwilę na jego miejsce przyjdzie kolejny, zostaną ściągnięci kolejni piłkarze (przeciętni), pożar znów zostanie ugaszony (na chwilę). Djurdjević w roli strażaka wytrwał bardzo krótko. W Poznaniu znów jest gorąco.
Fot. FotoPyK