Reklama

Drużyna poważna ograła drużynę niepoważną

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2018, 20:32 • 3 min czytania 0 komentarzy

Lech Poznań był w meczu z Lechią Gdańsk jak młodszy brat, który stara się wyrwać starszemu zabawkę. Starszy jednak jest wyższy o kilkadziesiąt centymetrów, silniejszy i pewny siebie. Młody zatem nadskakuje, tupie ze złości, skrobie po kostkach, ale jego starania są bezskuteczne. Kolejorz przegrał trzeci mecz z ciągu tygodnia i nad głową Ivana Djurdjevicia zbierają się ciemne chmury, choć nie wiemy, czy to do końca jego wina. A Lechia? Punkt po punkcie buduje swoją pozycję. W Poznaniu grała tak, jakby już wczoraj znała wynik meczu.

Drużyna poważna ograła drużynę niepoważną

Lech – w poważnym kryzysie po laniu w Szczecinie i po wpadce w Częstochowie. Lechia – rozpędzona i podbudowana zwycięstwem w derbach. Moglibyśmy się spodziewać, że może na lechitów zadziała efekt podrażnionej ambicji, że po rozmowie motywacyjnej pod płotem po odpadnięciu z Pucharu Polski coś w tej drużynie drgnie. Ale nie – nic takiego nie oglądaliśmy. To było klasyczne męczenie buły przez Kolejorza.

Lechia mądrze się broniła, a gospodarze mieli tyle pomysłów na sforsowanie tego muru, co kabaret Koń Polski ma zabawnych skeczów. Jeśli znaleźlibyśmy jeden, to na siłę. Goście przytomnie się przesuwali, zaryglowali środek pola, a na skrzydłach podwajali Jóźwiaka i Wasielewskiego. Kreatywności lechitom wystarczało na to, by dograć do boku i poszukać szczęścia w chaotycznych wrzutkach.

Zasadnicza różnica między tymi ekipami była w pewności siebie. Lechia grała z luzem, Lech z ciężarem oczekiwań na plecach. Lechia spokojnie rozgrywała nawet szybkie kontry, Lech był nerwowy nawet w ataku pozycyjnym. Gdy Amaral mierzył z daleka, to był cały spięty. Gdy Paixao przylutował z woleja, to trafił tuż przy słupku. Ta akcja bramkowa zresztą pokazywała różnicę między gospodarzami i gośćmi. Rogne w prostej sytuacji zagrał do nikogo, Kostewycz nie zaasekurował, Goutas nie zareagował. Arak zatem pewnie dograł do Flavio, a temu noga nie zadrżała nawet przy trudnym technicznie strzale.

Im dalej w mecz, tym Lech był groźniejszy częściej dośrodkowywał na głowy Nalepy i Augustyna. Naprawdę chcielibyśmy wiedzieć co lechici chcieli w ten sposób osiągnąć – może i to nie jest duet stoperów, który widzielibyśmy w kadrze, ale akurat balonowe wrzutki to była woda na młyn defensywy Lechii.  Niemniej wrzutki do lechistów wychodziły gospodarzom wspaniale – każda celna, każda dograna na centymetr. Widać, że ten element gry ekipa Ivana Djurdjevicia wypracowała do perfekcji.

Reklama

A Lechia? Wielkiego meczu nie zagrała, ale nawet mimo tego skromnego prowadzenia nie mieliśmy wrażenia, że zaraz coś zespołowi Piotra Stokowca może wymknąć się spod kontroli. To była ta solidna, stabilna i po prostu przyzwoita drużyna, która na tej solidności dojechała do pozycji lidera. Ponadto lechiści wygrali w Poznaniu po raz pierwszy od… 52 lat.

Trzy porażki Lecha w ciągu tygodnia. Nie wiemy, czy Ivan Djurdjević wytrzyma na stanowisku ten fatalny czas. Wiemy natomiast, że rychłe zwolnienie Serba byłaby kolosalną klęską władz Kolejorza. Inna sprawa, że nawet nie wiemy gdzie szukać pozytywów dla fanów Kolejorza. No bo gdzie? Że nagle Bosacki, Arboleda, Reiss i Rengifo wrócą do gry? Dajcie spokój. Nie widać tam nawet zalążka zespołu. A po meczu pod „Kotłem” czekała ich standardowa zjebka od kibiców, których dziś – jak na warunki poznańskie – było malutko, bo ledwie osiem tysięcy.

[event_results 537866]

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...