Cracovia po dwóch z rzędu zwycięstwach została zatrzymana przez Miedź Legnica, ale jej gra nie wyglądała tragicznie – przynajmniej na tle rywala. “Pasy” były znacznie groźniejsze w ofensywie i gdyby nie wyjątkowo dobra forma Antona Kanibołockiego, mogłyby wysoko wygrać. Po raz pierwszy w tym sezonie bramkarz zrobił różnicę na plus w legnickim beniaminku.
Do tej pory trener Dominik Nowak wybierając między Ukraińcem a Łukaszem Sapelą musiał decydować, czy woli chorować na dżumę, czy na cholerę. Sezon zaczął Sapela, ale bronił słabo i cały czas szukano mu konkurenta do gry. Przyszedł Kanibołockyj z niezłym CV, dość szybko wskoczył do składu, lecz popełniał wiele błędów na przedpolu, a i refleks nieraz go zawodził. Po 1:4 z Legią do bramki wrócił Sapela, jednak znów nie spełniał oczekiwań. Drugą szansę dostał więc przybysz zza wschodniej granicy i tym razem w pełni ją wykorzystał.
Kanibołockyj wykazał się już w 9. minucie, gdy obronił mocny strzał Sergeia Zenjova w bliższy róg. Najlepsze miało dopiero nadejść. Po akcji Mateusza Wdowiaka z Airamem Cabrerą, Ukrainiec odbijał strzały z najbliższej odległości Zenjova i dobijającego Marcina Budzińskiego. W drugiej połowie natomiast kapitalnie interweniował, gdy z paru metrów uderzał zupełnie niepilnowany Michal Siplak. Podbitą piłkę sprzed bramki wybił Adrian Purzycki. Był to w zasadzie jedyny moment, w którym do czegoś się przydał. Młody pomocnik ogólnie wypadł słabo, tracił dużo piłek, grał nerwowo i niepewnie. W środku pola Miedzi nadal płacz po kontuzjowanych Rafale Augustyniaku i Marquitosie. W pierwszej odsłonie nieźle prezentował się Borja Fernandez, ale później i on obniżył loty.
Siplak w doliczonym czasie mógł się zrewanżować za zmarnowaną szansę. Kolejny stały fragment wykonywany przez Damiana Dąbrowskiego i znów słowacki obrońca był sam przed bramką. Tym razem jednak w niezrozumiały sposób zarył w piłkę i dla gości skończyło się na strachu. Facet dość pewnie grał w tyłach, ochoczo udzielał się z przodu, lecz takimi kiksami w kluczowych momentach mocno obniżył sobie notę.
Miedź w ofensywie leżała i kwiczała. Petteri Forsell często był bez wsparcia, bardzo słabo wyglądały skrzydła, w środku pola brakowało kreatywności. Drużyna, którą na początku sezonu zawsze chwaliliśmy za styl, ostatnio zrobiła nam się trochę bezpłciowa. Dziś nie ma ani dobrej gry, ani dobrych wyników. Kilka luk powstałych po kontuzjach przy obecnym stanie posiadania jest nie do wypełnienia. Nie pomógł też fakt, że ze względu na umowę z Cracovią, nie mógł wystąpić pozyskany od niej Mateusz Szczepaniak. Dość dziwna sprawa, bo tego typu klauzule przeważnie dotyczą wypożyczeń, a nie transferów definitywnych.
Legniczanie pierwszy celny strzał oddali tuż przed przerwą, ale groźniejsi stali się dopiero w ostatnich dwudziestu minutach. Po rzucie wolnym Artura Pikka głową w piłkę nie trafił niepilnowany Wojciech Łobodziński. Po chwili Michal Pesković solidnie rozgrzał się przy próbach z dystansu Łukasza Garguły i Forsella (rzut wolny). Z akcji beniaminek w zasadzie niczego sobie nie wykreował.
Koniec końców kibice przy Kałuży już po raz trzeci w trwającym sezonie zobaczyli mecz na 0:0. Zaryzykujemy tezę, że ten dzisiejszy był ciekawszy niż koszmarne spotkanie z Arką i nijakie starcie z Legią, gdy Cracovia zgłupiała, szybko zaczynając grać w przewadze jednego zawodnika.
Z tego remisu zadowoleni mogą być tylko piłkarze Miedzi. Cracovia może się pocieszać faktem, że zdominowała przeciwnika i w trzecim kolejnym meczu nie straciła gola. Ekipa z Legnicy na zwycięstwo czeka od siedmiu kolejek, ale po 1:3 w Sosnowcu i domowym 0:5 ze Śląskiem punkt w Krakowie to i tak znaczący postęp.
[event_results 537442]
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl