O sile Górnika Zabrze (choć „sile” to chyba zbyt duże słowo w kontekście ówczesnego spadkowicza) stanowili wtedy Aleksander Kwiek czy Paweł Widanow. Legię Warszawa od tamtej pory prowadziło siedmiu różnych trenerów, a Lech Poznań zarobił w tym czasie niemal 20 milionów euro na transferach wychodzących. Tak, od 27. kolejki sezonu 2015/16 sporo się w naszej lidze pozmieniało. Nie zmieniło się tylko to, że Piotr Celeban co serię gier rozgrywał pełne 90 minut w barwach Śląska Wrocław. Parę tygodni temu bijąc klubowy rekord Waldemara Prusika, a dziś mogąc zaliczyć setny ligowy występ w pełnym wymiarze czasowym z rzędu.
Dwa pełne sezony po 3330 minut, końcówka rozgrywek 15/16, już po odcierpieniu zawieszenia za cztery żółte kartki, do tego trzynaście spotkań od dechy do dechy w obecnych rozgrywkach. Tak wygląda bilans Celebana dobijającego dziś do nieco innego “klubu 100”.
Ani na moment nie stracił też zaufania kolejnych szkoleniowców. Śląskowi przez te ostatnie dwa lata ze sporym okładem nie zawsze świeciło bowiem słońce, a usadzenie choćby na jeden mecz postaci tak ważnej dla tego klubu jak jego kapitan mogłoby wstrząsnąć szatnią jak mało co. Nie przeszło to jednak przez myśl ani Mariuszowi Rumakowi, ani Janowi Urbanowi, ani Tadeuszowi Pawłowskiemu. Swoje zrobił ograniczony wybór, jaki miał na przykład Jan Urban, gdy dwójkę klecił z trójki: Celeban, Poprawa, Tarasovs. I to w okresie, kiedy Tarasovs sadził kiks za kiksem.
Stoper zapanował też nad kartkami, bo przecież przy poprzednim podejściu do Śląska, tym przed wyjazdem do Vaslui, trzy razy sędziowie musieli go usuwać z boiska po interwencji na bezpośrednią czerwoną.
Jak to jednak w przypadku takich rekordów bywa, zawsze na największe uznanie zasługuje fakt, że Celeban jest fizycznie nie do zdarcia. Jak to robi, zdradzał w dużym wywiadzie dla Weszło w listopadzie 2016 roku (całość TUTAJ)
Zauważyłem, że w poprzednim wywiadzie dla Weszło jednym ze słów, które najczęściej padało z twoich ust to „zapierdalać”. Ono chyba ciebie poniekąd definiuje?
Tak jest! Wiem, jakim jestem piłkarzem, wiem jakie mam niedociągnięcia i że wszystko, co osiągnąłem, osiągnąłem ciężką pracą. Nigdy nie będę technicznym obrońcą i jeżeli mam dobrze grać, muszę dobrze wyglądać fizycznie. Nad tym cały czas pracuję, tak zostałem stworzony – do ciężkiej pracy, która pozwoliła mi gdzieś dojść w życiu. Nie zmienię się ot tak. To zostało docenione w każdym klubie, w którym grałem, bo nie tylko w Śląsku, Vaslui, ale i w Koronie, i w Pogoni szacunek był za to, jak podchodziłem do zawodu (…). Jestem pracusiem i dobrze mi z tym. Dzień bez treningu jeszcze wytrzymam, ale kolejnego muszę biegać. Nawet jak tutaj mamy dwa dni po meczu, to pierwszego odpocznę, a drugiego już idę biegać. Znam swój organizm, wiem czego potrzebuje, dbam o niego.
Przy takim prowadzeniu gra do czterdziestki to chyba spokojnie?
Wyniki badań pokazują, że jeszcze są we mnie rezerwy. Od dzieciństwa nigdy nie byłem na kolonii, na żadnych wczasach, tylko najpierw obozy judo, później łączyłem to z piłką, aż przeszedłem w stu procentach na piłkę. Cały czas kult treningu wpajany przez ojca. Dzięki temu jestem bez kontuzji i robię to, co najbardziej kocham. Coś wspaniałego móc przyjść na trening, dwie godziny wyłączyć się praktycznie z różnych innych spraw, zmartwień. To dla mnie azyl, gdzie mogę się wyżyć, uciec od tego. Pewnie sam wiesz, że jak pójdziesz sobie na siłownię czy pobiegać, to wracasz do domu szczęśliwy, zrelaksowany.
Ustalmy jedno – Piotr Celeban nigdy nie był i pewnie nie będzie już gwiazdą ligi. Nie był pierwszym wyborem do dream teamu któregokolwiek sezonu, drugim i trzecim pewnie też nie. Oczywiście na tle konkurencji wyróżniały go strzelane gole, w naszej lidze ma ich już łącznie 34, ale zachwycających meczów w obronie nie zaliczał tydzień w tydzień. Przez cały ten czas, gdy nie odważyli się go odstawić trzej kolejni szkoleniowcy wrocławian, był po prostu solidny. Tylko i aż solidny.
Dziś ta solidność da mu setny z rzędu występ w ekstraklasie. I jeśli w końcu kresu tej serii nie położą kartki (w obecnych rozgrywkach ma już dwie żółte, a więc jest dwie od meczowego zawieszenia), poprzeczkę dla kolejnego piłkarskiego terminatora chcącego się porwać na pobicie jego serii zawiesi bardzo, ale to bardzo wysoko.
fot. FotoPyK