Siatkarz jest jak ten skazaniec w pasiaku, który biegnie do swojej celi, ale stawia drobne kroczki, bo kajdany krępują mu nie tylko ręce, ale i nogi. Klawiszami, którzy ich poganiają, są działacze Międzynarodowej Federacji Piłki Siatkowej. Oczywiście, to przerysowanie, ale jak inaczej opisać kalendarz sezonu reprezentacyjnego 2019, w którym od maja do października zaplanowano aż cztery duże imprezy na kilku kontynentach?
Trwająca nagonka na FIVB jest uzasadniona, ale zamiast jęków, które tradycyjnie niewiele dadzą, należy zadać sobie trzy kluczowe pytania: czy krajowe federacje w końcu się zbuntują, jakie są realne propozycje nowego kalendarza oraz ile tak naprawdę mają do powiedzenia na świecie działacze z kraju mistrzów świata.
Sternicy światowej siatkówki mają najwyraźniej ambicje, żeby za wiele lat uczniowie w szkołach nie uczyli się o słynnym kalendarzu Majów, tylko o słynnym kalendarzu FIVB. Jasne, ogromne natężenie meczów w sezonie reprezentacyjnym to żadna nowość, ale teraz działacze z Lozanny przeszli samych siebie.
Przypomnijmy fakty. Przyszły rok jest cholernie ważny, bo stoi pod znakiem kwalifikacji do igrzysk olimpijskich w Tokio. Nasza reprezentacja też musi bić się o bilety do Japonii, ponieważ tytuł mistrzów świata naturalnie wciąż nie daje awansu do najważniejszego turnieju czterolecia. I chociaż będą to w 2019 r. kluczowe zmagania, to FIVB zaserwowało drużynom narodowym turnieje, które w takich okolicznościach przyrody trudno nazwać inaczej niż Pucharami Pasztetowej:
- Pasztetowa Liga Narodów – 31 maja-14 lipca (w przypadku awansu do turnieju finałowego w Stanach Zjednoczonych),
- Interkontynentalny turniej kwalifikacyjny do igrzysk olimpijskich – sierpień (dokładna data, gospodarz i skład grupy nie są jeszcze znane),
- Mistrzostwa Europy – 13-29 września w Belgii, Francji, Holandii i Słowenii (organizatorem jest CEV),
- Pasztetowy Puchar Świata – 1-15 października w Japonii.
Kontrowersje wzbudziła przede wszystkim ostatnia impreza, którą zaplanowano dosłownie dwa dni po finale Euro. Jeśli nic się nie zmieni, czołowe drużyny Starego Kontynentu będą musiały więc wręcz się teleportować na kontynent azjatycki, aby zdążyć tam na Puchar Świata.
Poza tym, impreza, która była do tej pory bardzo prestiżowa, teraz straciła praktycznie rację bytu. Dotychczas dwa lub trzy najlepsze zespoły PŚ miały zapewnioną kwalifikację olimpijską (Polacy tą ścieżką awansowali na IO w Londynie), ale w tym roku takiej stawki już nie będzie. Jedynym „łupem” będą punkty rankingowe i wysokie nagrody finansowe. W praktyce naszą reprezentację czeka więc ekskluzywny turniej towarzyski, podczas którego w 15 dni rozegrają aż 11 spotkań.
Szef FIVB: Musimy rozprzestrzenić siatkówkę na całym świecie
I wyobraźmy sobie teraz Jakuba Kochanowskiego, świeżo upieczonego mistrza świata, środkowego Skry Bełchatów.
Gdyby ktoś kazał Kubie zagrać w okresie od października 2018 r. do października 2019 r. wszystkie mecze w klubie i reprezentacji (całe szczęście dla niego tak się nie stanie), musiałby wyjść na parkiet blisko sto razy. Na taką końską dawkę meczów złożyłyby się spotkania w PlusLidze (około 32), Pucharze Polski (prawdopodobnie 3), Superpucharze Polski (1), Lidze Mistrzów (8-12), Klubowych Mistrzostwach Świata (3-5), Lidze Narodów (15-19), olimpijskim turnieju kwalifikacyjnym (3), mistrzostwach Europy (5-9), Pucharze Świata (11). Nie licząc już spotkań towarzyskich tak w klubie, jak i w reprezentacji.
Do tego jeszcze uciążliwe podróże, a reprezentacja Polski klasą biznesową lata od święta, tylko na najważniejsze turnieje.
– Proszę sobie wyobrazić podróż w samolocie przez wiele godzin, gdzie faceci mający ponad dwa metry ciągle budzą się, bo nie są w stanie wytrzymać w pozycji siedzącej dłużej niż 30-40 minut. To naprawdę koszmar. Jak dociera się na lotnisko, wszyscy wyglądają jak zombie – mówił nam kiedyś Ireneusz Mazur, były trener kadry.
Dlatego Vital Heynen będzie zmuszony dokonać gradacji przyszłorocznych imprez. Rotowanie składem jest nieuniknione i całkiem prawdopodobne, że na najmniej istotne mecze Belg zabierał będzie utalentowaną młodzież, zawodników pukających do drzwi reprezentacji. Armaty zaś zostaną wyciągnięte przede wszystkim na olimpijski turniej kwalifikacyjny oraz mistrzostwa Europy. Chociaż pisząc o FIVB można się spodziewać, że w regulaminach niektórych imprez pojawi się zapis o obowiązku delegowania najsilniejszego składu, a nie kadry B lub C (takie zapisy były już w przeszłości stosowane).
Wszystko to wpisuje się w politykę brazylijskiego prezydenta FIVB Ary’ego Gracy (na zdjęciu), który na każdym kroku podkreśla, jak ważne jest dla niego upowszechnianie dyscypliny. – Musimy rozprzestrzenić siatkówkę na całym świecie. Nie wystarczą silne drużyny w Brazylii, Polsce, Bułgarii i kilku innych krajach. Naszym celem jest rozprzestrzenienie się – mówił we wrześniu szef federacji. Chociaż każdy wie, że za piękną ideą idzie również konieczność nabijania kabzy dzięki organizacji imprez komercyjnych, a takimi są i Liga Narodów, i tym razem Puchar Świata.
– Wiadomo, federacji bardzo zależy, żeby podnieść prestiż swoich rozgrywek, stąd nakaz wysyłania najlepszych zawodników, ale trener zawsze może powiedzieć: na ten moment to jest właśnie mój najmocniejszy skład i tyle. I po prostu nie weźmie graczy z pierwszych stron gazet – mówi Jerzy Mróz, członek zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej. – Mamy przesyt imprez, za dużo tego. Chociaż my, Polacy i tak jesteśmy jeszcze w dobrej sytuacji, bo mamy bardzo długą ławkę, a na niej wielu młodych chłopaków do grania. Dlatego będzie rotowanie składem. Rozmawiałem o tym z Vitalem Heynenem i jego stanowisko jest jasne – nie da się, żeby wszyscy najlepsi grali wszędzie. Bo to tylko ludzie.
I dodaje: – Problemem jest też szczyt formy, bo nie da się grać dobrze non stop. Przypomnijmy sobie czasy Andrei Anastasiego. Drużyna wygrała Ligę Światową, balon był napompowany, a na igrzyskach w Londynie powietrze zostało brutalnie spuszczone. Wtedy było trudno utrzymać formę, a przecież przyszły sezon będzie jeszcze dłuższy, bo impreza goni imprezę. Sam zresztą też miałem problem z ustaleniem terminu Memoriału Huberta Wagnera, który organizuję.
Memoriał w Krakowie będzie więc kolejną imprezą w morderczym kalendarzu. A mało prawdopodobne jest, żeby Vital Heynen na tak prestiżowy turniej towarzyski, organizowany na dodatek przed własną publicznością, rzucił na parkiet rezerwy.
Szantaż kiedyś już okazał się skuteczny
Siatkarski kalendarz jest przewlekle chory, ale wbrew pozorom wewnątrz FIVB niektórzy też mają tego świadomość. Za zmianą systemu rozgrywek lobbuje chociażby nasz przedstawiciel w zarządzie światowej federacji Mirosław Przedpełski, były prezes PZPS-u (w 2015 r. złożył rezygnację z funkcji na skutek zarzutu korupcji przy organizacji mistrzostw świata – sprawa wciąż się toczy przed sądem).
Gdyby jego pomysł wszedł w życie, doszłoby do rewolucji, bo mowa o wprowadzeniu „okien” reprezentacyjnych, tak jak ma to miejsce w piłce. Temat jest ponoć dyskutowany, ale ewentualne zmiany najwcześniej mogłoby wejść w życie w 2021 r. Szybsze wprowadzenie reformy blokują zawarte już umowy obowiązujące do roku olimpijskiego.
– Dlaczego reprezentacje mają grać tylko latem i jesienią? Kibice czekają kilka miesięcy na to, żeby zagrała kadra, a potem w krótkim czasie mamy takie natężenie meczów, że ludzie gubią się, nie wiedzą gdzie kto gra. To bez sensu. Poza tym jest jeszcze jedna ważna kwestia: sezon ligowy to także pusty czas dla sponsorów reprezentacji – mówi w rozmowie z Weszło Mirosław Przedpełski. – Dlatego już teraz ustalam z klubami w najsilniejszych krajach, ile tygodni i kolejek potrzebowałyby dla siebie. Następnie na tej podstawie wyliczylibyśmy liczbę tygodni dla kadry, dokładając do tego również urlopy, bo przerwy będą przecież potrzebne. Problemem pozostaje na pewno to, jak wszystko rozmieścić w ciągu roku, jak zgrać to z poszczególnymi ligami i kontynentami, ale mamy już na to pomysły. W FIVB podnoszony jest wprawdzie argument, że kluby nie zgodziłyby się na propozycję kalendarza w takim kształcie, ale moim zdaniem ten sondaż w ligach nie został przeprowadzony prawidłowo. Sam cały czas jestem w kontakcie z klubami – dodaje.
Gdyby zmiany udało się przeforsować, rozgrywki ligowe nie byłyby już ściśnięte do 6-7 miesięcy, ale zostałyby wydłużone być może nawet do 10 miesięcy. Ale nie będzie to łatwe, bo punktów zapalnych jest mnóstwo. Już teraz słychać chociażby opór ze strony środowiska trenerskiego. Po pierwsze, szkoleniowcy straciliby możliwość dłuższego przygotowania reprezentacji do sezonu (byłoby jak w futbolu, gdzie drużyna spotyka się dosłownie na kilka lub kilkanaście dni). Po drugie, część szkoleniowców pracuje na podwójnych etatach w kadrze i klubie, a więc dla tej grupy też byłby to problem. Pogodzenie interesów poszczególnych lig i federacji nie będzie łatwe.
Chociaż te zgodnie mają już dość zarzynania zawodników coraz większą liczbą meczów. Aż dziw bierze, że nie doszło jeszcze do otwartego buntu najważniejszych federacji krajowych, bo przecież FIVB i CEV są notorycznie krytykowane nie tylko za robienie z siatkarzy koni pociągowych, ale też za kuriozalne zmiany w regulaminach imprez mistrzowskich (pamiętacie ostatni mundial?). Do tej pory rzadkie protesty dotyczyły najczęściej ochłapów, jakie kluby zarabiają w Lidze Mistrzów (niektóre drużyny groziły rezygnacją z uczestnictwa) oraz podziału pieniędzy na rynku praw telewizyjnych.
Mirosław Przedpełski: – Mało kto o tym wie, ale kilka razy wysyłaliśmy już z Polski takie sygnały. Jedna z sytuacji dotyczyła momentu, w którym federacja światowa i europejska nie zważały na politykę federacji krajowych odnośnie umów telewizyjnych na danym rynku. Stacje telewizyjne rywalizowały o prawa do meczów siatkarskich – szczególnie do Ligi Mistrzów – i podbijały cenę. Sytuacja, która zaistniała na polskim rynku, podniosła znacznie wartość tych praw dla CEV, ale niestety ani nasze kluby, ani PLPS i PZPS nie miały z tego żadnych korzyści finansowych. Mało tego, groziło to wręcz załamaniem współpracy z Polsatem. W pewnym momencie postawiono sprawę na ostrzu noża i tylko szantaż, że kluby wycofają się z rozgrywek, pozwolił zażegnać konflikt.
„Polska siatkówka dostała w dupę”
Zwykło się mówić, że przy siatkarskim stole najwięcej do gadania mają Włosi, Brazylijczycy, Rosjanie i Polacy. To tam jest największy popyt na siatkówkę, to tam funkcjonują najmocniejsze ligi, to tam w dyscyplinę pompowane są duże pieniądze. Jako mistrzowie świata i organizatorzy najlepszych imprez, teoretycznie powinniśmy mieć argumenty, aby wpływać na tak podstawowe kwestie jak kalendarz. W praktyce możemy jednak niewiele.
„Czy my (…) mamy w ogóle jakikolwiek wpływ na terminarz światowych rozgrywek? Gdzie jest nasza decyzyjność? Kto z PZPS postara się, żeby zasiadać w mądrych radach światowej federacji, by udowodnić, że światowej klasy mamy nie tylko zawodników, ale i działaczy? Chciałbym móc powiedzieć, że zawodowcy zajmują się zawodowcami” – to niedawne słowa byłego reprezentanta Polski Łukasza Kadziewicza w „Przeglądzie Sportowym” .
Kiedy w 2012 r. Mirosław Przedpełski został wybrany na wiceprezydenta FIVB, w kraju słusznie odtrąbiono sukces. Mało tego, niektórzy widzieli w nim nawet kandydata do objęcia w przyszłości fotela prezydenta światowej federacji. Także wielki sukces organizacyjny mistrzostw świata w Polsce w 2014 r. dawał duże nadzieje, że działacze znad Wisły w końcu znajdą się w kluczowych komisjach FIVB oraz CEV i będą mieli realny wpływ na kształtowanie siatkarskiej polityki. Ale nic takiego się nie stało, a na dodatek polską siatkówką wstrząsnęły oskarżenia korupcyjne uderzające w tych, którzy przez lata budowali siatkarskie eldorado w naszym kraju – wspomnianego Przedpełskiego i Artura Popko. Jak powiedział nam wprost jeden z wyżej postawionych rodzimych działaczy, „polska siatkówka dostała przez to mocno w dupę na świecie”.
Nawet sam Mirosław Przedpełski, dziś szeregowy działacz FIVB, szczerze przyznaje: – Moja pozycja jest dalej silna, ale przez problemy w Polsce, jako osoba podejrzana o korupcję, muszę działać z drugiej linii.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl