Robert Kubica był pewnie jednym z ostatnich wątków, jakich można się było spodziewać w aferze taśmowej, która wciąż dryluje polską politykę. Ale to bardzo dobra okazja żeby przypomnieć prawdziwe sportowe afery taśmowe. Tym bardziej, że niektóre przetrącały kręgosłupy nawet największym.
***
Nagranie? Wrobili mnie!
Analiza finansowa rodem spod budki z piwem, która dotyczyła wsparcia (niedoszłej) przeprowadzki Kubicy do teamu Ferrari w 2010 roku, to jednak i tak pikuś przy znacznie grubszych numerach, które wypływały po upublicznieniu tajemniczych taśm.
A te potrafiły doprowadzić chociażby do sprzedaży klubu NBA.
Do afery, która autentycznie wstrząsnęła najlepszą koszykarską ligą świata i kazała zabrać głos także czołowym politykom, doszło przed czterema laty. Portal TMZ opublikował wówczas 10-minutowe nagranie będące zapisem rozmowy właściciela Los Angeles Clippers Donalda Sterlinga z jego przyjaciółką Vivian Stiviano. 80-letni wówczas biznesmen miał do niej wielkie pretensje o opublikowanie w mediach społecznościowych zdjęcia, na którym z uśmiechem pozowała z Magikiem Johnsonem. – (…) Bardzo mnie niepokoi, że pokazujesz się z czarnymi. Musisz to robić? Możesz z nimi spać, możesz robić z nimi co chcesz. Proszę tylko o to, żebyś nie przyprowadzała ich na moje mecze. Nie musisz też pokazywać się obok nich na zdjęciach na parszywym Instagramie (…) – mówił miliarder, chociaż do dziś tak naprawdę nie ma pewności, kto wysłał redakcji nagranie.
Takie słowa musiały momentalnie wylądować na czołówkach serwisów informacyjnych, bo po pierwsze, wiadomo jak politycznym tematem jest w Stanach Zjednoczonych rasizm, a po drugie, NBA to przecież „liga czarnych”, to oni zbudowali jej wielkość. Donalda Sterlinga publicznie skrytykowały więc nie tylko legendy basketu takie jak Michael Jordan, Charles Barkley, Kobe Bryant, czy wspomniany Johnson, ale nawet prezydent Barack Obama i wielu czarnoskórych ludzi show-biznesu, m.in. Snoop Dogg („ty rasistowska kupo gówna”).
Od początku było wiadomo, że bardzo ostro zareagować muszą jednak przede wszystkim władze NBA. I tak też się stało, komisarz ligi Adam Silver zdyskwalifikował dożywotnio Sterlinga i nałożył na niego grzywnę w wysokości aż 2,5 mln dolarów. Zaczęły się też naciski, aby właściciel Los Angeles Clippers sprzedał klub. I kiedy news poszedł w eter, kolejka chętnych była naprawdę ciekawa: Oprah Winfrey, Floyd Mayweather Jr., Yao Ming, czy… Magic Johnson – to tylko kilka najgłośniejszych nazwisk.
Czarna owca ligi w końcu odstąpiła część udziałów swojej żonie Shelly (żyli wówczas w separacji), dzięki czemu mogła ona w jego imieniu prowadzić negocjacje z potencjalnym nabywcą. Rasista próbował jeszcze w ostatniej chwili zablokować sprzedaż (domagał się też od NBA miliarda dolców odszkodowania), ale ostatecznie nowym właścicielem Clippers został Steve Ballmer, kumpel Billa Gatesa, który przez lata był dyrektorem wykonawczym w Microsofcie. Kwota transakcji? 2 miliardy dolarów. Finansowo Donald Sterling nie wyszedł więc na tym źle, ponieważ kiedy kupował klub na początku lat 80., wyłożył na niego zaledwie 12 milionów z haczykiem.
Nagranie rozmowy z przyjaciółką było dla niego wilczym biletem ze świata koszykówki. A trzeba pamiętać, że Sterling był dla NBA wrzodem na tyłku w zasadzie od zawsze. Uznawano go po prostu za najgorszego właściciela w lidze, bo lista jego wtop była długa. W przeszłości było głośno chociażby o tym, że odmawiał wynajmu swoich licznych apartamentów czarnoskórym, a Elgin Baylor, 8-krotny finalista NBA i były dyrektor generalny w Los Angeles Clippers powiedział, że facet ma „mentalność plantacyjną”, co ma jednoznaczny wydźwięk.
Najlepsze było jednak to, jak sam aferzysta tłumaczył się z wpadki podczas wywiadu dla telewizji CNN. Otóż sugerował w nim, że został wrobiony: – Kiedy słucham tego nagrania nie wiem nawet, jak mogłem powiedzieć takie słowa… Nie wiem dlaczego ta dziewczyna kazała mi mówić takie rzeczy…
Tacka z kanapkami i dyktafon
Taśmy wciągały też ludzi futbolu. I to znacznie większego kalibru niż Zdzisław Kręcina, którego wycięto z PZPN-u po publikacji „taśm Kulikowskiego” w 2011 roku (prokuratura dwa lata później umorzyła śledztwo w sprawie domniemanej korupcji Zdzisia i Grzegorza Laty). Autorem zdecydowanie najpiękniejszego samobója ostatnich lat był selekcjoner reprezentacji Anglii Sam Allardyce, który dał się nagrać, jak oferował pomoc przy załatwianiu lewych transferów. Połasił się na 400 tys. funtów, chociaż rocznie angielska federacja miała mu płacić 3 mln funtów plus premie.
Allardyce padł ofiarą prowokacji dziennikarzy „The Daily Telegraph”, ale tak naprawdę padł ofiarą własnej głupoty i braku instynktu samozachowawczego. No bo jak inaczej nazwać ochocze umawianie się na kolacyjki z przedstawicielami podejrzanej azjatyckiej spółki Far East, chociaż zaledwie kilka tygodni wcześniej trafiło się na ławkę drużyny narodowej, czyli na jedną z najbardziej eksponowanych posad na Wyspach?
Przypomnijmy, szkoleniowiec spotkał się z przebierańcami dwukrotnie, w Manchesterze i Londynie. Podczas schadzek, które w sumie trwały cztery godziny, został zapytany, czy byłby w stanie pomóc w ominięciu przepisów dotyczących transferów piłkarzy. Chodziło o tzw. third-party ownership, czyli obowiązujący na Wyspach od 2008 roku zakaz posiadania nawet częściowych praw do zawodnika podmiotom innym niż kluby. Obrotny Sam chciał pomóc gościom w potrzebie, dlatego powiedział, że „to żaden problem”, ponieważ zna agentów, którzy „robią to cały czas”. No i wynegocjował sobie cztery stówy za doradztwo. Przy okazji rozwiązał mu się również język na szereg innych tematów. Ponarzekał m.in. na FA („idiotycznie wydali 870 mln funtów na Wembley”), poprzedniego selekcjonera Roya Hodgsona („nie ma osobowości”), a nawet księcia Harry’ego („jest bardzo niegrzecznym chłopcem”).
I kiedy już zacierał ręce na fajny zarobek, wystąpił w roli głównej niskobudżetowego, ale bardzo mocnego filmiku dziennikarzy „The Daily Telegraph”. Chociaż trudno było tutaj z czymkolwiek dyskutować, bo intencje obu stron były jasne, to szkoleniowiec próbował wyślizgnąć się z tej historii zapewniając, że żadnej oferty korupcyjnej nie przyjął. I można powiedzieć, że mu się upiekło, bo angielska policja, która badała sprawę, w końcu umorzyła śledztwo. Ale robotę w reprezentacji Allardyce musiał stracić i został wykopany po ledwie 67 dniach oraz jednym rozegranym meczu – 1:0 przeciwko Słowacji. No ale widząc szklankę do połowy pełną można powiedzieć, że jako jedyny selekcjonera w historii reprezentacji wygrał dla niej wszystkie mecze.
Sam miał być skończony, ale – o dziwo – w ojczyźnie bardzo szybko wyciągnięto do niego pomocną dłoń. Już kilka miesięcy po opublikowaniu nagrań został zatrudniony przez Crystal Palace i nawet utrzymał drużynę w Premier League. Później trafił do Evertonu, ale wyrzucono go już po pół roku, wraz z końcem ubiegłego sezonu.
Skoro jesteśmy już w Anglii, warto przypomnieć też inną aferę taśmową, która w pewnym sensie dotknęła tamtejszy futbol. Chociaż momentami więcej było w niej śmiechu i żenady niż oburzenia.
Chodzi o przypadek Mike’a Ashleya, jednego z najbogatszych Brytyjczyków, założyciela gigantycznej sieci sklepów Sports Direct oraz właściciela Newcastle United. Jego firma znana jest w Anglii nie tylko z tego, że jest największym sprzedawcą detalicznym sprzętu sportowego. To także miejsce permanentnego naruszania prawa pracy (w 2014 roku jedna z pracujących tam Polek urodziła dziecko w toalecie, bo bała się utraty roboty). Momentami niewolnicze wręcz praktyki potwierdzały zresztą raporty zlecane przez parlament.
I właśnie podczas jednej z niezapowiedzianych inspekcji zakładu przez członków komisji biznesu doszło do ciekawej sytuacji. Kiedy politycy po wizytacji hal Sports Direct udali się na rozmowy do biura, byli tam nagrywani. Urządzenie miała podłożyć sekretarka, która przyniosła nieproszonym gościom tacę z kanapkami. Posłanka Anna Turley opowiadała później tak: – Nie mogłam w to uwierzyć. Kiedy odeszła (kobieta z kanapkami) powiedziałam „do cholery, chłopaki, oni próbują nas nagrywać”. Ale to nie był James Bond, tylko co najwyżej Austin Powers!
Sam właściciel Newcastle United Mike Ashley oczywiście odpierał zarzuty twierdząc, że nie zlecił szpiegowania parlamentarzystów. Wyrażał też ubolewanie, że aferka z dyktafonem przykryła najważniejszą przecież rzecz, czyli zadowoloną z warunków pracy załogę Sports Direct.
Nagranie końcem mistrzyni olimpijskiej?
Trudno nie wspomnieć też o seks taśmach, które wypływają na światło dzienne w sumie dość regularnie. Najgłośniejsze stają się oczywiście przemycane do mediów filmiki z piłkarzami – tylko z ostatnich kilku lub kilkunastu miesięcy wystarczy przypomnieć grubą imprezę reprezentantów Meksyku z trzydziestoma prostytutkami, nagranie z baraszkującym Delle Allim, czy też aferę z udziałem szantażowego Matthew Valbueny.
Ostatnio swojej sportowej afery taśmowej o zabarwieniu seksualnym doczekali się również Amerykanie, ale wcale nie chodzi o piłkę, tylko o snowboard. Sprawa być może nie odbiłaby się za oceanem aż takim echem, gdyby nie chodziło o Hannah Teter, czyli mistrzynię olimpijską w halfpipe z Turynu oraz wicemistrzynię z Vancouver w tej samej konkurencji. Nagranie przedstawiające sportsmenkę uprawiającą seks z byłym partnerem, aktorem Johnem Devenanzio (szerzej znanym jako Johnny Bananas), wyciekło do sieci pod koniec sierpnia. Kto był autorem wysyłki, nie wiadomo. Bohaterowie nagrania konsekwentnie nie komentują sprawy.
Blondowłosa snowboardzistka znana jest z publikowania w mediach społecznościowych zdjęć w bikini, ale w USA po ostatnich rewelacjach i tak konsternacja. Teter – chociaż ostatnie lata miała sportowo słabe – od lat kojarzona jest bowiem w ojczyźnie z szerokiej działalności charytatywnej. Była jedną z twarzy Children International, globalnej organizacji non-profit pomagającej wyjść dzieciom z biedy, a także ambasadorem Olimpiad Specjalnych. Jej oczkiem w głowie była fundacja Hannah’s Gold, poprzez którą wspierała ubogą społeczność miasteczka Kirindon w Kenii. Była mocno zaangażowana w zbiórkę funduszy na projekt „Czysta woda”. Marzyła o odwiertach studni.
RAFAŁ BIEŃKOWSKI
Fot. newspix.pl