Giuseppe Meazza znają wszyscy. Dom Interu i Milanu. San Siro. Ale czy wiedziałeś, że zawodnik, po którego imieniu nazwano tego kolosa, potrafił w weekend wypalić sześćdziesiąt papierosów?
Na mecz dojechać prosto z burdelu lub kasyna?
Spać smacznie do południa, gdy wszyscy inni trenowali?
Ale Peppino w Italii wybaczano wszystko. Był pierwszą włoską supergwiazdą.
Wykraczającym daleko poza futbol fenomenem przedwojennych Włoch.
***
Jeśli masz Meazzę w składzie, to tak jakbyś zaczynał mecz od 1:0.
Vittorio Pozzo, selekcjoner Squadra Azzurra, którzy wygrali mundiale w 1934 i 1938.
***
To klasyczna historia chłopca, który nie miał nic.
Ojciec zginął podczas I wojny światowej. Giuseppe, jedynaka, utrzymywała mama, sprzedająca owoce na mediolańskim targu. Początkowo była wybitnie przeciwna piłce, za którą uganiał się syn, oczywiście boso, oczywiście nie mając nawet piłki, tylko zwinięte ze sobą szmaty. Chciała, by jej pomagał, nie mówiąc o „piłka ci chleba nie da”.
W końcu matula uległa. W wieku dwunastu lat Peppino dostał pozwolenie i zapisał się do ulicznej drużyny, Maestri Campionesi. Niebawem przyniósł do domu buty, otrzymane od kibica, który był pod wrażeniem gry młokosa. Matka na dobre uwierzyła, że to nie musi być strata czasu.
Jeden z najważniejszych momentów dla całego piłkarskiego Mediolanu przyszedł dwa lata później. Meazza miał czternaście lat. Jako kibic Milanu od dziecka, tu zgłasza się na testy. Ale późniejszy dwukrotny mistrz świata, trzykrotny zdobywca scudetto, trzykrotny capocannoniere Serie A usłyszał, że jest za chudy. Za mizerny. I grać dla rossoneri nie będzie.
Wątpliwe, by wówczas pomyślał „wasza strata”. Ale tak też się stało. Meazza stał się katem Milanu nr 1. Tylko Szewczenko strzelił więcej bramek podczas Derby della Madonnina.
Gdy Meazza strzelał w meczu o miedzę, Inter nie przegrywał.
***
– A więc muszą grać już u nas nawet mali chłopcy?
Leopoldo Conti, dziewięć lat starszy od Meazzy weteran szatni Interu, na wieść o wystawieniu młokosa zareagował lekceważeniem. Wkrótce przeszło ono w szok, bo chudy jak szczapa siedemnastolatek zajął jego miejsce w składzie, a przecież Conti był reprezentantem Włoch.
Meazza trafił do pierwszej drużyny dzięki… hobby Fulvio Bernardiniego. Ten inny reprezentant Squadra Azzurra lubił w wolnym czasie przejść się na mecz lub trening juniorów, raz, drugi, setny. Tak wypatrzył Meazzę i polecił go szkoleniowcowi Arpadowi Weiszowi. Weisz podzielił entuzjazm swojego podopiecznego.
Weisz był węgierskim Żydem, który na igrzyskach olimpijskich w 1924 grał wspólnie z legendarnym Belą Guttmanem. Węgrzy jako pierwsi odchodzili od archaicznej taktyki, podziału piłkarzy na wyłącznie ofensywnych i defensywnych, stawiając choćby na ścisłe novum: grę podaniami. Później nieśli kaganek oświaty do innych krajów.
Życie okrutnie obeszło się z Weiszem. Chłopak, któremu dał szansę, wkrótce boiskowymi sukcesami pracował na rzecz propagandy faszystowskiego reżimu Benito Mussoliniego. Tego samego, który konsekwentnie zacieśniał więzy z Hitlerem. Tego samego, który od wypowiedzianego w 1920 „Włochy nie znają antysemityzmu i nigdy go nie poznają” przeszedł płynnie do wprowadzonego w 1938 prawa wysiedlającego Żydów.
Weisz nie był ortodoksem. Ochrzcił córki, by były katoliczkami, dobrze rozeznając zbliżającą się burzę i licząc, że to je ocali. Niestety dla jego rodziny, nic to nie dało. Weiszowie uciekli do Holandii, ale w 1942 do ich drzwi zapukało gestapo. Weiszów przewieziono do Ausshwitz. Jego żona i dwie córki od razu trafiły do komory gazowej. Weisz zmarł w styczniu 1944 po osiemnastu miesiącach wycieńczającej pracy.
Do dziś jest najmłodszym trenerem, który zdobył scudetto. W sezonie 29/30 miał zaledwie trzydzieści cztery lata.
Oczywiście mały chłopiec, „Il Ballila” jak nazwał go Conti, zdobył wtedy króla strzelców, pokonując bramkarzy trzydzieści jeden razy. Nawet ten pseudonim nie był niewinny: „Balilla” odnosiło się do Opera Nazionale Balilla, swoistej włoskiej odpowiedzi na Hitlerjugend.
Wtedy Inter był jeszcze Ambrosianą. Zmianę nazwy także wymusił Mussolini
***
Mussolini doskonale rozumiał, że futbol może być niezwykle skutecznym narzędziem propagandowym, zarówno jeśli chodzi o budowanie morale wśród rodaków, jak i budowanie pozycji międzynarodowej. Silna reprezentacja Włoch stanowiła symbol odbudowy Italii, wzniecała we Włochach poczucie patriotyzmu i wspólnoty, a za granicą mocni Azzurri świadczyli przecież nie tylko o sportowej mocy, ale byli reklamowani jako efekt ekonomiczno-społecznej siły kraju Mussoliniego. Ten sam efekt próbował powtórzyć przecież na arenie sportowej Hitler, organizując igrzyska w Berlinie, a także nie szczędząc nakładów na reprezentację piłkarską.
Dlatego Il Duce niesłychanie aktywnie włączał się w organizację futbolu. To on stał za pomysłem jednej centralnej ligi. To za jego czasów zbudowano gros ultranowoczesnych na tamte czasy stadionów, wśród nich również San Siro, które otwarto w 1926, już wówczas mogące pomieścić 35 tysięcy widzów. Areny także miały świadczyć, że Włochy to przemysłowa siła, której nikt nie może lekceważyć.
W konsekwencji Włosi byli w latach trzydziestych absolutną potęgą, choć nie bez pomocy Mussoliniego. Do dziś mistrzostwa świata z 1934 uchodzą za turniej hańby. Il Duce zaprosił na włoską ziemię piłkarskich gości, by później manipulować sędziami, z którymi jadał obiady. W ćwierćfinale przez agresywną grę Azzurri trzech Hiszpanów zniesiono z boiska, a zmian przecież wówczas nie przewidziano. Wymowne też, że Coppa del Duce, swoisty pas Polsatu jaki Mussolini wręczył Włochom po mistrzostwie, był SZEŚĆ RAZY WIĘKSZY niż trofeum Jeulesa Rimeta. Przed finałem włoska szatnia otrzymała od wodza telegram:
„Wygrajcie, albo zginiecie”.
Wygrali wszystko, co było do wygrania: mundiale w 1934 i 1938, a także złoto na igrzyskach olimpijskich w 1936 (bez Meazzy i kilku innych sław, w Italii rządziło już wówczas zawodowstwo w futbolu).
Między 1936 a 1939 nie przegrali ani jednego meczu. Meazza był już wówczas kapitanem.
Meazza był niekwestionowaną gwiazdą drużyny, MVP turnieju w 1934, kapitanem w 1938. Poza tym jednak działał też na tłum swoją historią. Oto chłopak znikąd, chłopak, który stracił ojca na wojnie, a który wybija się na sam szczyt. Niektórzy uważali, że Mussolini również tu widział potencjał propagandowy Peppino, mającego status gwiazd filmowych. Po prawdzie jednak trudno o zawodnika, który mniej wcielałby w życie prorodzinne idee, jakie chciał w Italii wprowadzić Il Duce, choć sam otoczony wianuszkiem kochanek.
Peppino Był niezwykle elegancki w grze, wybitny technicznie. Obunożny. Pełen polotu, grający ryzykancko, bez strachu. Wiele o jego stylu mówi firmowe wykończenie „Finte alla Meazza”. Przyjmował piłkę daleko od bramki, jechał z obrońcami wyprowadzając ich w pole, aż wreszcie znalazł się przed samym bramkarzem. Z tym bawił się jak matador z bykiem na arenie: zwroty, zmyłki, kiwki, aż wreszcie bramkarz na kolanach, a Meazza wbiega z piłką do pustej bramki.
Był też wybitnym wykonawcą stałych fragmentów gry, ze szczególnym uwzględnieniem rzutów karnych. Jego filozofię pięknie uzmysławiają słowa, jakie wypowiedział po zmarnowaniu jedenastki.
„Nie ma nic smutniejszego, niż gdy bramkarz obroni karnego dlatego, że nie zrozumie kiwki”.
Poza boiskiem miał równie wiele luzu i polot. Palący jak smok – jako jedyny kadrowicz miał oficjalne pozwolenie – bywalec burdeli, kasyn, mistrz tanga balujący do rana w nocnych klubach, obwożący się po Mediolanie w swoim kabriolecie, do którego kobiety zainteresowane choćby jedną nocą z Peppino wrzucały liściki. W późniejszych latach miał coraz większą awersję do treningów, często w ich trakcie jeszcze odsypiając zarwane noce. Z równie wielką częstotliwością pisały o nim dzienniki sportowe, jak i prasa obyczajowa.
Z działaczami nieustannie szło na noże, ale miał trzy nieodparte argumenty: po pierwsze, wszyscy kibice go uwielbiali. Po drugie, nawet po całej nocy hulanek był jednym z najlepszych w lidze. Po trzecie, mógł gwizdać na kary, był jednym z pierwszych piłkarzy zatrudnianym do reklamowania produktów, mógł się więc pochwalić niezależnością finansową.
O jego wyskokach krążyły legendy. Raz miał się obudzić i nie pamiętać co się działo, mało: nawet nie rozpoznając ani pokoju, w którym się znajdował, ani dwóch kobiet, które spały obok niego w łóżku. po sprawdzeniu zegarka okazało się, że jeszcze chwila, a spóźni się na mecz. Przyszedł pięć minut przed gwizdkiem, gdy już wszyscy zastanawiali się jak zastąpić Peppino. Działacze grzmieli, że tego już za wiele. Ale Meazza strzelił hat-tricka i gwieździe jak zwykle wybaczono.
Innym razem założył się przed meczem z Juve z Giampiero Combim, kumplem z reprezentacji. Zakład? Peppino strzeli albo przewrotką albo „Finte alla Meazza”. O zakładzie wiedziało tylko dwóch zainteresowanych. Meazza, co zrozumiałe, grał dziwnie, bo wynik wynikiem, ale utrzeć nosa koledze trzeba. Koniec końców Inter wygrał, a Meazza strzelił dwa gole. Jakie? Przecież wiecie: jedną przewrotką, drugą w swoim stylu.
Nawet na mistrzostwach świata, w najistotniejszych meczach, miał zachowywać zimną krew. Półfinał mundialu z Brazylią w 1938 przesądził jego karny. Karny, którego Balilla strzelał z rozdartymi szortami, trzymając się jedną ręką za spodenki.
Przynajmniej według legendy, bo na video nic takiego nie widać. Można tylko podejrzewać ile opowieści o Meazzy ubarwiono, podkolorowano, a ile w nich prawdy. Pewne jest jednak, że wokół faceta, który chodzi spać o 22, takich historii by nie tworzono.
***
„Meazza był najlepszy. Co prawda uwielbiały go kłopoty, często wywoływane przez intensywne życie nocne, ale zawsze zachowywał pasję do gry. Gdy zjawiał się na boisku, zawsze starał się zrobić coś takiego, żeby wszystkim na stadionie opadły szczęki”.
Peppino Prisco, były dyrektor sportowy Interu.
***
„Peppino nigdy nie chciał słuchać o taktyce. Nie interesowała go. Dlaczego miałaby, skoro posiadał umiejętności techniczne porównywalne z Pele”.
Bruno Acari, trener i boiskowy kolega Meazzy.
***
Intensywne życie upomniało się w końcu o Meazzę. Pod koniec lat trzydziestych zaczęły nękać go kontuzje. W Interze zawsze wybitna gra stanowiła parasol ochronny, ale gdy tego brakło, działacze nie mieli skrupułów.
Peppino zaczął tułaczkę, zwiedzając Milan, Juve, Varese i Atalantę. Był już po swoich najlepszych czasach, więc błyszczał tylko okazjonalnie. Na ostatni sezon wrócił jeszcze w szeregi nerazzurri, by pomóc im w walce o utrzymanie, co udało się osiągnąć. Pozostawał jednak niezmiennie sławą, ikoną, czego dowodem epizodyczny występ w filmie „Milano miliardaria”, w którym zagrała też Sophia Loren.
Nie miał mentalności dobrej dla trenera, choć próbował tego fachu. Jak jednak człowiek, który sam niespecjalnie lubił trening, a polegał na wybitnym talencie, mógł sprawdzić się w tej robocie? Jego praca trenerska nie była owocna, ale miał doskonałe oko do zawodników. To on wypatrzył Giacinto Fachettiego, a przede wszystkim piętnastoletniego Sandro Mazzolę.
Po latach Mazzola wspominał przedmeczową mobilizację w stylu Meazzy.
– Wezwał nas przed meczem pełen powagi, tak jakbyśmy właśnie mieli grać mecz pierwszej drużyny. Jak zawsze palił przy tym „Durbany”, swoje ulubione papierosy. Zamyślił się, a potem powiedział: „Chłopcy, mam plamę na swojej karierze. Pół roku grałem w Milanie. Idźcie i ją zmażcie. Wygrajcie”. Tak też zrobiliśmy.
Nie może dziwić więc, że choć rok po jego śmierci San Siro nazwano stadionem imienia Giuseppe Meazzy, tak milaniści nie korzystają z tej nazwy. Co innego Inter, dla którego domowe starcia to nigdy San Siro, a zawsze gościna u idola, który może nie jest idealnym wzorem do naśladowania, ale żył tak, jak chciał.
Leszek Milewski
Fot. Wikipedia