Po raz pierwszy od 60 lat obejrzeli mistrzostwa świata wyłącznie sprzed telewizorów. Na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy włoska reprezentacja rozegrała 10 meczów z których wygrała tylko jeden – towarzyski ze słabiutką Arabią Saudyjską. Od 7 lat Serie A jest całkowicie zdominowana przez Juventus, który z roku na rok robi się coraz mniej włoski, co przekłada się na drużynę narodową – w niedawnym meczu z Portugalią po raz pierwszy od 20 lat w reprezentacji nie zagrał ani jeden piłkarz Bianconerich. Z kolei poziom całej ligi włoskiej jest mocno zróżnicowany. Patrząc z naszej perspektywy – po raz pierwszy w historii mamy w niej tylu grających polskich piłkarzy, którzy nie łapią się do reprezentacji. Przypadek? Z całą pewnością nie, bo włoską piłkę dosięgnął potężny kryzys. A my podejmujemy Azzurich w jednym z najtrudniejszych dla nich momentów od dekad.
Dziś reprezentacja Włoch, zwłaszcza w odniesieniu do dawnych lat, jest zwyczajnie uboższa w piłkarzy najwyższej klasy. Rzecz jasna Veratti, Insigne, Jorginho, Immobile, Bonucci czy Chiellini to wciąż bardzo znaczące nazwiska, ale włoska talia nie jest już tak imponująca. Największym jej problemem – i to od kilku dobrych lat – nie są jednak największe gwiazdy, ale ludzie, którzy grają obok nich. – Wystarczy spojrzeć ilu przeciętniaków Włosi mieli w kadrze na Euro 2016 wśród piłkarzy w kwiecie piłkarskiego wieku, czyli powiedzmy 27-31 – zwraca uwagę Michał Borkowski, ekspert od włoskiej piłki oraz gospodarz audycji Curva Nord na antenie Weszło FM. – Pomijając Bonucciego i Chielliniego, był to zestaw zawodników, którzy nie byli nawet gwiazdami w swoich klubach – Graziano Pelle, Eder, Emanuele Giaccherini, Marco Parolo, Antonio Candreva, Angelo Ogbonna, Matteo Darmian – brutalnie wylicza Borkowski.
Co więcej, nawet najwięksi liderzy Italii nie są najgorętszymi nazwiskami w świecie futbolu, co świetnie widać w opracowaniu CIES Football Observatory, które – przy użyciu autorskiego algorytmu – na początku roku opracowało listę 50 piłkarzy o najwyższej wartości rynkowej z pięciu najsilniejszych lig Europy (KLIK). Znalazło się na niej 9 Francuzów, 7 Anglików, 6 Argentyńczyków, 6 Brazylijczyków, 5 Belgów, 4 Hiszpanów, 3 Niemców, 2 Portugalczyków, 2 Urugwajczyków oraz ledwie 2 Włochów. Na 24. miejscu sklasyfikowano Lorenzo Insigne (jego cenę wywindował długi kontrakt z Napoli do 2022 roku), natomiast na 46. pozycji znalazł się Ciro Immobile (kontrakt z Lazio również do 2022 roku). Napisać więc, że włoscy piłkarze nie stanowią dziś najgorętszego towaru na europejskim rynku transferowym, to nic nie napisać.
CORAZ MNIEJ PIŁKARZY
Co dość naturalnie, potężnym silnikiem dla reprezentacji Włoch, podobnie jak dla ekip Anglii, Hiszpanii, Francji i Niemiec, powinny być ich ligi. W zgodzie z aktualnym rankingiem UEFA nazwijmy je europejskim TOP5. W aktualnych kadrach wszystkich tych pięciu reprezentacji próżno szukać zawodników grających poza tymi pięcioma krajami. Posiadanie ligi z europejskiego TOP5 to w normalnych okolicznościach wielki kapitał dla reprezentacji. U Włochów problem jest jednak taki, że coraz mniej krajowych piłkarzy stanowi o obliczu zespołów z Serie A. Patrząc na obecny sezon, ledwie 71 piłkarzy z pola, którzy mogliby być rozważani w kontekście gry w reprezentacji Włoch, rozegrało przynajmniej połowę możliwego czasu w lidze. I z pewnością nie jest to jakiś imponujący zbiór.
Co więcej, z łatwością można doszukać się oczywistej prawidłowości – im lepiej klub sobie radzi w Serie A, tym mniej włoskich piłkarzy biega w polu. W Juventusie przynajmniej połowę ligowego czasu rozegrało jak dotąd dwóch włoskich zawodników (Bonucci, Chiellini), w Napoli jeden (Insigne), w Interze dwóch (Politano, D’Ambrosio), a w Lazio trzech (Parolo, Immobile, Acerbi). W klubach, które obecnie okupują cztery najwyższe lokaty w Serie A łącznie regularnie gra w polu ledwie ośmiu Włochów, z czego pięciu jest już po 30-tce. Odwrotną tendencję oglądamy w dole tabeli – trzynaste SPAL ma w polu sześciu regularnie grających Włochów, czternasta Parma siedmiu, a ostatnie Chievo też siedmiu. Wiadomo, wciąż jesteśmy na początku sezonu i te liczby mogą się jeszcze zmienić, ale ogólna tendencja jest dość oczywista. W rozgrywkach 2012/13, czyli tuż po ostatnim sukcesie reprezentacji Włoch (srebro mistrzostw Europy) w Serie A mieliśmy 89 włoskich piłkarzy z pola, którzy regularnie grali w lidze. Natomiast w trzech ostatnich sezonach ten wynik wyniósł odpowiednio 75, 75 i 78. A to już spadek o kilkanaście procent.
Trochę w innym ujęciu problem malejącej liczby włoskich piłkarzy w Serie A ukazał dziennik La Stampa. Przeanalizowano stosunek liczby włoskich piłkarzy, którzy zaliczyli jakikolwiek występ w lidze, do liczby wszystkich zawodników. Rzecz jasna wynik po trzeciej kolejce jest jeszcze mocno zafałszowany (analiza ukazała się przed miesiącem), ale już wyniki z poprzednich lat są jak najbardziej miarodajne. A te pokazują, że w ostatnim okresie w lidze włoskiej liczba lokalnych piłkarzy zmniejszyła się o mniej więcej 1/3.
Drugim problemem Włochów jest deficyt piłkarzy grających w Premier League, La Liga, Bundeslidze i Ligue 1. Spoza Italii Roberto Manchini powołał teraz ledwie trzech piłkarzy – Verattiego z PSG oraz Jorginho i Emersona z Chelsea. Przy czym ten ostatni wciąż nie gra. Ogólnie regularnie grających Włochów w polu w Hiszpanii, Anglii, Francji i Niemczech obecnie jest ledwie pięciu. Pomału więc zaczyna wyglądać to tak, że potencjalni Azzurri poza Italią idą śladami Anglików poza Wyspami. Czyli sobie nie radzą. Prześledźmy, ilu regularnie grających piłkarzy z pola w ligach TOP5 ma każdy z krajów:
Rzecz jasna z czasem i te proporcje mogą się lekko zmienić, bo do zbioru regularnie grających w lidze Włochów mogą dołączyć chociażby Veratti, który z powodu urazu zaliczył 329 z 810 możliwych minut w Ligue 1 czy Bernardeschi, który jest wiodącą postacią w Juve i będąc oszczędzany na Ligę Mistrzów zaliczył 245 z 720 minut w Serie A. Ale też to samo tyczy się innych narodowości, a i kontuzje czy problemy z regularną grą mogą dopaść kolejnych piłkarzy. Ogólna tendencja dla Włochów jest mocno niepokojąca, bo liczbowo zbliżają się do Anglików, o których problemach trąbi się od lat. Synowie Albionu w ogóle nie radzą sobie poza Premier League, a obecnie w naszym porównaniu jest ich tylko o trzynastu mniej niż Włochów. Różnica pomiędzy tymi ekipami jest jednak taka, że wielu Anglików gra w największych klubach ligi – trzech w City, trzech w United, czterech w Liverpoolu i pięciu w Tottenhamie. Gdyby stworzyć analogiczne porównanie z wyłączeniem zespołów z drugiej połówki tabel swoich lig, Anglicy już dziś mieliby więcej regularnie grających piłkarzy niż Włosi.
Natomiast różnica, jaka dzieli regularnie grających Włochów od Hiszpanów czy Francuzów jest porażająca. Jakkolwiek spojrzeć, Mancini wybiera z niemal dwa razy mniejszego zbioru! Ujmijmy to tak: w ligach TOP5 Hiszpanie mają do dyspozycji o 63 regularnie grających piłkarzy więcej niż Włosi. A Włosi mają o 64 takich piłkarzy więcej niż Polacy. – Nigdy nie było tak mało Włochów w Serie A. Dzisiaj ten wskaźnik jest najniższy – alarmował już przed miesiącem selekcjoner reprezentacji Italii.
Inna sprawa, że poza malejącą liczbą Włochów regularnie grających w Serie A, w ostatnich latach mocno kulało stawianie na wychowanków. A przecież to właśnie oni niegdyś stanowili o największej sile Italii. Ponownie odnieśmy się do wyliczeń CIES Football Observatory – w latach 2009-2017 średnio zaledwie 9,1 procent spośród piłkarzy grających w Serie A stanowili wychowankowie poszczególnych klubów (którymi są gracze będący w klubie minimum 3 lata pomiędzy 15. a 21. rokiem życia). Spośród 26 analizowanych lig gorszy rezultat odnotowano jedynie w Turcji…
To jednak zaczyna się zmieniać, na co uwagę zwraca też Michał Borkowski: – Podczas gdy inne kraje inwestowały w szkolenie, Włosi je olewali, tak samo jak olewali młodych piłkarzy, których kluby z lubością wysyłały po klubach Serie B/C na ogranie. To nie działało. Na szczęście z czasem dotarło do nich, że coś jest nie tak i wzięli się za szkolenie oraz regulacje ligowe, m.in. wymaganie w każdej kadrze minimum czwórki wychowanków klubu oraz czwórki wychowanków ligi. Efekty widać jak na dłoni, bo już dziś w dorosłej reprezentacji pojawiło się wielu młodych zawodników. 24 lata lub mniej mają Bernardeschi, Chiesa, Belotti, Berardi, Barella, Pellegrini, Gagliardini, Emerson, Donarumma, Rugani, Caldara, Romagnoli, Benassi – wylicza ekspert od włoskiej piłki.
W POGONI ZA JUVE
Inny problem to fakt, że od 2012 roku Serie A została całkowicie zdominowana przez Juventus, który siedem razy z rzędu sięgnął po mistrzostwo. To oczywiście najbardziej jednostronne rozgrywki spośród lig TOP5, choć trzeba przyznać, że Bundesliga za bardzo tu nie odstaje – Bayern wygrał ją sześć razy z rzędu. We Włoszech zupełnie nie zanosi się też na zmianę warty, bo przecież do Turynu trafił Cristiano Ronaldo, a Juve wygrało wszystkie osiem spotkań w lidze i już na samym początku wypracowało 6 punktów przewagi nad wiceliderem. Rzecz jasna jest jeszcze zbyt wcześnie, by cokolwiek wyrokować, ale też stawianie fortuny na tytuł dla któregoś z konkurentów chyba jednak nie jest najlepszym pomysłem.
– W tej chwili główny problem, to stan w jakim są Milan, Inter oraz Roma. W przypadku Milanu i Interu wygląda na to, że poprawa jest kwestią czasu – kluby w końcu się ustabilizowały pod względem właścicieli, finansowo wyglądają nieźle, zarówno w obecnym jak i w poprzednim sezonie notowały średnią frekwencję przekraczającą 50 tysięcy kibiców. Pod względem kadry, wykonywanych transferów także nie wygląda to źle, problemem jest poziom jaki prezentują na boisku – już całkiem niezły, na pewno lepszy niż przed kilku laty, ale to jeszcze zdecydowanie nie są zespoły na miarę oczekiwań i na miarę historii tych klubów – mówi Borkowski. – Trochę inaczej wygląda sytuacja Romy, gdzie głównym problemem, tak jak w przypadku Napoli, pozostaje brak własnościowego stadionu i konieczność gry na archaicznym Olimpico oraz związane z tym konsekwencje, czyli znacząco ograniczone wpływy z dnia meczowego. Stadion jest w tej chwili priorytetem i kiedy już powstanie, rzymianie powinni mieć znacznie większe możliwości działania, wystarczy zobaczyć jak mocno odżył finansowo Juventus po zbudowaniu własnego obiektu, po zainwestowaniu w centrum handlowe pod stadionem – ocenia gospodarz audycji Curva Nord.
Fakty są jednak takie, że po pierwszym tytule dla Juve z obecnej serii (2012 rok) w praktyce tylko ta ekipa godnie reprezentowała włoską piłkę w europejskich pucharach. Z jednym wyjątkiem, jaki stanowiła Roma w zeszłych rozgrywkach, od europejskiego sezonu 2012/13 żaden inny klub Serie A nie potrafił się dostać do najlepszej ósemki Ligi Mistrzów. W tym kontekście trudno się dziwić, że w pierwszej piętnastce rankingu UEFA, który wynika wprost z wyników osiąganych w Europie, z włoskich klubów jest tylko Juventus (na 5. pozycji). A przecież w tej grupie Hiszpanie i Anglicy mają po 4 zespoły, a Niemcy i Portugalczycy po dwa. Ale też trudno się dziwić, skoro – z wyłączeniem Juve – gra włoskich klubów w Lidze Mistrzów w ostatnich latach wyglądała tak:
Sezon 12/13: Milan odpadł w 1/8, Udinese nie przeszło eliminacji.
Sezon 13/14: Milan odpadł w 1/8, Napoli nie wyszło z grupy.
Sezon 14/15: Roma nie wyszła z grupy, Napoli nie przeszło eliminacji.
Sezon 15/16: Roma odpadła w 1/8, Lazio nie przeszło eliminacji.
Sezon 16/17: Napoli odpadło w 1/8, Roma nie przeszła eliminacji.
Sezon 17/18: Roma odpadła w półfinale, Napoli nie wyszło z grupy.
W tym czasie Juventus dwa razy doszedł do finału rozgrywek, ale przy malejącej liczbie Włochów w zespole te sukcesy nie miały wielkiego przełożenia na reprezentację. Podobnie jak ostatnie osiągnięcie Romy, która wyrzuciła z Ligi Mistrzów Barcelonę mając w wyjściowym składzie zaledwie dwóch Włochów – De Rossiego, który zrezygnował już z gry w kadrze oraz Florenziego.
KRYZYS NIEDŁUGO MINIE
Milan, Inter i Roma nie grają na miarę oczekiwań i własnej historii, to jedno. Druga sprawa to skrajnie zróżnicowany poziom Serie A, bo z jednej strony odstaje Juventus, z drugiej ligowa biedota. – Największy problem jest z ligowymi chudzinami, trójką-czwórką najsłabszych zespołów, zazwyczaj beniaminków. Niestety Serie A jak na obecne realia jest ligą za dużą, niektóre zespoły wyglądają na tle reszty ligi jak lekko podpity wujek w koszuli na krótki rękaw podczas wesela “ą-ę”. Zwyczajnie nie pasują, psują wrażenie i choć wciągają brzuch, to widać, że guziki zaraz strzelą. Odpalając mecze Chievo, Frosinone, Bologni człowiek po prostu wie, że czeka go mało przyjemne 90 minut. Zmniejszenie ligi do 18 zespołów na pewno by jej wizerunkowi nie zaszkodziło – zwraca uwagę Borkowski.
Przede wszystkim widać jednak pozytywne przykłady klubów, które zaczęły stawiać na młodych Włochów i dobrze na tym wyszły – jak Atalanta, Fiorentina, Sampdoria czy Sassuolo. Ci pierwsi w ciągu jednego sezonu zarobili na młodych piłkarzach około 80-100 milionów euro, co stanowi kapitalny przykład dla całej reszty. Natomiast patrząc na same personalia, już teraz widać, że za jakiś czas z włoską piłką będzie znacznie lepiej. – Wielu piłkarzy z kadry U-21 to zawodnicy, którzy już są wyróżniającymi się elementami zespołów Serie A. Chociażby Audero w Sampdorii, Calabria w Milanie, Romagna w Cagliari, Mandragora w Udinese, Dimarco w Parmie. 20-letni Manuel Locatelli ma już za sobą dwa laty gry i prawie 50 występów w barwach Milanu, a teraz regularnie występuje w Sassuolo. 19-letni Nicolo Zaniolo zadebiutował w barwach Romy przeciwko Realowi Madryt. Z kolei jego rówieśnik, Luca Pellegrini zadebiutował niedawno w rzymskim klubie na lewej obronie – wymienia jednym tchem Borkowski.
Nie mniej ciekawie jest też szczebel niżej – 18-letni napastnik Moise Kean z Juventusu zadebiutował w Serie A i Lidze Mistrzów mając 16 lat, poprzedni sezon spędził na wypożyczeniu w Hellasie Verona, a teraz ma być powoli wprowadzany do gry w Bianconerich. We wrześniu zagrał w kadrze U-20 z reprezentacją Polski, strzelił dwie bramki i każdego piłkarza na boisku przerastał przynajmniej o poziom, choć od większości był dwa lata młodszy. W Turynie jest także 17-letni Nicolo Fagioli, ofensywny pomocnik w którego talencie podobno zakochał się Max Allegri i kwestią czasu jest kiedy zaliczy debiut w Serie A – kończy nasz ekspert.
NAJLEPSZY MOMENT BY ICH OGRAĆ
To wszystko jednak dla Włochów melodia przyszłości, a dziś na boisku będą musieli stawić czoła problemom, na które solidnie zapracowali sobie w ostatnich latach. Abstrahując od formy biało-czerwonych, na tak słabych Azzurrich drugi raz mogą już nie trafić. To zespół wciąż będący w przebudowie, na którym swojego piętna nie zdążył jeszcze odcisnąć Roberto Mancini. Zespół znajdujący się w apogeum fatalnej serii, który przez ponad rok nie zasmakował zwycięstwa w meczu o stawkę. Jeśli nie wygra z Polską oraz w rewanżu z Portugalią w listopadzie, wówczas powtórzy niechlubny wyczyn z 1959, zaliczając pełny rok kalendarzowy bez sukcesu w meczu o coś. Inna sprawa, że tak fatalna seria Italii nie może przecież trwać wiecznie…
Wieczorem przekonamy się, czy dołożymy Włochom kolejny mecz do beznadziejnej passy, czy jednak pozwolimy im się wreszcie przełamać. Z perspektywy dyspozycji naszego dzisiejszego rywala aż szkoda, że sami nie jesteśmy choćby blisko szczytu formy. Bo okazja, by sprzedać renomowanemu rywalowi spektakularnego klapsa nadarza się naprawdę niespotykana…
MICHAŁ SADOMSKI
***
Ewentualne zwycięstwo nad Włochami można sobie umilić puszką Coca-Coli Zero Cukru. I to w limitowanej puszce, stylizowanej na stroje naszej kadry z ostatnich lat. Do meczu jeszcze trochę czasu, więc śmigajcie na zakupy.
Fot. FotoPyK