„Święta Wojna” bez kibiców, czyli produkt wybrakowany. Ale czy gorszy?

redakcja

Autor:redakcja

08 października 2018, 20:18 • 7 min czytania

Wczorajsza odsłona wielkich derbów Krakowa od strony kibicowskiej miała niecodzienne oblicze. W związku z karami nałożonymi na Cracovię po meczu z grudnia ubiegło roku, w czasie którego część fanów „Pasów” przeprowadziła ostrzał sektora gości, na stadion przy ulicy Kałuży nie wpuszczono „prawdziwych” kibiców obu drużyn. Zamiast tego gospodarze ostatniej „Świętej Wojny” wymyślili, aby trybuny zapełnić dziećmi. Wydawało się, że wreszcie będzie w miarę cywilizowanie, bez gangsterskich przyśpiewek, bez malunków z maczetami i bez pozdrowień do więzień. Ale okazało się, że i tak prostą robotę jak – jak organizację derbów głównie dla dzieciaków – da się spartolić…

„Święta Wojna” bez kibiców, czyli produkt wybrakowany. Ale czy gorszy?
Reklama

Po niedzielnym spotkaniu wprawdzie nie trzeba debatować o człowieczeństwie (jak wówczas, gdy obie strony fetowały śpiewami morderstwa), bezpieczeństwie (jak wówczas, gdy ostrzelano sektor gości) czy przestępczości zorganizowanej (jak zawsze, gdy stadion wypełniają różnorakie pozdrowienia dla bohaterów reportaży dziennikarzy śledczych). Przedmiotem dyskusji jest za to przyzwoitość, której zdecydowanie zabrakło organizatorom.

Otóż okazało się, że wśród zaproszonych dzieciaków jest sporo młodych fanów Wisły, w dodatku na tyle śmiałych, że zaczęły regularny doping dla swojego klubu. Fani „Pasów” próbowali odpowiadać, a my w duchu cieszyliśmy się, że to pierwsze od lat derby, na których:

Reklama

1) są kibice obu drużyn
2) śpiewy dotyczą obu drużyn
3) śpiewy nie dotyczą matek kibiców obu drużyn

Niestety, nie wszyscy się ucieszyli – w Cracovii podjęto decyzję, że doping małoletnich fanów Wisły należy zagłuszyć regularnym dopingiem kibiców Cracovii nagranych na taśmie. Tak, to naprawdę się stało, ktoś nagraniem .mp3 puszczonym z głośników zagłuszał śpiewające dzieciaki.

Byłem trochę zaskoczony tym, że doping dla Wisły był głośniejszy niż dla Cracovii. Jeżeli jednak decydujemy się na wpuszczanie dzieciaków, a później próbujemy to zagłuszać, to nie jest to fajne. Skoro nie było weryfikacji zaproszonych czy obostrzenia, że zapraszamy tylko kibiców Cracovii, to cała sytuacja jest trochę śmieszna – zapytaliśmy o zdanie Tomasza Siemieńca, byłego kierownika Cracovii, który z „Pasami” związany był również jako zawodnik. Aktualnych pracowników o temat nie ma co pytać – sam profesor Filipiak zagadnięty przez krakowskich dziennikarzy stwierdził, że sprawy „nie komentuje”, a jedyną konsekwencją była rezygnacja spikera klubowego, prawdopodobnie załamanego, że został zmuszony do uczestniczenia w tej szopce.

Podobał mi się ruch Cracovii, która zaprosiła młodzież, aczkolwiek dochodziło do niezrozumiałych scen – dzieciom zabraniano dopingować Wisły. To dziwny ruch, bo dzieci szybko wszystko łapią i to może obrócić się przeciwko klubowi – zaznacza Andrzej Iwan, legenda z drugiej strony Błoń. I trudno się z naszym komentatorem nie zgodzić – bo zagłuszanie odebrało smak meczu nie tylko dzieciakom z Wisły, ale i tym młodym kibicom gospodarzy, którzy podjęli rywalizację na doping.

Postarajmy się jednak na moment zapomnieć o tym zagłuszaniu i zastanówmy się, jak wypada porównanie niedzielnych derbów z dziećmi na trybunach, do tych spotkań, na których zasiadali fani obu klubów?

Wbrew pozorom środowisko piłkarskie nie ma w tej sprawie jasnego stanowiska. Damian Dąbrowski, który przy okazji derbów znajduje się w samym centrum wydarzeń, podkreślał rolę „normalnej” publiki. – Derby bez kibiców bez wątpienia tracą na atrakcyjności. Ja jestem chłopakiem, który wychował się w Lubinie, który chodził na młyn Zagłębia i jak widziałem race na stadionach ekstraklasy czy atrakcyjne oprawy, to tym żyłem, o tym rozmawiałem się z kolegami. Prawdziwe kibicowanie zawsze podnosi efektowność takich spotkań – mówi piłkarz Cracovii w rozmowie z Weszło.

Identyczne stanowisko zajmuje reprezentant drugiej strony Błoń, Maciej Sadlok, choć podkreśla też, że paradoksalnie brak kibiców, zwłaszcza tych z Cracovii, mógł wyjść jego drużynie na plus. – W porównaniu do wcześniejszych meczów różnica była spora. Wiadomo, wczoraj na trybunach były tylko dzieci, atmosfera była inna, mniej napięta, było dużo spokojniej. Myślę, że akurat na stadionie Cracovii dużo nam to pomogło. Przy pełnym stadionie kibiców atmosfera jest gęsta i gorąca.

Marek Motyka, który jako piłkarz grał i w Wiśle, i w Cracovii, przekonuje, że to właśnie kibice są solą derbów i to dla nich w pierwszej kolejności są takie mecze. – Zawodnicy czują się lepiej, kiedy niesie ich doping kibiców. Serce rośnie, gdy ma się za sobą swoich fanów. To co widziałem wczoraj było smutne. Cieszę się, że chociaż młodzież dostała możliwość obejrzenia derbów i chwała Bogu, że stadion nie był całkowicie pusty. Miałem dwa razy okazję grać w takich okolicznościach i to jest tragedia, a już zwłaszcza na derbach – mówi autor legendarnej „szarańczy”.

Obecność obu kibicowskich ekip to nieodłączny element „Świętej Wojny” także dla Tomasza Siemieńca. – Zawsze cieszyłem się, gdy na stadionie byli fani obu zespołów, bo wtedy atmosfera derbów jest prawdziwa. Chodziłem na te mecze, jako kibic, jako zawodnik i jako kierownik. Jeśli są kibice, to z boiska derby odbiera się zgoła inaczej. Bez kibiców te mecze wywołują dużo mniejsze emocje. Z całym szacunkiem dla zaproszonych dzieci, ale jednak w ten sposób nie można stworzyć derbowego widowiska i derbowej atmosfery. Kibice latami chodzą na derby, a gdy nie mogą pójść na stadion, to nie czuć tego specyficznego napięcia.

Z drugiej strony to „specyficzne napięcie” również jest krytykowane przez część naszych rozmówców. Andrzej Turecki, legenda Cracovii i jej czołowy zawodnik w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych podkreśla, że „Święte Wojny” skończyły się 30 lat temu, potem zaczęło się chamstwo. „Ajwen” wspomina to podobnie: – Piłkarze i kibice mogli się nie lubić, ale nie było tej nienawiści, która jest teraz. Dawniej kibice siedzieli wymieszani na stadionie i nikomu to nie przeszkadzało, a doping też był bardzo konkretny. To, co w tej chwili wyprawia się na trybunach nie ma nic wspólnego z wysokimi standardami. Wiadomo, że wulgaryzmów nie da się wyplenić, ale z rakietnicami, które mogą człowieka nawet zabić, trzeba walczyć.

Marek Motyka i Andrzej Turecki porównują jednak wczorajszą sytuację do występu aktorów przed pustą salą teatralną. – Kibice są potrzebni nie tylko na derbach, ale na każdym meczu. Proszę sobie wyobrazić teatr bez widzów. Jak się czuje aktor albo kabareciarz, który wychodzi na scenę i nie ma do kogo mówić? Dla mnie mecze bez kibiców to jest tragedia, bo nie ma dla kogo grać i motywacja piłkarzy jest diametralnie inna. Przez prawie 12 lat grałem w lidze, znam atmosferę derbów i innych meczów, gdy stadion pękał w szwach, więc wiem, o czym mówię. Dla zawodników gra dla niewielkiej liczby widzów jest trudna, dobrze, że wczoraj wpuszczono chociaż te dzieci – mówi Motyka.

Co ciekawe, po identyczne porównanie sięgnął Andrzej Turecki, przekonując, że emocje i atmosfera są tylko wtedy, gdy podczas meczu słychać stadion. – Puste trybuny, to identyczna sytuacja, jak puste sale teatralne. Trzeba grać dla kogoś. Stadion musi żyć, bo tylko wtedy gra się pięknie. Inaczej odbiera się derby, gdy słychać szum na trybunach, ten charakterystyczny pomruk.

*

Okej, czyli tęsknimy za dopingiem, wrzawą i napięciem, zamiast tego dostajemy nieśmiałe przyśpiewki dzieci. Produkt derbowy jest więc wybrakowany. Ale tu wraca kwestia oceny samej jakości derbów.

Czy wczoraj, podobnie jak w pierwszej połowie 2012 roku, usłyszeliśmy przyśpiewki o zamordowanym kibicu, który „się nie bawi, bo leży w grobie sam”?

Czy wczoraj, podobnie jak w drugiej połowie 2012 roku, zobaczyliśmy oprawę o zabitym kibicu z hasłem „witaj w naszym garnku” i „spotkaliśmy się na twoim pogrzebie”?

Czy wczoraj, podobnie jak w 2014 roku, murawę obrzucono racami?

Czy wczoraj, podobnie jak w w pierwszej połowie 2017 roku, mieliśmy oprawę z nagrobkami i hasłem „miej litość nad naszymi wrogami, bo jak widzisz, my jej nie mamy”?

Czy wczoraj, podobnie jak w drugiej połowie 2017 roku, ostrzelano sektor gości rakietnicami?

Można by wymieniać te wszystkie skandaliczne derbowe sytuacje długo, bo ilekroć na krakowskich starciach pojawiali się fani obu zespołów, pachniało gnojem. Czasem chodziło wyłącznie o haniebne przyśpiewki, czasem haniebne oprawy, czasem haniebne czyny, gdy rzucana pirotechnika mogła komuś wyrządzić ogromną krzywdę. Fakty są takie, że jedyne w miarę cywilizowane derby to te, na których nie było kibiców jednego z klubów, bądź te, na których nie było nikogo.

Stąd też pojawia się pytanie, czy na pewno te wybrakowane derby to derby gorsze? Jesteśmy skłonni zgodzić się z piłkarzami, że derby bez kibiców to żadne derby w przypadku derbów Trójmiasta, derbów Łodzi, derbów Górnego Śląska. Ale w Krakowie sprawy zaszły na tyle daleko, że wczoraj zamiast rozczarowania brakiem dopingu, czuliśmy ulgę. Nikt nam nie przypominał o morderstwach, więzieniach, konfidentach i prostytutkach. Brak regularnego dopingu to niewielka cena za to udogodnienie.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama