Kamil Wilczek strzelił w tym roku kalendarzowym już trzydzieści bramek. Strzelał dla Broendby w meczach z cieniasami, strzelał w meczach najważniejszych. Strzela generalnie cały czas, nie zacina się ani na chwilę.
Były takie czasy w reprezentacji Polski, gdy na mocy tych liczb byłby faworytem do koszulki z nr 9 biało-czerwonych. W tych czasach mamy jednak taki dobrobyt w ofensywie, że nikogo nie dziwi Wilczka brak.
Imponująco wygląda szczególnie bilans Wilczka, gdy przychodziło do grania o najważniejsze cele. Oto jak strzelał w grupie mistrzowskiej Superligaen:
Źródło: Transfermarkt
Tutaj półfinał z Midtjylland. Dwa gole.
Finał z Silkeborgiem? Znowu dwa gole.
Forma, którą otworzył tegoroczny sezon. Gol za golem. Oczywiście jest liderem strzelców przed Dame N’Doye i Viktorem Fischerem.
Źródło: Transfermarkt
Mało? A proszę bardzo, puchary. Broendby w play-off o Ligę Europy przegrało z Genk aż 4:9, ale nikt do Wilczka pretensji mieć nie może. Sam strzelił dwie, przy jeszcze jednej asystował.
Pamiętacie, gdy na ataku grał Żurawski, przyjeżdżający na kadrę z Larissy, gdzie nie strzelał wcale zbyt często? Albo gdy atak otwierał Niedzielan z Nijmegen, gdzie przecież ostatecznie też nie wyszło? Kamil Wilczek wtedy stanowiłby mocniejszą kandydaturę. Ale teraz?
Lewandowski, Piątek, Milik są nie do ruszenia. Wilczek nie ma szans nawet na bycie numerem 3.
Fot. 400mm.pl