„Umów należy dotrzymywać” – to jedna z najważniejszych zasad prawidłowego funkcjonowania w społeczeństwie. A gdy jeszcze dodamy do tego „umów podpisanych należy dotrzymywać”, mamy sytuację, w której nie można zachować się inaczej.
Nie można? Jak to nie?! Nasze kluby już nie raz i nie dwa pokazały, że można, a kolejnym chętnym do potwierdzenia tego stało się Zagłębie Lubin.
O co chodzi? Sprawę dobrze opisał Antoni Bugajski w środowym „Przeglądzie Sportowym”. Zagłębie nie zamierza wywiązać się z umowy, którą zawarło wcześniej z Pawłem Staniszewskim, agentem Jarosława Jacha. Dzięki temu porozumieniu klub zarobił znacznie więcej, ale jak widać, nie ma to żadnego znaczenia. Nie zapłacimy i koniec.
Jach w Zagłębiu długo miał bardzo niską klauzulę odejścia (500 tys. euro). Piłkarz ze swoim agentem poszli jednak klubowi na rękę i zgodzili się na podwyższenie klauzuli („PS” wspomina o 2 mln euro) w zamian za odpowiednio wysoką prowizję. Oprócz tego w razie sprzedaży powyżej 2 mln euro, strony miały podzielić się nadwyżką po połowie.
Ktoś zapyta: gdzie tu pójście na rękę ze strony agenta? Ano takie, że Paweł Staniszewski mógł mieć gdzieś położenie klubu, bez trudu sprzedać zawodnika za pół miliona euro i zgarnąć za to wysoką prowizję od strony kupującej. Wielu agentów właśnie tak by postąpiło, bo zmiana klauzuli wiązała się z ryzykiem, że trudniej będzie znaleźć kupca.
Skończyło się jednak na tym, że Crystal Palace kupiło Jacha za około 3 mln euro. Zagłębie było zobowiązane do zapłaty 700 tys. euro prowizji – 200 tys. z kwoty klauzuli i połowy z jednomilionowej nadwyżki. Nowi sternicy „Miedziowych” uznali jednak, że agentowi ma wystarczyć 200 tys. euro, a o reszcie niech zapomni, bo ich zdaniem prowizja jest za wysoka, mimo że klub zarobił na tym porozumieniu ponad cztery razy więcej niż dostałby przy starej klauzuli.
Oto oficjalne oświadczenie:
Oliwy do ognia dolał jeszcze prezes Mateusz Dróżdż, który na Twitterze tak skomentował oświadczenie.
Ze swojej strony chciałbym dodać, ze jako członek Rady Nadzorczej Zagłębia nie wyraziłem zgody na warunki kontraktu z Jarosławem Jachem z tak wysokim wynagrodzeniem pośrednika. https://t.co/JT4RL4TjXu
— Mateusz Dróżdż (@mateusz_drozdz) 3 października 2018
Śmiech na sali. Jaja. Ok, obecny prezes mógł wtedy mieć swoje zdanie (jako jedyny z czteroosobowego składu rady nadzorczej głosował przeciw temu zapisowi), ale skoro ostatecznie doszło do zawarcia umowy, to żadne przetasowania na górze nie zmieniają tego, że z umowy należy się wywiązać. A, podkreślmy to jeszcze raz, w ogólnym rozrachunku klub wyszedł na wielki plus, natomiast jest oczywiste, że druga strona też chciała na tym więcej zarobić. To nie było wciskanie naiwnej staruszce magicznych garnków za 10 tys. zł. Każdy doskonale wiedział, na co się umawia i co podpisuje.
Bardzo możliwe, że w świetle prawa Zagłębie nie stoi na straconej pozycji i ma szansę wygrać ten spór. Jak stwierdzono w samym oświadczeniu, w przeszłości bywały już podobne przypadki – jak chociażby w sporze Lecha Poznań z Cezarym Kucharskim. Piłkarski Sąd Polubowny ostatecznie przyznał rację Lechowi, a sąd powszechny wyrok podtrzymał. Ewentualne rozstrzygnięcie na korzyść „Miedziowych” nie zmieni jednak faktu, że jest to zachowanie perfidne, nie fair, by nie powiedzieć ostrzej: wieśniackie. Zachowanie, które wystawi Zagłębiu fatalną opinię na przyszłość i będzie ostrzeżeniem dla następnych. Niech potem w Lubinie nie będą zdziwieni, gdy już nikt nie będzie zamierzał pójść im na rękę lub nawet nie będzie chętny do żadnych interesów. Pewne kanony zachowań obowiązują bez względu na wszystko.
Wychodzi na to, że ostatnio kompromitują się nie tylko piłkarze Zagłębia Lubin, odpadający w Pucharze Polski z trzecioligowcem.
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl