Każdy twardo stąpający po ziemi powinien zdawać sobie sprawę, że Górnik Zabrze w zeszłym sezonie osiągnął wynik ponad stan, a jego powtórzenie graniczyłoby z cudem. Mało tego, trudno było zakładać, że podopiecznych Marcina Brosza po utracie trzech kluczowych zawodników (a na początku czterech, bo Paweł Bochniewicz wrócił dopiero na początku sierpnia) stać teraz na coś więcej niż spokojne utrzymanie. Coraz więcej jednak wskazuje na to, że również z tym spokojem będzie krucho. Przy Roosevelta ewidentnie mają problem i chyba po raz pierwszy w tych rozgrywkach można bić na alarm.
Za nami 1/3 sezonu zasadniczego, więc pierwsze wnioski można już wyciągnąć. Zabrzanie pozostają bez zwycięstwa od siedmiu kolejek i jako jedyni w trwającym sezonie Ekstraklasy nie wygrali jeszcze u siebie. Do piątku to samo dotyczyło Wisły Płock, ale przełamała się kosztem Lechii Gdańsk. Górnik ma już tylko punkt przewagi nad strefą spadkową, a patrząc na formę pozostałych drużyn z dołu tabeli, przy status quo z zabrzańskiej strony znalezienie się pod kreską to kwestia tygodnia lub dwóch. Spójrzmy:
Cracovia – pięć punktów w ostatnich czterech meczach, powolny, ale zauważalny progres w grze
Pogoń Szczecin – osiem punktów w ostatnich czterech meczach, dwa zwycięstwa z rzędu, forma wyraźnie do góry
Zagłębie Sosnowiec – tylko jedna porażka w ostatnich pięciu meczach, wygranych jeszcze brakuje, ale drużyna potrafi grać efektownie i sporo strzela
Wisła Płock – osiem punktów w ostatnich pięciu meczach
Górnik w minionych pięciu kolejkach wzbogacił się zaledwie o dwa punkty, a ostatni mecz przed przerwą na reprezentacje to Lech przed własną publicznością. Powodów do optymizmu nie widać. Podopieczni Brosza i tak do pewnego momentu wyciskali absolutne maksimum ze swojej gry, bo tak trzeba określić zwycięstwo nad Miedzią i trzy remisy po czterech kolejkach. Gdy jednak szczęścia zaczęło być mniej, szybko przełożyło się to na wyniki. W gruncie rzeczy Górnik nie rozegrał jeszcze dobrego meczu. Co najwyżej miał mogące się podobać fragmenty – jak ostatnie pół godziny w Legnicy czy Sosnowcu.
W wielu statystykach jedenastka z Roosevelta nie odstaje względem reszty, mieszcząc się w średniej. Odstaje za to w tych najważniejszych: 9 goli strzelonych (tylko Cracovia ma słabszy atak), za to aż 15 straconych (tylko trzy drużyny traciły więcej). Szczególne problemy z koncentracją widać w drugim kwadransie pierwszej połowy, gdy Górnik stracił 1/3 z piętnastu wpuszczonych goli. Średnio oddaje 12,78 strzału na mecz, z czego 4 celne – czyli całkiem nieźle – ale ma trzeci najniższy stosunek strzelonych goli (bez bramek samobójczych) do wszystkich oddanych strzałów (zaledwie 7,83%). To dane ekstrastats.pl po dziewięciu kolejkach, ale z całą pewnością spotkanie z Piastem tej statystyki nie zmieniło. Górnik znów dochodził do sytuacji, oddał kilka celnych strzałów, lecz do siatki nic nie wpadło.
Marcin Brosz po porażce w Gliwicach stwierdził: – Stracony gol był kluczowym momentem. Mamy całkiem inne oblicze gdy strzelamy pierwsi, a gdy tracimy nasza reakcja nie jest taka, jaką byśmy chcieli. Górnik jak dotąd prowadził ledwie przez 124 minuty gry i… ani razu nie dowiózł korzystnego wyniku. Dwa razy zremisował, raz przegrał. Za to w siedmiu przypadkach, kiedy to rywale najpierw strzelali, czterokrotnie udawało się wywalczyć jakieś punkty (raz trzy, trzy razy jeden). Wydaje się zatem, że akurat nie w tym aspekcie śląska drużyna ma największy problem.
Jeśli nie tu, to gdzie? Przeanalizujmy. Trudno wskazać dziś formację, która prawidłowo funkcjonuje w ekipie Brosza. Tomasz Loska na tle całego zespołu nadal wygląda solidnie, ale to już nie jest to samo, co w zeszłym sezonie. Poza inauguracyjnym występem z Koroną Kielce, różnicy raczej nie robił, natomiast częściej zdarzają mu się bardzo przeciętne lub nawet słabe występy. Od razu przychodzi na myśl mecz z Jagiellonią, ale poniżej noty wyjściowej zagrał także z Wisłą Płock i Arką Gdynia.
Na środku defensywy nieźle wygląda duet Suarez-Bochniewicz, choć ten drugi akurat przeciwko Piastowi miał jak na razie najsłabszy dzień po powrocie do Zabrza. Znacznie większe problemy są na bokach obrony, zwłaszcza po prawej stronie. To chyba powinien być priorytet transferowy na zimę. Ktokolwiek tam gra, prezentuje się słabo. Adam Wolniewicz dał asystę w Sosnowcu, oprócz tego zawodzi. Kacper Michalski i Przemysław Wiśniewski w zasadzie zawsze wypadali blado. Na lewej obronie znacznie poniżej oczekiwań spisuje się Michał Koj. Nawet 18-letni Adrian Gryszkiewicz jest od niego ciut pewniejszy, ale to i tak za mało jak na potrzeby drużyny.
Przez pierwszych pięć kolejek drugą linię utrzymywał przy życiu Szymon Żurkowski, zdecydowanie najjaśniejszy punkt Górnika. Potem jednak doznał kontuzji i wszystko się posypało. “Zupa” wrócił w sobotę do gry, wszedł na zmianę, ale widać, że nie od razu dojdzie do optymalnej dyspozycji. Musi się to jednak stać jak najszybciej, inaczej zabrzański środek pola jesienią już nie odzyska równowagi. Od początku sezonu zamula kapitan Szymon Matuszek, częściej wychodzą na wierzch jego wady zamiast zalet. Wiktor Biedrzycki na razie nie jest gotowy na Ekstraklasę, a Maciej Ambrosiewicz zaczyna wyglądać na zawodnika, który nie potrafi wziąć na swoje barki ciężaru odpowiedzialności i co najwyżej może nie przeszkadzać, gdy reszta kolegów gra pierwsze skrzypce.
Największa bieda jest jednak na skrzydłach, czyli tam, gdzie Górnik latem najmocniej się osłabił, tracąc Damiana Kądziora i Rafała Kurzawę. Adam Ryczkowski i Jesus Jimenez to na dziś wielkie niewypały. Hiszpan przynajmniej ostatnio ruszył z miejsca, jest ciut lepiej. Wydaje się, że docelowo to musi być środkowy pomocnik, na boki brakuje mu szybkości. Przy nazwisku Ryczkowskiego nie postawimy żadnego plusa. Olbrzymie rozczarowanie, bo wydawało się, że to transfer dość logiczny i po dobrej grze w I lidze były piłkarz Legii Warszawa potwierdzi, że na najwyższym szczeblu też może dać radę. Nie radzi sobie Daniel Liszka, po wyleczeniu kolejnej kontuzji nie umie się odnaleźć Konrad Nowak. Jedynie Daniel Smuga prezentuje minimum przyzwoitości (gol, dwie asysty, jedno kluczowe podanie), ale potrzeby zespołu są znacznie większe.
Igor Angulo tak spektakularny jak rok temu prawdopodobnie już nigdy nie będzie, ale strzelecką solidność jest w stanie zagwarantować. Skoro po dziesięciu kolejkach ma pięć goli, co stanowi ponad połowę dorobku Górnika, trudno mówić, że zawodzi. Co nie znaczy, że jest super, bo każdy, kto oglądał mecze tej drużyny, wie, że doświadczony Hiszpan sytuacji w niektórych meczach miał znacznie więcej i w formie z ubiegłej jesieni znów byłby liderem strzelców Ekstraklasy. Jak jednak można mieć pretensje do Angulo, skoro poza nim z graczy stricte ofensywnych bramkę zdobył jeszcze tylko Smuga? Sprowadzony w ostatniej chwili (co też sporo mówi) Kamil Zapolnik piłkarsko nie imponuje, ale szarpie i walczy odciążając Hiszpana, co na dłuższą metę może zdać egzamin. Innych rozwiązań za bardzo zresztą nie widać, bo Marcin Urynowicz po chwilowym błysku na powrót obniżył loty. Teraz pierwszy raz w tym sezonie Ekstraklasy szansę dostał Rafał Wolsztyński (od sierpnia grał w rezerwach po powrocie do zdrowia), a od kilku tygodni w treningu jest jego brat Łukasz. Wydaje się jednak, że do dyspozycji Brosza będzie najwcześniej na spotkanie z Cracovią zaplanowane na 20 października.
Po sensacyjnym sezonie zwieńczonym czwartym miejscem, w Zabrzu chyba zachłyśnięto się ideą osiągania sukcesów z bardzo młodym zespołem. Wiosną udało się wyjść z kryzysu, mimo że już wtedy wprowadzano do ligi nowe twarze (Gryszkiewicz, Hajda, Smuga, Liszka, rozkręcony Urynowicz), ale takie cuda dwa razy w tak krótkim odstępie się nie dzieją. Latem przeszarżowano, nie pozyskano nikogo bardziej doświadczonego. Absolutnie nie chodzi o to, żeby wracać do punktu wyjścia sprzed półtora roku i fundować sobie nowego Kosznika czy Plizgę, lecz pewne proporcje ewidentnie zachwiano i do zimy już nic nie da się z tym fantem zrobić. Był to wybór klubu, nie działo się to na zasadzie “albo młodzi, albo nikt, bo nie mamy innych możliwości”. Wszystko jednak ma swoje granice, nawet z tak zdolnym trenerem w pracy z młodzieżą jak Marcin Brosz. Korekta kursu w najbliższym okienku jest niezbędna.
Gdybyśmy zatem mieli podsumować główne powody, dla których Górnik jest dziś na granicy strefy spadkowej:
1. Poważne osłabienia latem (Kądzior, Kurzawa, Wieteska)
2. Niewypełnienie tych luk przez następców, zwłaszcza na skrzydłach
3. Łączące się z punktem drugim nieudane (na dziś) letnie transfery, szczególnie Ryczkowskiego i Jimeneza
4. Problemy zdrowotne Żurkowskiego i słabsza forma kapitana Matuszka
5. Brak dobrego prawego obrońcy
6. Mniej spektakularności w wykonaniu Loski
7. Jeszcze większe uzależnienie całego ataku od Angulo
8. Zaburzenie proporcji między młodością a doświadczeniem
9. Znacznie mniejsze znaczenie stałych fragmentów w ofensywie po odejściu Kurzawy (jeden gol z rzutu wolnego, dwa gole z rzutów rożnych)
10. Słabość mentalna, coraz częstsze przegrywanie meczów “na styku”.
Do tego można jeszcze dodać pewne poczucie zobowiązania wynikającego z sukcesu jako beniaminek. Nawet drużynom robiącym coś ponad realne możliwości, trudno potem z dnia na dzień wrócić do miejsca w szeregu. Co nie zmienia faktu, że Górnikowi obecnie po prostu brakuje jakości i aktualne miejsce w tabeli jest w najlepszym razie niewiele poniżej realnego potencjału zabrzańskiej kadry.
Wychodzi, że celem na resztę jesieni jest minimalizowanie strat, by wiosną było jeszcze o co walczyć. Ewentualne nerwowe ruchy z trenerem nic nie dadzą, bo kto może wycisnąć z tych chłopaków więcej niż Brosz? Nie tędy droga. Już chyba jednak nikt nie ma złudzeń, że Górnika w tym sezonie nie czeka nic więcej niż bój o utrzymanie. Pytanie tylko, czy będzie to walka rozpaczliwa, czy też uda się jeszcze uniknąć obgryzania paznokci do ostatniej kolejki. Jedno jest pewne: trzeba trochę zmienić kurs, z opieraniem się na promowaniu młodzieży na tę chwilę dobito do sufitu.
Fot. newspix.pl/Jakub Gruca/400mm.pl