Kolejni trenerzy pojawiają się w Sevilli i z niej odchodzą, ale jedno się nie zmienia – każdy wdraża nową formułę dla zespołu, każdy chce realizować własną filozofię, co niekoniecznie dobrze wpływa na drużynę. Co jednak najbardziej charakterystyczne, wszyscy kombinują maksymalnie ze środkowymi napastnikami. Czasami można odnieść wrażenie, iż prędzej znaleźliby złote runo, bursztynową komnatę, albo złoty pociąg.
Na koniec i tak wracają do Ben Yeddera.
Francuz przeżył już paru całkiem konkretnych konkurentów, między innymi Luciano Vietto,który na Sanchez Pizjuan miał się odbudować po tym jak odbił się od ściany w Atletico Madryt. Z Joveticiem było podobnie, wszak chwilę wcześniej Czarnogórzec nie odnalazł się w Interze. A też nie było tak, iż Jorge Sampaoli, ówczesny szkoleniowiec Sevilli pałał do niego wielką miłością, wszak Francuz pełne 90 minut rozegrał tylko 6 razy w całym sezonie, choć miał ku temu 42 okazje. Przy tym zaś 17-krotnie pojawiał się na boisku wchodząc z ławki. To jednak nie przeszkodziło mu, by i tak zostać najlepszym strzelcem drużyny z 18 trafieniami na koncie. Vietto oraz Jovetić razem uzbierali jedno mniej.
Ale to nic w porównaniu z poprzednimi rozgrywkami, które były dla napastnika wypełnione frustracją, bo z niezrozumiałych powodów jego kosztem forowany był Luis Muriel. No dobrze, nie do końca z „niezrozumiałych” wszak tym razem w grę wchodziły raczej stare znajomości Vincenzo Montelli, który z Kolumbijczykiem współpracował niegdyś w Sampdorii. Panowie znali się zatem doskonale, a Włoch chętnie korzystał z usług starego-nowego podopiecznego, choć ten osiągał himalaje nieskuteczności. Wiecie, to był ten typ napastnika, który zamiast „ja nie strzelę?!” pytałby raczej „ja nie zmarnuję takiej okazji? Potrzymaj mi piwo”. A potem faktycznie, setka za setką się pojawiały, tylko gole nie. Luis momentami już sam nie wiedział czy powinien przytulać słupki od bramek czy też kopać w nie ze złości, ale przecież to on nawalał, nie zaś koło fortuny.
Nie dziwimy się więc Ben Yedderowi, że w tamtym czasie, przy momentami wręcz absurdalnej nieskuteczności Kolumbijczyka, frustrował się bardzo. Wydawałoby się, że co by nie zrobił, i tak nie przekona do siebie Montelli. Momentem szczytowym w tej historii był okres, kiedy Sevilli przyszło rywalizować z Manchesterem United w 1/8 Ligi Mistrzów. W weekend poprzedzający pierwszy mecz z Czerwonymi Diabłami Wissam rozegrał dobre spotkanie z Las Palmas, strzelił w nim gola, który mocno przyczynił się do zwycięstwa jego drużyny, ale już we wtorek zasiadł na ławce i nie podniósł się z niej ani przez minutę. W rewanżu, po bezbramkowy remisie, również zaczął na ławce, ale ostatecznie wszedł na 18 minut i zapakował Czerwonym Diabłom dwie sztuki, tym samym eliminując je z walki o uszaty puchar.
Facet nie był na tyle głupi, by manifestować radość w jednoczesnej opozycji do Montelli, choć domyślamy się, że wówczas chętnie zadedykowałby szkoleniowcowi na przykład gest Kozakiewicza. Bo gdy Andaluzyjczykom przychodziło rywalizować z mocniejszymi przeciwnikami, rozgrywać kluczowe spotkania, to przeważnie on znów lądował na ławce, a pierwszym składzie Muriel. Oprócz wcześniej wspomnianego dwumeczu historia ta powtórzyła się w starciach przeciwko Atletico Madryt i to trzykrotnie – dwa razy w Copa del Rey i raz w lidze, choć dwukrotnie, wchodząc z ławki, nasz bohater dawał wtedy asysty. Następnie zaś ani przez minutę nie powąchał murawy w starciu z Barceloną, na ławce zaczynał rywalizację z Gironą, Villarrealem i Valencią, bezpośrednimi rywalami jego ekipy w walce o kwalifikacje do europejskich pucharów, w półfinałowym dwumeczu z Leganes w Pucharze Króla oraz znów przeciwko Blaugranie w finale znów nie dostał ani minuty.
Trochę kiepsko jak na gościa, który wcześniej, za kilkumiesięcznej kadencji Toto Berizzo był protagonistą choćby w europejskich pucharach – wydatnie pomógł wyeliminować Basaksehir w eliminacjach do Ligi Mistrzów, dwukrotnie dał drużynie punkty w obu spotkaniach fazy grupowej z Liverpoolem, samodzielnie rozbił Maribor i do pewnego momentu męczył wszystkich jak leciało w Copa del Rey.
Nic więc w tym dziwnego, iż zimą mówiło się już więcej o chęci opuszczenia Sanchez Pizjuan przez Ben Yeddera niż o jakiejkolwiek innej kwestii z nim związanej. No i przede wszystkim o niezadowoleniu napastnika z zajmowanej pozycji w hierarchii drużyny, w której chciano zrzucić go tak nisko, jak tylko się dało. W styczniu Oscar Arias, następca Monchiego, sprowadził przecież Sandro Ramireza, a także usilnie starał się o pozyskanie Michy’ego Batshuayia, który – na szczęście Wissama – ostatecznie wybrał Borussię Dortmund. I nie ma też przypadku w tym, że najbardziej Francuz wystrzelił dopiero w momencie, kiedy Montella został zwolniony, a stery na krótki okres przejął Joaquin Caparros. Wtedy w trzech meczach zaliczył asystę i strzelił trzy gole (Realowi Madryt, Betisowi oraz Alaves), dzięki czemu Sevilla nie dała się wyprzedzić Getafe i ostatecznie mogła na początku obecnych rozgrywek grać w eliminacjach do Ligi Europy. To tym ważniejsze, że ponoć brak udziału w międzynarodowych rozgrywkach zakończyłby się finansową katastrofą dla klubu.
Pełne paradoksów było wówczas podejście kibiców Los Nervionenses do ich… No właśnie, dla jednych pupila, który stał się ofiarą widzimisię trenera, dla drugich malkontenta potrafiącego głównie narzekać. Ale skoro do dziś Francuz reprezentuje barwy klubu ze stolicy to chyba raczej ci pierwsi mieli rację, gdy mówili, że „do Londynu turyści udają się, by podziwiać Big Bena, zaś do Sewilli, aby oglądać Big Ben Yeddera”. Z kolei po wcześniej opisywanym dwumeczu z Manchester United sam zainteresowany podkreślał: – Miałem kilka ofert, ale zdecydowałem się zostać i walczyć o swoje. Ewidentnie jego koledzy z drużyny też cieszyli się z decyzji, jaką podjął, skoro po wyeliminowaniu Czerwonych Diabłów świętowali na jego cześć, a przeważnie skromny i cichy Wissam odśpiewał wówczas hymn Sevilli w wersji acapella.
A mógł przecież odejść do Chin, znacznie zwiększyć swoje zarobki i ogólnie rzecz biorąc wrzucić na luz. Tego lata zapewne opcji również mu nie brakowało, choć temat sprzedania go raczej się nie pojawiał. Jeśli już o kimś pisano, że może odejść, to raczej Muriel. Ostatecznie i Kolumbijczyk pozostał w kadrze Los Nervionenses, jednak u Pablo Machina pełni rolę etatowego ławkowicza. Najczęściej, choć tylko raz od pierwszej minuty, występował w kwalifikacjach do Ligi Europy, gdzie Sevilla mierzyła się z ekipami takimi jak Ujpest FC, Żalgiris Wilno czy Sigma Ołumoniec. Z całym szacunkiem – nie jest to zbyt imponujące osiągnięcie.
Luis został zatem… trzecim napastnikiem Andaluzyjczyków. Bo nawet teraz walka Ben Yeddera nadal trwa, ponieważ latem przybył mu kolejny rywal do walki o wyjściowy skład, Andre Silva. Machin bowiem bardzo pragnął sprowadzić napastnika w stylu Karima Benzemy. – Zawodnicy tego typu idealnie pasują do naszej strategii – podkreślał Pablo Machin po spotkaniu z Rayo, w którym debiutujący Portugalczyk ustrzelił hattricka. – Andre jest znakomitym piłkarzem, a do tego lubi angażować się w konstruowanie gry, więc będzie przydatny – wtórował Joaquin Caparros, pełniący dziś funkcję dyrektora sportowego.
Sęk w tym, iż Andre póki co nie potwierdził, że na Sanchez Pizjuan może stać się wielkim goleadorem, wszak w pozostałych siedmiu meczach drogę do siatki znalazł tylko raz, z Levante. Symptomatyczne, że strzelał jedynie rywalom mającym obronę szczelną niczym mur wokół domu Ludwiczka Andersona przed uszczelnieniem go słodkimi ziemniaczkami. Kiedy jednak robił za samodzielnego napastnika przeciwko Villarrealowi, Betisowi, Getafe i Barcelonie, Sevilla zdobyła tylko jedną bramkę i nie wygrała żadnego z czterech tych starć.
Dlatego dziś po raz kolejny możemy napisać: jak trwoga, to do Ben Yeddera. Widząc skrajną nieskuteczność swoich podopiecznych Pablo Machin postanowił bardziej zaufać napastnikowi, który znacznie lepiej czuje się w polu karnym niż przed nim, cechuje się większym sprytem, a i dynamiką przewyższa Portugalczyka. I efekt przyszedł od razu, wszak Francuz trzykrotnie pokonywał Oiera z Levante, a potem jeszcze wypracował czwarte trafienie – szóste ogólnie – autorstwa Pablo Sarabii.
I dziś wieczorem, kiedy na Estadio Sanchez Pizjuan przyjedzie Real Madryt, to znów właśnie o Wissamie, a nie Andre Silve, czy tym bardziej nie o Murielu mówi się jako o zawodniku, który otrzyma szansę wykorzystania chwilowej niefrasobliwości Ramosa i Varane’a. To raczej nie podopieczni Machina będą dziś dominować, więc i do wyprowadzania kontr Francuz w teorii pasowałby znacznie lepiej. W końcu zaś blisko 50% głosujących w ankiecie „ABC de Sevilla” spośród wszystkich napastników najbardziej ufa właśnie jemu. To dobry moment, by wobec kibiców spłacić dług zaufania, a trenerowi dać jeszcze więcej powodów do zagwozdki przy ustalaniu jedenastki w najbliższych tygodniach.
Fot. NewsPix.pl