Wisła Płock jest drużyną niespodzianek. Sami przyznacie, że nie spodziewaliście się chociażby, iż w poprzednim sezonie wystrzeli i na koniec sezonu prawie zakwalifikuje się do europejskich pucharów. Że indywidualne występy poszczególnych graczy będziemy oceniać wyjątkowo wysoko. Gorzej, iż tamta passa nie jest kontynuowana w obecnym sezonie, choć na papierze Nafciarze wcale nie mają słabszej paki – zwłaszcza patrząc na linię pomocy, która póki co chyba zawodzi najbardziej.
W zasadzie jest tylko jeden gość grający od początku bieżących rozgrywek na równym, stosunkowo wysokim poziomie – Damian Szymański. I to do tego stopnia, że zapracował sobie nawet na powołanie do seniorskiej reprezentacji Polski. Na pewno trochę po znajomości, skoro selekcjonerem został Jerzy Brzęczek, autor sukcesu Wisły z ubiegłego sezonu, ale gdyby nie parę solidnych występów pomocnika i dobre wspomnienia Brzęczka z Płocka by nie pomogły. Fakty są jednak takie, iż zespół może na nim polegać, bo i w odbiorze chłopak popracuje efektywnie, i akcję odpowiednio rozegra. Widać, że na boisku myśli, a nie tylko biega, ile pary w nogach starczy i trudno sobie wyobrazić dziś płocką ekipę bez niego.
Sęk w tym, że niemal wszyscy ustawiani wokół niego już nie są tak efektywni, co jednak nas dziwi, ponieważ biorąc pod uwagę same nazwiska w Wiśle jest lepiej niż przyzwoicie. Szczególnie jednak zawodzą ci odpowiedzialni za ofensywne poczynania drużyny. Varela, Stilić, Carlitos, Szwoch, a nawet do Merebaszwilego można mieć sporo pretensji.
Jakiś czas temu pisaliśmy bowiem o uzależnieniu płocczan od Ricardinho i do dziś sytuacja praktycznie się nie zmieniła, nadal proporcje są tu zachwiane. Na koncie napastnika widnieje 6 trafień, zaś jeśli już ktoś poza nim trafiał do siatki, czynił to zaledwie raz. Ten obraz niewiele poprawia to, iż drogę do bramki odnajdywały strzały 6 zawodników. Wciąż dorobek Brazylijczyka stanowi 50% wszystkich goli Wisły. Cienka jest tu granica między komfortem, a popadnięciem w poważne tarapaty.
Wiadomo, od wcześniej wymienionych pomocników nie żądamy, aby nagle seriami zaczęli notować kolejne trafienia, bo to nie jest ich podstawowe zadanie. Z drugiej strony natomiast zerkamy w ich liczbę kluczowych podań (prowadzących do strzału) i tu też szału nie ma – 3,6 na głowę przez 9 kolejek. Kicha niesamowita. Jasne, Calo nieco zaniża tę statystykę, ponieważ otrzymuje bardzo mało minut, ale nawet bez niego wynik ten udowadnia, że podopieczni Dariusza Dźwigały grają zdecydowanie poniżej swoich możliwości. W tym aspekcie wyprzedza ich Furman z 16 kluczowymi podaniami, ale to żaden szok, skoro wykonuje on większość rożnych czy wolnych. Ba, nawet Szymański ma 8 tego typu zagrań, podczas gdy Varela ma ich 6, Merebaszwili i Szwoch po 5, Stilić zaś zaledwie 2. I co gorsza, żaden z nich nie miał więcej niż 2 okazji, by samemu wpisać się na listę strzelców. Dramat!
A przecież ostatni z wymienionych powinien utrzymywać średnią dwóch takich zagrań na jedno spotkanie, a nie na dziewięć kolejek! Dariusz Dźwigała sugerował, że problem leży może nie w nim samym, lecz przepisach, które często uniemożliwiają mu grę – w limicie, według którego podczas meczu ekstraklasy na murawie może przebywać zaledwie dwóch graczy spoza Unii Europejskiej. Przez to ktoś z trójki Merebaszwili, Stilić, Ricardinho musi grać ławę. – Przepisy uniemożliwiają mi wystawianie najlepszej jedenastki – żalił się Dźwigała. Jako na tego odstawionego nieco na boczny tor padło na Bośniaka, przez co faktycznie trudno mu utrzymać właściwy rytm, co z kolei zawsze było dla niego kluczowym aspektem w podtrzymywaniu wysokiej formy. A że wchodząc na plac gry Stilić nie przekonuje, a wersja 18/19, to chyba jego najgorsza wersja ze wszystkich znanych nam z ekstraklasy, wpadamy w błędne koło – gra mniej, nie łapie rytmu, prezentuje się słabo – i tak w kółko. Co prawda Stilić rozpoczął już starania o polski paszport, jednak cała procedura może potrwać nawet pół roku, więc ten problem prędko nie zostanie rozwiązany.
Wiemy już też, że przez długi czas swojej drużynie na pewno nie pomoże Mateusz Szwoch, chociaż żeby pomagał wcześniej to też trudno powiedzieć. To znaczy – nie zrozumcie nas źle, broń boże nie robimy sobie żartów z jego kontuzji, ani jej nie lekceważymy. Trzeba jednak przyznać, iż był zawodnik Arki Gdynia wejście do drużyny Nafciarzy zaliczył wyjątkowo słabe. Inna sprawa, że sam trener Dźwigała nie pomagał nowemu nabytkowi za bardzo, skoro nie wystawiał go na jego nominalnej pozycji, tylko wyrzucił na prawe skrzydło. A tam chłopak naprawdę cierpiał, kompletnie nie nadając się do gry na flance. Ani nie ma takiej dynamiki, ani w rozegraniu się za bardzo nie przydaje, ani do kontroli meczu się nie przykłada, co mógłby robić, gdyby biegał w środku pola. Po prostu nie ma predyspozycji do roli skrzydłowego, więc usilne wystawianie go tam wygląda z boku co najmniej dziwnie. A jakby tego było mało, właśnie podczas meczu ze swoim byłym klubem Szwoch zerwał więzadła. – Myślałem, że słyszałem dźwięk uderzenia ochraniacza o ochraniacz, ale tam nawet nie było kontaktu – mówił później Jacek Kruszewski, co tylko podkreśla jak poważny jest uraz Szwocha.
W tych okolicznościach duża odpowiedzialność za ofensywne poczynania zespołu powinna spocząć na barkach Merebaszwilego oraz Vareli. Gdybyśmy jednak dyspozycję obu tych zawodników przedstawili na wykresach, u obu wyszłaby nam sinusoida. Zwłaszcza Gruzin zalicza ogromne wahania, wszak z meczu na mecz notuje albo ogromny zjazd, albo wystrzał formy. Dużo mówią tu wystawione mu przez nas kolejne oceny 7, 6, 1, 6, 2, 6, 6, 3. Ale czy to jeszcze kogokolwiek powinno dziwić? W zeszłym sezonie było przecież podobnie. Zdarzały mu się spotkania wysoce efektywne, a zdarzały takie, gdzie zamiast huraganu robił na skrzydle wiatr o sile letniego zefirka. Mamy wrażenie, że Giorgi losuje swoją dyspozycję w totolotku, bo momentami trudno jest racjonalnie wytłumaczyć te jego wahania.
Z kolei amplituda u Vareli byłaby znacznie mniejsza, lecz proporcja dobrych meczów do złych jeszcze bardziej świadczy na niekorzyść Urugwajczyka. Pamiętamy zaledwie dwa naprawdę niezłe w jego wykonaniu – z Górnikiem Zabrze w 2. kolejce i z Legią, gdy na Łazienkowskiej zaliczy gola, a do tego dorzucił jeszcze asystę. Poza tym? Raczej kiepsko. Charakterystyczne dla Nico jest raczej unikanie odpowiedzialności za losy drużyny, niż branie jej na własne barki niczym mityczny Atlas. Najbardziej symptomatyczny w tym wypadku były ostatni mecz Nafciarzy z Cracovią, gdy skrzydłowy praktycznie nie był pod grą, w ogóle nie pokazywał się kolegom, przez co nawet Dźwigała stracił do niego cierpliwość, zmieniając w przerwie na Angielskiego.
My za to powoli już tracimy cierpliwość do oglądania tej ofensywnej kaszany w wykonaniu Wisły. Frustrujący jest bowiem fakt, iż ekipa z naprawdę szerokim wachlarzem umiejętności prezentuje się często jak zbieranina zawodników, u których połączenie między nogami a mózgiem nie zachodzi, lub przynajmniej bardzo często jest zakłócane z niezrozumiałych powodów.
Nie oczekujemy przy tym od Nafciarzy, że znowu powtórzą rewelacyjne wyniki z poprzednich rozgrywek, bez przesady. Mając jednak w składzie tylu – bądź co bądź – kreatywnych i błyskotliwych piłkarzy wypadałoby Wiśle jakkolwiek z tych cech wreszcie skorzystać, czyż nie? Bo że w ekstraklasie można grać i ładnie i całkiem efektywnie pokazała nawet Miedź Legnica, więc tym bardziej płocczanie nie mają na swoją nijakość zbyt wielu dobrych wymówek.
Fot. 400mm.pl