Daleko nam do stwierdzenia, że Legia wraca na właściwe tory, bo pokonała Chojniczankę. Niby trzy zwycięstwa z rzędu są, niby humory po słabym początku sezonu powoli wracają do normy, ale z drugiej strony gra legionistów – przede wszystkim w drugiej połowie – nie przekonywała. Biorąc jednak pod uwagę wypowiedzi Sa Pinto, który na każdej konferencji prasowej powtarza, że jego zawodnicy muszą ciężko pracować i nadrabiać zaległości fizyczne, wydaje się, że narzucony reżim zaczyna przynosić pierwsze efekty. Przynajmniej jeżeli chodzi o ostatnie wyniki, bo do tych trudno się przyczepić.
Legia od początku spotkania przejęła inicjatywę, dłużej utrzymując się przy piłce. Problem w tym, że jej gra za bardzo przypominała treningową gierkę niż konstruowanie składnych, niebezpiecznych akcji. I dość szybko mogło się to zemścić, kiedy Michał Pazdan po raz kolejny w tym sezonie chciał udowodnić, że jeszcze trochę czuje w nogach mundial. Zamiast wybić piłkę, zażegnać niebezpieczeństwo, postanowił się zabawić, co skończyło się stratą. Drozdowicz dograł do Piotrowskiego, za którym nie nadążył Stolarski, a ten znalazł się tuż przed Malarzem, ale uderzył obok bramki.
Jednak z każdą kolejną minutą Legia grała odważniej. A to szansę miał Nagy, a to kilka razy urwał się Szymański. W końcu goście dopięli swego. Szybkie, dokładne podania na prawej stronie wymienili Radović, Szymański i Cafu, co skończyło się wrzutką Portugalczyka. Piłka powędrowała do Pazdana, który przeskoczył Podgórskiego i zrehabilitował się za popełniony wcześniej błąd. Kilka minut później bramkę zdobył Radović (bardzo dobre podania Kante, który odnalazł się w gąszczu rywali), ale sędzia zasygnalizował spalonego Serba. Słusznie.
Problemem Chojniczanki była przede wszystkim spora pasywność w obronie. Najlepszym przykładem wspomniane podanie Kante. Nie za bardzo go naciskali, łatwo dali mu się przejść. Jakkolwiek spojrzeć, jeżeli grasz z wyżej notowanym rywalem, nie możesz pozwalać sobie na takie przestoje w defensywie.
Najwyraźniej jednak Przemysław Cecherz w przerwie bardzo mocno wpłynął na swoich zawodników, bo po zmianie stron oglądaliśmy już inną drużynę gospodarzy. Odważniejszą, która potrafiła wykreować sobie kilka sytuacji. Znamienne, że Legia stwarzała sobie okazje tylko i wyłącznie po kontrach. Jednak co z tego, skoro była nieskuteczna. Przykładem Carlitos i jego sytuacja jeden na jeden, którą koncertowo zmarnował.
A gospodarze się odgryzali i – mówiąc szczerze – za swoją odwagę mogli otrzymać sowitą nagrodę. W doliczonym czasie gry okazję miał Karol Gardzielewicz, ale Legię – nie pierwszy raz w tym meczu, nie pierwszy raz w tym sezonie – uratował Arkadiusz Malarz. Później jeszcze Wojciech Trochim uderzył zza pola karnego minimalnie obok słupka i Chojniczanka musiała obejść się smakiem.
A Legia wyszarpała awans, wygrała trzeci mecz z rzędu i choć nie przekonywała, to zrobiła to, czego od niej oczekiwano.
Chojniczanka – Legia 0:1
0:1 Michał Pazdan 27′