Początek sezonu w Legii to cała masa złych wiadomości i pojedyncze dobre. Jako że o negatywach powiedziano i napisano już wszystko, skupmy się na moment na tej drugiej grupie. A do tej bez wątpienia należy reaktywacja Dominika Nagy’a. Piłkarza, który w Warszawie był już po drugiej stronie rzeki i wcale nie mamy tu na myśli Pragi Południe. Dziś jednak to zawodnik, od którego Ricardo Sa Pinto może zaczynać wyczytywanie składu. I to nawet wtedy, kiedy ten jest nie w pełni formy fizycznej, czyli na przykład ma złamaną rękę.
– Jest naszym zawodnikiem i wciąż na niego liczymy, ale nie udźwignął odpowiedzialności. Brakuje mu motywacji – mówił o węgierskim pomocniku Romeo Jozak pod koniec zeszłego roku, tuż przed oddaniem go na półroczne wypożyczenie do Ferencvarosu. I tak, jak w wielu przypadkach krytyczne słowa ze strony Chorwata mogłyby być brane za dobrą monetę, tak w tej kwestii – jednej z nielicznych podczas swojej kadencji w Legii – Jozak akurat się nie pomylił. Jak pamiętamy, Nagy grał słabo, niespecjalnie zmotywowało go jesienne spotkanie z kibicami na parkingu przy Łazienkowskiej po meczu z Lechem, a i przy tym nie wykazywał wielkiego przywiązania do warszawskich barw. W zamian opowiadał węgierskim mediom o ambitnych transferowych planach i jedyne, co się w jego historii później nie zgodziło, to wiosenny powrót do ligi węgierskiej.
Skupiając się na faktach – Nagy był w zeszłym sezonie słaby w Legii i słaby na Węgrzech, gdzie na 14 kolejek tylko 6 razy wyszedł w pierwszym składzie. Do tego zakończył rundę wiosenną ledwie z jedną asystą na koncie, co dla ofensywnie usposobionego pomocnika raczej nie może być powodem do dumy. Do Legii wrócił, bo wiązał go z nią kontrakt, a żaden inny poważny klub go nie chciał. Jak się jednak okazało, zeszłosezonowa lekcja pokory nie poszła na marne, bo Węgier chyba się ogarnął. Piszemy “chyba”, bo jeszcze za szybko na szersze wnioski, ale wiele wskazuje na to, że to ponownie ten sam człowiek, który za kadencji Jacka Magiery, grając u boku Vadisa Odjidja-Ofoe, należał do najlepszych piłkarzy mistrza Polski.
Rzecz jasna początek obecnych rozgrywek również nie przemawiał za tym, że Nagy się odbudował. Ale też trzeba przyznać, że trenerzy mu nie pomagali. Węgier musiał występować między innymi na lewej obronie, gdzie może i ma jakieś doświadczenie, ale też ewidentnie nie czuje się komfortowo. Kiedy jednak zaczynał mecze na swojej pozycji, przeważnie wyglądało to o niebo lepiej. Dziś Nagy zdaje się świetnie znosić obciążenia treningowe narzucone przez Sa Pinto, bo jest jednym z tych zawodników, którzy najszybciej wskoczyli na wyższy poziom. Było to widać z Lechem, kiedy strzelił zwycięskiego gola, a także widać to było wczoraj z Miedzią, gdzie ważniejszy od faktu, że zaliczył asystę, był sposób w jaki to zrobił. Ograł trzech obrońców rywali jak i oddał Carlitosowi piętką…
GOOOOL #Carlitos @LegiaWarszawa ⚽️😁 bardzo ładna, zespołowa akcja Legionistów 👏💪 na tablicy wyników 1:3 #MIELEG #legia pic.twitter.com/PQdZKJxWHL
— AleksandraKalinowska (@Ola_Kalinowska) 22 września 2018
Widać, że Nagy złapał pewność siebie, i że ponownie zaczął traktować swoją karierę poważniej. Co prawda wciąż musi wyzbyć się pewnych zachowań, jak choćby zbyt chętne kładzenie się w polu karnym rywala, ale też to bardziej drobiazg, zwłaszcza w obliczu niedawnych kłopotów Węgra. A powrót do formy skrzydłowego to dla Legii naprawdę dobra wiadomość. Raz, Nagy ma naprawdę spore umiejętności, które już teraz bezpośrednio przekładają się na dorobek punktowy drużyny. I dwa, do pewnego czasu wydawało się, że z warszawskimi skrzydłowymi jest więcej niż słabo. Gdyby bowiem dziś Nagy prezentował podobną formę, co w zeszłym sezonie, z bocznych sektorów boiska warszawianie zupełnie nie mieliby kim straszyć.
Fot. FotoPyK