W zespole żelazna dyscyplina, drużyna świetnie przygotowana fizycznie i taktycznie poukładana. Ewentualne afery? Rozwiązywane po cichu, we własnym gronie. Unikanie mediów. A na konferencjach prasowych wypowiedzi skonstruowane w taki sposób, żeby nikt się z nich nie zdołał czegokolwiek dowiedzieć, ani nawet domyślić. Ta charakterystyka jak ulał pasuje do Adama Nawałki. Jednak nie o nim mowa – bo do byłego selekcjonera, specjalisty w dziedzinie “transferu pozytywnego”, niesłychanie upodobnił się Piotr Stokowiec. Wielbiciel “mikrocyklu”.
Mikrocykle w wypowiedziach szkoleniowca Lechii Gdańsk pojawiają się nieustannie i odgrywają w nich newralgiczną rolę. Wszystko można dzięki nim uzasadnić, do każdej okoliczności je przystosować. Nakręcić wokół nich całą swoją narrację. Jasne, Stokowiec od dawna w medialnych wystąpieniach stroni od efektownych popisów retorycznych, a swoją erudycję minimalizuje jak tylko to możliwe. Ale nawet w zeszłym sezonie dało się jeszcze z niego wydusić od czasu do czasu jedno, czy nawet dwa ciekawe zdania.
Teraz pozostały już tylko mikrocykle.
“Za nami ciężki mikrocykl. Zrobiliśmy badania, aby odpowiednio dobrać obciążenia i w przerwie na reprezentację skupiliśmy się na pracy motorycznej i mentalnej.”
“Popracowaliśmy mocno fizycznie, a druga część tego mikrocyklu, to sprawy taktyczne.”
“Brany pod uwagę jest też Błażej Augustyn. To jego pierwszy mikrocykl na takich obrotach. Decyzję podejmiemy przed spotkaniem.”
“Założenie było takie, aby po mikrocyklu w przerwie na kadrę Rafał mógł być już brany pod uwagę przy ustalaniu meczowej osiemnastce.”
“Żyjemy najbliższym meczem, od mikrocyklu do mikrocyklu i myślę, że nieźle na tym wychodzimy.”
Można tak cytować w nieskończoność. Mikrocyklowego bakcyla złapali w gdańsku wszyscy – sypią nim na lewo i prawo również piłkarze, szermują nim członkowie sztabu i klubowi działacze. Jedno trzeba Stokowcowi w tym przypadku oddać – zachowuje się w klubie jak prawdziwy boss, manager w brytyjskim stylu. Narzucił swój styl pracy i wszyscy tańczą zgodnie z zestawem nut, jaki on rozpisał i zaproponował.
Dzisiaj czeka szkoleniowca biało-zielonych sentymentalna potyczka z Zagłębiem Lubin. Choć oczywiście sam trener opowiada namiętnie jakieś wyświechtane do granic przyzwoitości komunały, że dla niego każdy mecz jest równie szczególny. Zaś sam pobyt w Zagłębiu określił: “bardzo ciekawym doświadczeniem”. No naprawdę, sensacja. Nie ma co się czarować – lubiński projekt, wycelowany przecież przynajmniej w regularny udział w eliminacjach do Ligi Europy, to był absolutnie wyjątkowy etap w karierze Stokowca. Tym ważniejszy, że zakończony ostatecznie klęską, choć nie bez początkowych sukcesów. Zresztą, na Dolnym Śląsku ciepło go wspominają. Działacze klubu i akademii zawsze podkreślają, jak fantastycznie się współpracowało z trenerem o tak świetnym warsztacie i etyce pracy.
Po czym półgębkiem dodają, że na dłuższą metę wymagający i stawiający coraz to bardziej wygórowane żądania szkoleniowiec był po prostu nie do zniesienia. Albo inaczej – łatwo było na jego trudny charakter przymknąć oko, kiedy Miedziowi trzymali się w czubie tabeli. Gdy wyniki zaczęły się stopniowo pogarszać, również i zapasy cierpliwości wobec trenera pomału się kurczyły. Normalka. Oczywiście Stokowiec wiedział, jak zaczarować działaczy i wywalczyć sobie kredyt zaufania. Snuł dalekosiężne plany, kreślił wspaniałe projekty. Tylko styl gry zespołu był coraz bardziej odrażający. Aż w końcu tych kredytów zaufania było tyle, że trener wpadł w spirale zadłużenia i zbankrutował.
30 września 2017 roku jego Zagłębie w żenującym stylu poległo z Lechią Gdańsk. Prowadzoną przez Adama Owena, debiutującego wówczas w roli pierwszego trenera. Skołowany Walijczyk był tak podekscytowany swoją nową rolą, że zapomniał się nawet przywitać ze Stokowcem, co nie przeszkodziło mu go po prostu ograć. To musiał być potężny prztyczek w nos dla ówczesnego szkoleniowca Zagłębia. Zresztą dwa miesiące później i jego już w klubie nie było.
Dzisiaj Stokowiec jest z Lechią mniej więcej w tym samym miejscu, w którym był, gdy awansował z Miedziowymi do ekstraklasy. Jest znów ciekawy projekt sportowy, plan odważnego stawiania na wychowanków i kilku piłkarzy o uznanej klasie, których trzeba było odbudować. I znów – przymykając na moment oko na wpadkę z Wisłą Kraków – zaczyna się to wszystko rozkręcać w sposób cokolwiek obiecujący. Pytanie tylko, jak biało-zieloni zareagują na bęcki od Białej Gwiazdy?
Jeżeli silić się na dalsze porównania do Nawałki – reakcją byłego selekcjonera reprezentacji Polski na pamiętną klęskę z Danią było zwątpienie we własny zespół i we własny pomysł taktyczny. Początkowo nie dało się tego odczuć, kadra szybko się odbudowała i zareagowała zwycięstwem w kolejnym spotkaniu. Ale trener wziął sobie za punkt honoru, żeby opracować jakiś zupełnie nowy dla kadry system, oparty na grze trójką stoperów. I poniósł w tym względzie spektakularną klęskę.
Po Stokowcu – mimo wszystko – tak nerwowych ruchów się nie spodziewamy. Niemniej, ziarno wątpliwości zostało w jego głowie zasiane. Tak jak w sezonie 2015/16, gdy świetnie sobie poczynający beniaminek z Lubina dostał pod koniec września w czapkę od… Lechii Gdańsk. I nie wygrał później pięciu kolejnych spotkań, po drodze odpadając na domiar złego z Pucharu Polski. Krótko mówiąc, Miedziowi wytracili rozpęd wynikający z euforii po awansie, a piłkarskiej jakości mieli po prostu za mało, żeby kosić po trzy punkty regularnie na przestrzeni całego sezonu.
Imponujący start Lechii w bieżących rozgrywkach to również była tylko euforia, czy jednak już prawdziwa jakość, wypracowana podczas sławetnych mikrocykli? Dzisiejszy mecz odpowie nam na to pytanie.
fot. FotoPyk