Zaczynamy się zastanawiać, czy jakoś na boku nie powinniśmy rozkręcić interesu związanego z szamaństwem. Niedawno pisaliśmy o tym jak fatalne wyniki notuje Pogoń, Cracovia, a także parę innych drużyn – wczoraj więc swój pierwszy mecz w sezonie wygrali Portowcy, dziś zaś Pasy. Spokojnie jednak, nie będziemy się upominać u zwycięzców o odpalenie nam jakiejś działki. Bo na wynik meczu Cracovii z Wisłą Płock odpowiednio zasłużyły sobie obie ekipy.
Przede wszystkim jesteśmy cholernie rozczarowani tym jak zaprezentowali się podopieczni Dariusza Dźwigały. Czyżby fatalna fama krakowian pozwoliła uwierzyć przyjezdnym, iż ich przeciwnicy są kompletnie niegroźni i można ten mecz wygrać na stojąco? Jasne, dotychczasowe wyniki ekipy Michała Probierza nie mogły robić wrażenia, jednak to nie powód, by kompletnie ją zlekceważyć.
Trudno nam bowiem wytłumaczyć inaczej, skąd wzięła się ogromna bierność płocczan. Dlaczego Stilić nie chwycił mocno za kierownicę i nie zaczął nią kręcić? Praktycznie tylko raz napędził akcję zagraniem z pierwszej piłki. Dlaczego Ricardinho mignął nam tylko przy rozprowadzaniu akcji, a nie spróbował wyjść na pozycję czy trochę sępić w polu karnym? Czemu Varela najbardziej pokazał się nam, gdy prawie pozbawił Dimuna zębów? Po co Łukowski został wysłany do gry od pierwszej minuty, skoro przeważnie zagrywał na alibi? W ten sposób nawet stałych fragmentów nie uzyskiwali, dzięki którym Furman mógłby postraszyć Gostomskiego i spółkę z wolnego czy rożnego.
Proponujemy Wiśle Płock nowy hymn. Szedłby jakoś tak: To ja, Nafciarz się nazywam. „Przyspieszam” i „drybluję” – ja tych słów nie używam.
W przerwie meczu w szatni gości zapewne padło kilka mitycznych, mocnych, męskich słów, bo po gwizdku rozpoczynającym drugą połowię Nafciarzom jakby zachciało się nieco bardziej. Szybko zresztą efekt przyniosło wstawienie Angielskiego w miejsce dość apatycznego Vareli. Były gracz Piasta odnalazł się w trudnej sytuacji w polu karnym, gdy jednocześnie odbierał podanie od Urygi i obracał się na Datkoviciu. A zrobił to jak na pachołku, więc za chwilę nikt nie przeszkodził mu w oddaniu skutecznego strzału.
Problem w tym, że na tej akcji skończyło się szturmowanie bramki Gostomskiego. Jasne, Wisła utrzymywała się częściej przy piłce, ale też dzięki temu, iż Cracovia na to pozwoliła. Tamto trafienie było wszak jedynie trafieniem kontaktowym, ponieważ wcześniej podopiecznych Dźwigały punktowali Wdowiak i Zenjow.
Można bez cienia wątpliwości zaznaczyć – dziś największą siłą Pasów były skrzydła, czyli w zasadzie to, co u nich wcześniej funkcjonowało najgorzej. Za takie zwroty akcji kochamy ekstraklasę, czyż nie? Pierwsze trafienie dla gospodarzy nie było jednak wyjątkowo urodziwe czy przemyślane. Wręcz przeciwnie, Rapa zasunął rakietę wprost w 17-letniego Zapytowskiego, ta wyskoczyła mu z rąk, a Wdowiak dobił ją do siatki z odległości – tak na oko – metra.
I o ile ten cios był w dużej mierze dziełem przypadku, o tyle za pozostałe dwa podopiecznym Probierza należy się szacuneczek. Najpierw świetnie akcję do lewej flanki rozprowadził Budziński. Tam Wdowiak minął Urygę z dziecinną łatwością, a chwilę później dośrodkował do Zenjova, wchodzącego w pole karne w drugie tempo. Warcholak ewidentnie krył gościa na radar, lecz GPS musiał mu się schrzanić, bo Estończyk urwał mu się z łatwością i znów pokonał Zapytowskiego.
Trzecia sztuka z kolei padła po kontrze, gdy Nafciarze wyglądali już na nieco zniechęconych – jak inaczej wytłumaczyć, iż za akcją wracali dość ospale? Zenjov dopadł wówczas Rasaka w okolicach środka pola, Budzik rozrzucił futbolówkę na lewo do Wdowiaka, a ten najpierw wziął na Zamach Urygę, a potem pokonał golkipera rywali. Niestety dla 17-latka, znów możemy się do niego przyczepić, ponieważ piłka leciała tak blisko niego, że każdy bardziej doświadczony bramkarz by ją wyłapał. Oby teraz chłopak się nie załamał, tylko wyciągnął z tych sytuacji cenną lekcję.
– Przed meczem trener faktycznie uczulał nas, byśmy jak najczęściej niepokoili młodego bramkarza Wisły dośrodkowaniami i strzałami – przyznawał w przerwie meczu Mateusz Wdowiak i widać było, że on oraz jego koledzy korzystali z tych wskazówek. Sporo centr i długich piłek zagrywali pasiaści zawodnicy w szesnastkę Zapytowskiego, zwłaszcza w pierwszej części meczu, co zaowocowało de facto pierwszym trafieniem.
Co nam się jednak najbardziej dziś podobało w zespole gospodarzy, to ich determinacja. Szczerze mówiąc nie było dziś po nich widać, że dotychczas w skali kryzysu znajdowali się gdzieś na poziomie dna Rowu Mariańskiego. Okej, prowadząc 2:0 nieco oddali inicjatywę, to naturalne. Z drugiej strony, gdy Angielski złapał kontakt z drużyną gospodarzy, ci nie narobili w gacie, tylko starali się odpowiadać na ofensywne zaczepki przeciwników. W końcu też w defensywie nie czekali jedynie na propozycje płocczan, lecz do końca na nich naciskali.
I doskonale sobie zdajemy sprawę, iż jedna jaskółka wiosny nie czyni – zwłaszcza w ekstraklasie – ale nie mielibyśmy nic przeciwko, gdyby w następnych spotkaniach Pasy pokazywały się z równie dobrej strony. Co by liga była ciekawsza.
[event_results 525538]
fot. Jakub Gruca/400mm.pl