Jedyna w swoim rodzaju ekstraklasowa logika hula w najlepsze. Skoro Pogoń Szczecin nie wygrała żadnego z ośmiu dotychczasowych meczów i czterokrotnie traciła prowadzenie, a Wisła Kraków grała najefektowniejszy futbol w lidze, to było oczywiste, że w piątkowy wieczór wygrają… “Portowcy”. Na kuponie – pewniak. Zero zaskoczenia. To jest po prostu Ekstraklasa, tego nie da się zrozumieć, tu nikt nie może mieć za dobrze. Gospodarze świętują więc zwycięstwo, a gości czeka smutna podróż do domu.
Istniała obawa, czy ten mecz w ogóle się odbędzie. Od soboty w całym kraju nastąpi gwałtowne ochłodzenie, czego Szczecin doświadczył już teraz. W pewnym momencie wiało tak mocno, że wiele rzeczy leciało w siną dal – na czele z balonami reklamowymi. Ostatecznie uznano jednak, że ryzyko dla piłkarzy i kibiców nie jest za duże i można grać.
Nie wiemy, jakich gróźb czy próśb użył Kosta Runjaić, ale tak zapieprzającej Pogoni już naprawdę dawno nie widzieliśmy. Wszyscy walczyli jak o życie, nikt się nie wyłamywał. Każdy zaprezentował się na co najmniej minimum przyzwoitości. Wielu dało nawet więcej. No i – co jest równie ważne – w ataku “Portowców” wreszcie pojawił się normalny napastnik. Adam Buksa po raz drugi w tym sezonie wrócił do gry po kontuzji i zrobił różnicę. Strzelił dwa gole, a spokojnie mógł mieć hat-tricka, że wspomnimy tylko strzał w słupek z 72. minuty (zamieszanie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego).
Nie poznawaliśmy takich zawodników jak David Stec czy Zvonimir Kożulj. Letnie nabytki szczecinian w końcu zagrały na wyraźny plus. Kożulj dotychczas był raczej sabotażystą, ale dziś bardzo mądrze i skutecznie poczynał sobie w środku pola, zaliczył asystę, a we własnym polu karnym zamiast głupio faulować, notował kluczowe interwencje (zablokowany strzał Tibora Halilovicia, po którym Bośniak musiał zostać zmieniony).
“Portowcy” bardzo długo kontrolowali mecz, ale nie zdobyli trzeciej bramki, przez co zafundowali sobie nerwówkę na koniec. Rezerwowi Tibor Halilović i Marko Kolar wypracowali gola Jesusa Imaza (zaspał Ricardo Nunes, co obniżyło mu notę), co siłą rzeczy w przypadku drużyny notorycznie nie umiejącej utrzymywać korzystnego wyniku, musiało zasiać ziarno wątpliwości. Zaraz potem po rzucie rożnym tuż obok słupka główkował Zdenek Ondrasek. Ostatecznie jednak wszystko skończyło się dobrze dla podopiecznych Runjaicia, krakowianie szturmu ostatniej szansy nie potrafili przeprowadzić.
Tak jak w Pogoni prawie każdy zagrał ponad normę, tak w Wiśle prawie wszyscy zawiedli. Mateusz Lis fatalnie zachował się na przedpolu, pierwsza stracona bramka w pełni obciąża jego konto. Interwencji rekompensujących tę wpadkę nie zanotował. Element dużej niepewności w jego grze obserwowaliśmy od początku, ale dotychczas miał wiele szczęścia.
Wasyl prosto Lisowi tłumaczy przy kolejnym różnym: “Wpierdalaj się w niego, a nie!”
— Daniel Trzepacz (@d_trzepacz) 21 września 2018
Poważne błędy popełniał Maciej Sadlok, to on nie trafił w piłkę zaraz na początku drugiej połowy, co sprawiło, że wszelkie założenia z przerwy szlag trafił. Anonimowy występ zanotowali skrzydłowi, kiepsko wypadli Dawid Kort i Vullnet Basha. Odcięty od podań był Ondrasek. Nic nie funkcjonowało jak zazwyczaj.
Trudno się dziwić, że na boisku często robiło się nerwowo, zwłaszcza że sędzia Łukasz Szczech nie do końca panował nad wydarzeniami. Czasami się miotał, był niekonsekwentny i chyba sam nie miał pewności, czy na pewno podejmuje dobrą decyzję. Jeżeli jednym z zadań arbitra ma być uspokajanie atmosfery, Szczech się z tego nie wywiązał.
Wisła po drugiej porażce w sezonie zapewne straci pozycję lidera. Pogoń przynajmniej chwilowo jest nad strefą spadkową.
[event_results 525342]
Fot. newspix.pl