– Może zabrzmi to nieskromnie, ale Gini Wijnaldum był jedynym piłkarzem, od którego naprawdę czułem się w Feyenoordzie gorszy. Pod każdym względem. Od reszty nie, bo na przykład Jordy Clasie musiał usiąść na ławce, gdy przyszedłem. Ale takie jest życie – kolega grał w finale Ligi Mistrzów, a ja byłem w pierwszej lidze – mówi dziś Michał Janota, a jeśli jesteście ciekawi, dlaczego właśnie tak potoczyły się losy pomocnika Arki Gdynia, to w tym wywiadzie na pewno znajdziecie kilka odpowiedzi.
Chyba dojrzałeś.
Wydaje mi się, że w ogóle się nie zmieniłem.
Ale gdy czytam, co masz do powiedzenia, to widzę, że dziś stać cię na autorefleksję i przyznanie się do słabości. Kiedyś najpierw wskazałbyś dziesięciu winnych wokół siebie, a dopiero później dodał, że ty też mogłeś w jakiś sposób zawinić.
Nie mam już 21 lat. Mam 28. Jestem mężem, ojcem i doświadczonym piłkarzem. To wszystko na pewno ma wpływ na to, jak wyglądam i jak się wypowiadam. Przy czym dalej będę uważał, że na sukces zawodnika składa się mnóstwo rzeczy. Przede wszystkim drużyna, atmosfera czy osoba trenera. Nie będę ukrywał, że jestem mocno za trenerem Smółką, a on za mną, bo każdy to widzi. I to funkcjonuje. Wcześniej nie szukałem winnych na siłę, po prostu miałem kilku trenerów, którzy nie potrafili mi tak zaufać.
O, zobacz, o wilku mowa. Właśnie dzwoni trener. Ale to później oddzwonimy.
No to konkretny przykład, który chyba świadczy o tym, że trochę się zmieniłeś – powiedziałeś niedawno, że żałujesz, iż chodziłeś do kasyna. Kiedyś powiedziałbyś raczej, że wszystko jest dla ludzi i że ty sam najlepiej wiesz, na co możesz sobie pozwolić, a na co nie.
I dalej uważam, że wszystko jest dla ludzi, przy czym kasyno jest bezdyskusyjnie złe. Wstydzę się tego. Miałem wtedy fatalny okres w życiu. Umierali moi najbliżsi, nie grałem i nic mnie nie cieszyło, choć na co dzień zawsze staram się myśleć pozytywnie.
Nawet zarzucano ci to, że te bardzo przykre sytuacje przyjmujesz spokojnie.
Żona ciągle mi mówi, że jestem bezuczuciowy, bo na większość rzeczy reaguję uśmiechem. Taki jestem, nie będę udawał. W głębi duszy mogę mieć wielki zjazd i rozpaczać, ale nie będę tego pokazywał na zewnątrz. Po prostu nie umiem.
A z tego, że po tym najgorszym okresie wyleczyłem się z chodzenia do kasyna, ogromnie się cieszę. To najgorsza rzecz, jaka może spotkać młodego piłkarza czy po prostu człowieka. Może wydaje ci się, że to odskocznia – tak jak innemu, że jest nią alkohol – ale to nieprawda. Chyba miałem ten problem, że chciałem być częścią grupy. Oni szli, to ja też. Sam z siebie raczej bym tego nie robił. Nigdy nie przegrałem większej sumy, ale wiadomo, że na plusie stamtąd nie wychodzisz. Nawet jeśli coś wygrasz, to później na pewno stracisz.
Myślisz, że to ciągle poważny problem w lidze?
Nie wiem. Tutaj raczej nikt nie chodzi, w innych klubach, w których byłem, też nie zauważyłem problemu. W Koronie był w moment, gdy wychodziło dziesięć osób. Nie, że codziennie i nawet nie, że co tydzień, ale zdarzało się.
Niektórzy dobrze się maskują. Słyszałem o piłkarzu, zresztą niedawno był tu w Arce, który w klubie nawet nigdy nie założył się o obiad, gdy grano w poprzeczki, a później okazało się, że jest…
…największym hazardzistą. Też słyszałem. Ale częściej jest jednak tak, że widzisz. Znam takich, którzy potrafili zakładać się o wszystko – nawet o kolor na następnych światłach.
Pozytywne podejście do życia wyniosłeś z Holandii?
Nie, zawsze to miałem. Za to w Holandii potrafili mi zarzucić, że za dużo uśmiecham się na rozgrzewce. A ja wychodzę z założenia, że nie można dać się zwariować. Brazylijczycy przed meczem w szatni tańczą, a potem wychodzą i grają na poważnie. Ja mam podobnie. Koncentracja i muzyka – okej, ale uśmiechy też nie zaszkodzą.
Niezdecydowani musieli być ci Holendrzy, bo pamiętam też sytuację, w której powiedzieli ci, że uśmiechasz się za mało i odsunęli od składu.
Tak, ale to inna sprawa. W Excelsiorze miałem bardzo dobry początek sezonu i strzeliłem tyle bramek, że byłem najskuteczniejszy w całym zespole. Ale Feyenoord już nie wiązał ze mną przyszłości, a że mocno współpracowali z klubem, do którego byłem wypożyczony, to odstawiali mnie od składu. Nawet rozumiałem tę politykę, ale oni nie powiedzieli mi tego wprost, tylko szukali wymówek. I wymyślili między innymi to, że nie uśmiecham się na treningach i chodzę obrażony, dlatego nie gram. A w sumie z czego miałem się cieszyć – że wyglądam dobrze, a trener mnie nie wystawia?
A nie sądzisz, że wiele osób może interpretować twoje luźne podejście jako lekceważenie, a nawet prowokacje? No bo umówmy się – to też lubisz.
Proszę mi tego nie zarzucać, ja uczciwy chłopak jestem! Jak coś mi chodzi po głowie lub coś mnie wkurwi, to po prostu to powiem. Nieważne, że prawda boli. Można o to zapytać trenera Smółkę, bo ja z nim zawsze rozmawiam szczerze. Mógł mnie skasować za to, że mówiłem, co myślę – trener ma do tego prawo. Ale on tego nie zrobił i chyba przez to mamy taki kontakt. Ale coś może być w tym, że ludzie źle odczytują moje zachowanie. Myślałem o tym. Jednak tak już mam, że jestem pozytywnie nastawiony. Niektórzy twierdzili nawet, że coś biorę!
Spotkałeś wielu trenerów, którzy reagowali na twój styl inaczej niż Smółka?
Musiałbym pomyśleć. Ogólnie uważam, że miałem dobrych trenerów. Nawet z trenerem Michniewiczem, z którym nie było mi po drodze – i dalej uważam, że źle mnie potraktował – mogłem pożartować i tak dalej.
Zawsze wspominasz o kilku osobach, na które wolałbyś w karierze nie trafić. Jedną mamy już odhaczoną.
Trochę inaczej. Nawet chłopaki z szatni potwierdziliby ci, że zawsze mówiłem, iż Michniewicz ma dobry warsztat. Nie był fair w stosunku do mnie tak po ludzku. A ja jestem pamiętliwy i będzie to we mnie siedziało. Ale zobacz inną rzecz – można mówić, że z jakimś trenerem nie było mi po drodze, ale nigdy nie posunąłbym się do takiego świństwa jak gra na zwolnienie. Nawet jeśli będę 24. w kolejce do gry, a jakimś cudem dostanę szansę, to będę zasuwał. Nie mieści mi się w głowie, że można inaczej. A takie rzeczy się niestety dzieją. Spotkałem się z tym nawet na najwyższym poziomie.
Ciekawe, ludziom się wydaje, że to typowo ekstraklasowa zagrywka.
W Feyenoordzie była taka sytuacja z trenerem Verbeekiem. Przerosło mnie to, mówimy o ludziach z topu.
Jak Roy Makaay?
Na przykład. Nie mówię, że to on był inicjatorem, bo za trenerem Verbeekiem nie przepadała cała grupa doświadczonych piłkarzy. No i zrobili głosowanie.
Jakie głosowanie?
Normalne – ktoś wyciągnął czapkę, ktoś kartki i jazda. Niby anonimowo, ale wszyscy wiedzieli, kto jak głosuje. Do żadnego podkładania się jednak nie doszło, bo trener się dowiedział. 10 minut później nie było go w klubie. Uniósł się honorem, spakował walizkę i odszedł. Nie spodobało się to tylko kibicom – wiedzieli, co się święci i dali nam to odczuć.
Jeśli dobrze pamiętam, to Michniewicz skreślił cię z jednego powodu. Chodziło o twój powrót, a raczej spacer za Ondrejem Dudą w meczu z Legią.
Uważam, że decyzja zapadła już wcześniej, ale jeśli rzeczywiście o to chodziło, to jest to śmieszne. Nie będę rzucał nazwiskami, ale gdybyśmy sobie to przeanalizowali, to w tamtej sytuacji było kilka rozwiązań. Ktoś wykopał piłkę, oni poszli z kontrą. Nie byłem ostatnim zawodnikiem, oni szli we dwóch. Moim błędem było to, że poszedłem na raz i mnie ograli. Tylko tyle. Pewnie powinienem szybciej wracać – okej. Ale pretensje do mnie o akurat tę bramkę są bezpodstawne. Nie wezmę tego na siebie. Skoro zostałem skasowany, to trudno.
Miałeś długi kontrakt, mogłeś walczyć.
Ale na siłę? Miałem siedzieć w rezerwach czy być gnojonym i latać po lasach, byle tylko kasować pieniądze? Miałem 24 lata i najważniejsza była gra. Choć tak jak mówię – z trenerem Michniewiczem chodziło też o inne rzeczy, o których dowiedziałem się później. Uważam, że to co zrobił, było nie na miejscu. On o tym wie, ale nie wypada mi o tym publicznie mówić. Jest teraz często na naszych treningach, więc jeśli ktoś z nas będzie miał potrzebę, to możemy porozmawiać osobiście.
Ale jeśli chodzi o nieszczęsne powroty, to w Górniku zdarzył ci się kolejny. Recydywa.
I też mogę odpalić tę sytuację przy wszystkich. Zresztą ostatnio dla żartu zrobił to Adam Danch i wiesz co? Wcześniej myślałem, że to naprawdę było nie wiadomo co. A nie było! Wracałem, a że widziałem, że za chwilę padnie bramka, to w pewnym momencie stanąłem.
Nie no, Michał, wyglądało to kabaretowo.
Właśnie nie. Przysięgam, że tak uważam. Co wy mi tam zarzucie? Że wyprzedził mnie sędzia? Ludzie, szanujmy się. Jest aut, z reguły rzucamy pod bramkę, ale podchodzę pod grę. Kolega nie rzuca do mnie i idzie kontra, gdzie byli inni zawodnicy. Na pewno kara, która mnie spotkała, była niewspółmierna do przewinienia, bo ludzie przez pryzmat tej sytuacji postrzegali mnie jako lenia. Ich sprawa.
Takie sytuacje często urastają do rangi symboli, a wtedy przeszliście obok meczu.
Na pewno zagraliśmy fatalnie. A że w Zabrzu kibice mnie nie lubili, bo byłem – razem z dwoma kolegami – człowiekiem Leszka Ojrzyńskiego, to oberwałem najmocniej. Mogli powiedzieć od razu, to w ogóle nie podpisywałbym tam kontraktu.
Ale przyznaj, że byłeś akurat w takim momencie kariery, że już trudno było patrzeć na twój transfer pozytywnie.
Wtedy skumulowały się już wydarzenia z całej rundy. Ale czy ja mam brać na plecy wszystko, jak leci? No nie. Nie uciekam od odpowiedzialności, bo przyłożyłem rękę do tego spadku, ale nie wezmę na siebie wszystkiego. Było tam mnóstwo zawodników, a głównymi winowajcami została trójka – Janota, Maciek Korzym i Paweł Golański. Zakładałem koszulkę Górnika i chciałem grać jak najlepiej, ale byłem po kontuzji, miałem problemy rodzinne i tak wyszło. Przegraliśmy ważny mecz, ale kwestia spadku rozstrzygnęła się później, gdyż popełnione zostały inne błędy, ale tu już nie ma o czym gadać.
Po tym słynnym powrocie miałeś rozmowę z kibicami?
Nie miałem. Tylko trener Ojrzyński śmiał się z Golańskiego i Korzyma, żeby się mnie nie trzymali, bo kibice coś tam mogą zrobić. Dajmy spokój. Co mogli mi zrobić? Też znam różnych ludzi, nie będę ukrywał, że mam kolegów, którzy mają problemy z prawem. Co zrobi mi kibic? Zabije?
Ty sam w pewnym momencie stałeś się kibolem. Z fanatykami Korony zbratałeś się do tego stopnia, że groził ci zakaz stadionowy.
Nie ukrywam, że do dzisiaj mamy super kontakt.
Ale naprawdę bałeś się, że możesz dostać ten zakaz?
To było nieporozumienie. Dziennikarz z Gazety Wyborczej tak się rozpisał, jakbyśmy coś tam zrobili. A my na dobrą sprawę poza tym, że weszliśmy z kibicami na trybuny, nie zrobiliśmy nic. Wyszliśmy jeszcze przed aferami, które tam były. Wszystko wzięło się z tego, że udostępniłem fotkę na Instagramie. Może niepotrzebnie, ale ja się nie wstydzę tego, że siedziałem z kibicami na trybunach. Pewnie również przez to kibice w Zabrzu tak nas postrzegali. Wytykali nam, że gramy dla Górnika, a kibicujemy z Koroną. Prawda jest taka, że gdyby też nas zaprosili, to byśmy poszli.
Powiedzieliśmy, że nie było ci po drodze z Michiewiczem, ale…
Nie odpuścisz tego Michniewicza? To nie tak, że od razu było nam nie po drodze, bo na początku było. Postawił na mnie w jednym meczu, a w drugim logicznie wytłumaczył, dlaczego nie zagram – akurat mieliśmy Cracovię, gdzie Covilo wygrałby ze mną każdą głowę. Taktyka, więc nie ma co się obrażać. Później dałem mu pretekst, bo z Adamem Frączakiem spóźniłem się minutę na zbiórkę. Wyleciałem ze składu, ale dałem dobrą zmianę, co sam mi trener powiedział. A następnie nie grałem – nie wiadomo dlaczego. Nie miałem takiego zaufania jak teraz. Jeśli oczekiwał ode mnie więcej, to mógł ze mną porozmawiać. Nie mam 15 lat i wszystkiego wysłucham.
Okej, nie dałeś skończyć. Chciałem powiedzieć, że z reguły z trenerami było odwrotnie. Zakochiwali się w tobie, a ty nie do końca potrafiłeś pokazać na boisku, że mieli powody.
Cały czas zmierzam do jednego – to nie jest sport indywidualny. Statystyki też są ważne, ale nie są najważniejsze. Z trenerem Ojrzyńskim było tak, że trzymał nade mną bata i dawał do zrozumienia, gdy coś było nie tak. A ja to poprawiałem i grałem.
Potrafił cię nawet wysłać przez pół Polski z drużyną młodej ekstraklasy, żebyś spokorniał.
Właśnie o tym mówię. Pojechałem, zrobiłem swoje i było okej. Może nie miałem tych liczb, a w Polsce patrzy się przede wszystkim na nie, a nie na grę. To jest błąd. Jak zagrasz słaby mecz, a dwa razy ci wpadnie, to będą o tobie gadać bezustannie. A jak masz 19 lat, to wystarczy, że kopniesz piłkę z punktu A do punktu B.
Uważasz, że młodzi są zagłaskiwani?
Zależy którzy.
Nie wiem, strzelam – Szymon Żurkowski.
Ktoś ostatnio powiedział, że podniecamy się tylko tym, że biega 12-14 kilometrów. I teraz pytanie – oczekujemy od niego gry czy biegania? To nie jest lekkoatletyka. Nie zmienia to faktu, że akurat on jest utalentowany. Ale gdybyście mieli ochotę, to moglibyście wytykać mu błędy. Jeśli chcielibyście go skasować, to dużo rzeczy byście znaleźli.
Aż takiej siły nie mamy!
Nie tylko o was mówię. Uważam, że całe dziennikarstwo w Polsce ma problem. Nie powiem, że jest na złym poziomie, ale moim jest tego za dużo. Jeden powie to, drugi coś innego, trzeci jeszcze inaczej i wywiązuje się wielka dyskusja. No i jazda z zawodnikiem. Po co to? Albo chwalicie, chwalicie, ale też czekacie na jeden mecz, w którym zawodnik popełni błąd i jedziecie bez trzymanki. A to nie pomaga. Uważam, że to powinno iść w jednym kierunku.
Chodzi raczej o to, że ktoś zagra jeden dobry mecz i pięć słabych, a nie odwrotnie.
Okej, walnąłem, proporcje mogą być inne. Ale chodzi mi o to, że dziennikarze też nie pomagają.
Trochę dziwne, że akurat ty masz pretensje do mediów, bo z tobą było tak, że długo miałeś świetną prasę, a nie przekładało się to na boisko.
Nie mam pretensji. W zasadzie to mam w dupie to, co o mnie piszecie. Naprawdę. Bardziej odczuwa to moja rodzina, bo czasami ktoś do mnie dzwoni i mówi, że mi pojechali. Trudno. Co mam zrobić? Z wami jest jak z koniem. Nie ma co się kopać. Z sędzią nie wygrasz, z trenerem nie wygrasz i z wami też nie. Nie obrażam się, ale swoje powiem. Teraz po reprezentacji też przeczytałem tyle negatywów, że głowa mała. A przecież to dopiero drugi mecz!
Chodziło o to, że ci którzy wybiegli na boisko przeciwko Irlandii, chyba nie do końca zrobili wszystko, żeby się pokazać.
Trudno to stwierdzić. Ja jako zawodnik będę ich bronił. To nie jest łatwe nagle wejść i reprezentować swój kraj, gdy doszło do takich zmian.
A ty myślisz jeszcze o kadrze? Zadaję to pytanie tylko dlatego, że ostatnio portal trójmiasto.pl wywiad z tobą zatytułował tak: „Przez Arkę Gdynia trafię do reprezentacji”. Brzmi buńczucznie, ale trochę wyrwano to z kontekstu.
Ale ja nie ukrywam tego, że chcę. Dlaczego bym miał, skoro widzę, że trener Brzęczek powołuje zawodników z ekstraklasy? Jeśli będę prezentował odpowiedni poziom, to czemu nie. Mam 28 lat, fizycznie nie jestem nie wiadomo jakim atletą, ale potrafię grać w piłkę. Zawsze będę bronił swoich umiejętności.
Myślałem, że będziesz tonował nastroje z tą kadrą!
Nie mówię, że mam zostać powołany na najbliższe zgrupowanie, a jak nie, to skandal. Ale jeśli będę przez dłuższy czas wyróżniał się na tle drużyny i ligi, to nie wiem, czemu miałbym na to nie liczyć. Uważam, że jeśli polski piłkarz, któremu daleko do emerytury, w ogóle nie myśli o kadrze, to jest głupi. Albo brakuje mu ambicji, więc powinien zawiesić buty na kołku.
Może trzeba było zostać tym lewym obrońcą w Holandii. Był taki pomysł, a na tej pozycji ciągle mamy problemy.
Być może gdybym nie miał takiej pewności siebie, to przyjąłbym z pokorą tę rolę i odpalił. Chyba generalnie trochę zgubiło mnie to, że ciągle mówiło się o mnie, iż mam wielki talent. Poczułem się za pewnie.
Ostatnio stuknęła ci setka występów w lidze. Jak podsumowałbyś ten czas?
Było dużo wzlotów i upadków.
Ale więcej upadków.
Spadłem z ligi z Górnikiem, co naprawdę bardzo mnie boli. Uważam, że mogłem tej drużynie pomóc, a nie dano mi aż takiej szansy. Mieliśmy naprawdę fajny zespół, który nie miał prawa zlecieć, a tak się stało i nie ukrywam, że to moja największa porażka w karierze.
Pamiętam, że jak wracałem do Polski, udzieliłem wywiadu, w którym powiedziałem, że chcę się w dwa-trzy lata odbić i znów wyjechać. Jak Michel Bastos, który nie przebił się kiedyś w Holandii, wrócił do Brazylii, a później znów trafił do Europy i płacono za niego wielkie pieniądze. Liczyłem, że ze mną będzie podobnie, ale się nie udało.
Miałeś moment zwątpienia, czy wrócisz do ekstraklasy? Po Podbeskidziu byłeś na sporym zakręcie.
Nie wiedziałem, co ze mną będzie. Współpracowałem z menedżerem Kołakowskim, bo liczyłem, że on wsadzi mnie gdzieś do zagranicznego klubu, w którym będę mógł się odbudować z dala od tego wszystkiego. Przede wszystkim mentalnie.
Ale gdzie ty byś mógł wyjechać po takim sezonie?
Patrzyłem w kierunku egzotyki i nadarzyła się taka okazja. Chodziło o Indie. Mam jednak małe dziecko i swoje ambicje, bo – skoro pytałeś – cały czas wierzyłem, że wrócę do ekstraklasy. Nawet kłóciłem się o to z bratem. On już nie wierzył, a ja mówiłem: „zobaczysz, muszę tylko dobrze trafić”. No i trafiłem na trenera Smółkę.
Ciekawy jestem, jak wyglądają te wasze rozmowy. I ty, i trener wspominacie, że to zderzenie charakterów.
Bo tak jest.
To o co potrafiliście się spiąć?
To nie były wielkie kłótnie. Po prostu mieliśmy różne zdanie na pewne tematy i szczerze mu o tym mówiłem. Była taka sytuacja, w której mocno się zdenerwowałem. Pojechaliśmy na Wigry, przegraliśmy 0-2, a ja zagrałem fatalny mecz. Gdy wracasz z takiego spotkania, w autokarze dominuje przygnębienie. I było tak, że na dokładkę nic nie można było w nim zrobić. Nie zatrzymają się na stacji, żebyś kupił coś do picia, nie puszczą ci filmu. A to trasa 10-12 godzin. Mamy patrzeć w sufit? Wiadomo, że porażka w nas siedzi, ale nie ma powodu, by jeszcze to wzmagać. Dlatego później na analizie powiedziałem trenerowi, iż zrobił źle, że się na nas obraził. Mimo że przegraliśmy, powinniśmy być razem. Myślę, że trener później też wyciągnął w tego wnioski.
Ile się zastanawiałeś nad ofertą z Arki?
Chwilę, bo miałem też coś innego. Liczyłem na to, że po Mielcu uda się wyjechać za granicę. Już nie w kierunku egzotyki, bo pojawił się temat od menedżera z Niemiec. Szalę przechyliło chyba to, że chciałem wrócić do ekstraklasy i udowodnić coś tym, którzy mnie skreślili. Że, kurwa, jeszcze umiem grać. I dobrze wybrałem, bo tutaj ludzie za mną stoją. Chociaż nie od początku, bo wiem, że zarząd nie był w pełni przekonany.
Bo przychodziłeś jako synek trenera?
Raz, że synek, a dwa, że prezes mógł – co rozumiem – kierować się nieprawdziwymi opiniami. Na przykład o kasynie, że cały czas tam chodzę. Albo że latam po baletach. Takie łatki nigdy nie ułatwiają.
Pomogło ci to, że mocno postawiłeś na szczerość? Ludzie dowiedzieli się, z czym się borykałeś, więc mogli spojrzeć na ciebie inaczej.
Na pewno nigdy nie chciałem się tym zasłaniać. Wchodzisz na boisko i niby zapominasz, ale tak do końca nie jest. Do mnie każdy może podejść i normalnie pogadać, więc nie chciałem robić z tego tajemnicy. Uważam, że generalnie jako ludzie potrzebujemy większej otwartości.
A takie zdarzenia na pewno przypominają, że są ważniejsze sprawy niż piłka nożna. Śmierci kogoś bliskiego nie można stawiać na równi z przegraną w jakimś meczu. Nawet w takim, w którym gra idzie o dużą stawkę i pieniądze. Czasami na boisku chcesz też odreagować i odciąć się od tego wszystkiego. Ale często po prostu się nie da.
Dla ciebie piłka to była taka odskocznia? Szybko wracałeś do gry, choć przeżywałeś ten rodzinny dramat. Może przypomnimy, bo nie wszyscy muszą wiedzieć – w krótkim czasie straciłeś ojca, brata i babcię.
W bardzo krótkim. Trenerzy dali mi trochę wolnego. Powiedzieli, żebym pojechał i posiedział z rodziną, ale na dłuższą metę tak się nie da. Miałem patrzeć w ścianę? Ja tak nie umiem. Wolałem szybko wrócić. To moja praca, ale przede wszystkim kocham grać, więc był to pewien sposób, żeby zapomnieć.
Twój brat zginął w strasznych okolicznościach.
Był pożar na statku. Z dwóch kajut ogień rozprzestrzenił się w tej, w której był on. Zidentyfikowano go po znaczku Feyenoordu. Kiedyś dostał ode mnie dres. Później policja w Niemczech zapytała, czy miał coś wspólnego z Holandią. No miał, pływał tam. Ale chodziło właśnie o ten znaczek. Mieliśmy pewność, że to on.
Akurat wtedy trener Ojrzyński nie wziął mnie na mecz z Lechem. W poniedziałek rano szedłem z zakupami, gdy zadzwonił drugi brat. Powiedział, że Krzysiek prawdopodobnie nie żyje. Wsiadłem w auto i rura. Najgorsze było to, że trzeba było powiedzieć o wszystkim żonie brata i dziecku. Jak wytłumaczyć 10-latkowi, że od teraz nie ma ojca? A jak powiedzieć to mamie? Nie wiedziałem, jak to zrobić.
Twój drugi brat dalej pływa?
Tak. Wiadomo, że każdy się nad tym zastanawia. Ja mam jeszcze normalne podejście, ale już na przykład mama pewnie bardzo się boi. Ale to taka praca.
Gdybyś dziś poszedł na piwo z 22-letnim Michałem Janotą, to co byś mu powiedział?
Nie wiem. Każdy idzie swoją drogą i musi podejmować decyzje samemu. A później za nie odpowiadać.
Żadnej rady w stylu – „ustatkuj się”, „nie baluj”?
Nie ma uniwersalnej recepty. Jeden woli szybko się ożenić i mieć wszystko poukładane, drugi dobrze czuje się, gdy ma wokół siebie bałagan. Zawsze miałem w głowie przykład van Persiego. On w czasach Feyenoordu szalał, wiecznie latał po mieście. Jednocześnie dawał na boisku, więc kibice go bronili. A on zawsze miał w sobie taką pewność, że da. Kiedyś przyjechał go oglądać Arsene Wenger. Pierre van Hooijdonk, czyli jeden z najwybitniejszych specjalistów od rzutów wolnych w historii, bierze piłkę i ją ustawia, a młody van Persie kłóci się z nim, w końcu zabiera futbolówkę i ładuje w samo okno. Zamknął wszystkim buzie. Ja tego nie zrobiłem, ale sam decydowałem tak a nie inaczej. Mogłem wycisnąć z kariery więcej, ale wierzę w to, że jeszcze coś pogram. Poza tym czego mam żałować? Założyłem rodzinę, mam dziecko, wróciłem do ekstraklasy i z tego się cieszę.
Przypomniało mi się, jak Grabara napisał na Twitterze, że Wijnaldum zapytał go, co u ciebie słychać, bo pod względem technicznym byłeś najlepszy w Feyenoordzie. Dodał, że z bólem odpowiedział, iż jesteś tylko w pierwszej lidze.
Słyszałem. – Może zabrzmi to nieskromnie, ale Gini był jedynym piłkarzem, od którego naprawdę czułem się w Feyenoordzie gorszy. Pod każdym względem. Od reszty nie, bo na przykład Jordy Clasie musiał usiąść na ławce, gdy przyszedłem. Ale takie jest życie – kolega grał w finale Ligi Mistrzów, a ja byłem w pierwszej lidze.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. 400mm.pl/FotoPyK