Pierwszy mecz „Królewskich” w Lidze Mistrzów po erze Mister Europy. CR7 nawet w momentach kryzysu w Champions League dziurawił rywali aż miło. Strzelił w tych rozgrywkach dla Realu dokładnie bimbalion goli.
Czy jeszcze za nim zatęsknią – nie wiadomo, sezon jest długi, pełen wyzwań. Z Romą jednak nie brakowało go na pewno.
O czym my w ogóle mówimy, skoro Asensio mógł sobie pozwolić na no-look-strzał? W sytuacji sam na sam? Wiemy, że chłop ma bajerkę, że jest pokrętło w nodze i polot. Ale jakby to był mecz na ostrzu noża, ugiąłby się pod ciężarem takiego ryzyka.
Ale ten mecz nie był na ostrzu noża ani przez minutę. Real dominował od samego początku. Nie chcemy powiedzieć, że był to spacerek, ale jednak blisko było temu meczowi do pożytecznej jednostki treningowej. Tylko w pierwszej połowie „Królewscy” oddali szesnaście strzałów.
Tak, Roma nieźle się broniła, ale gdyby nie Olsen, już wtedy mecz mógł zostać wyjaśniony na dobre. Sytuacja z ósmej minuty? Isco wychodzi idealnie w tempo, piąty metr, ale bramkarz Romy podręcznikowo skraca kąt, a potem robi udanego pół-pajacyka. Świetnie popisał się też refleksem przy główce Ramosa – przyznajemy, już widzieliśmy piłkę w bramce. Roma próbowała wyprowadzać akcje zaczepne, ale były to kontry jakby pozbawione wiary, zazwyczaj desperackie. Bramka Isco po rzucie wolnym była w pełni zasłużona. Swoją drogą, to uderzenie genialne w swej prostocie. Tak się poznaje robotę mistrza w swoim fachu: sprawia, że coś naprawdę trudnego wygląda na najprostsze na świecie. Przecież w tym uderzeniu nie było siły, a wyłącznie precyzyjne przerzucenie piłki nad murem. To musi być banalne, prawda?
Druga połowa zaczęła się od mocnego akcentu Romy. Navas musiał być czujny zarówno przy uderzeniach z dystansu, jak i przy interwencjach na przedpolu. Co prawda w tak zwanym międzyczasie dwa gole powinien strzelić Bale, raz po podaniu Benzemy, raz po podaniu Marcelo, ale co się odwlecze to nie uciecze. Za trzecim razem, z trudniejszej sytuacji niż w poprzednich, uderzył bardzo inteligentnie. Znowu – nie było tutaj wcale wielkiej siły, tylko precyzja, precyzja i jeszcze raz precyzja. Choć wydaje się, że Olsen też mógł lepiej się ustawić, żeby zatrzymać uderzenie wyrzucanego do boku Walijczyka.
Nie powiemy, że od tego momentu zaczęły się na Bernabeu dożynki. Roma spróbowała, ale po prostu brakowało jej prochu w arsenale. Real na trochę może i pozwalał, ale miałeś wrażenie, że jeśli tylko będą potrzebować, zaraz przyspieszą. Kontrolowali wydarzenia boiskowe i z czasem grali w ofensywie coraz radośniej, czego dowodem bomba Casemiro czy wspomniana akcja Marco Asensio. Ostatecznie wszystko wyjaśnił Mariano uderzając w stylu Coutinho – nawijając obrońcę, robiąc sobie trochę miejsca, a potem uderzając po długim słupku wysokim lobem nad bramkarzem.
Wiemy, że Ronaldo jest kozakiem, wiemy, że pewnie gdyby został w Madrycie, wciąż mógłby grać z powodzeniem pierwsze skrzypce. Ale co tu kryć – całkiem fajni ci Królewscy bez niego. Inni gracze ofensywy Realu zostali zmuszeni do przejęcia większego ciężaru odpowiedzialności, a to sprawiło, że rozwijają skrzydła.
Odszedł król, niech żyje kareta waletów?
REAL MADRYT – AS ROMA 3:0
Isco 45, Bale 58, Mariano 92
Fot. Newspix