Reklama

Vuelta, Vuelta i po Vuelcie. Skończyły się Wielkie Toury

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 września 2018, 19:54 • 5 min czytania 4 komentarze

Trzy tygodnie emocji. Niby dużo, ale zawsze łapiemy się na tym, że mija to zdecydowanie zbyt szybko. Po raz trzeci w tym roku żegnamy się z rywalizacją w Wielkich Tourach. Hiszpańska Vuelta jak zawsze dostarczyła nam mnóstwo emocji, każdego rodzaju. Dziś się skończyła, ku radości Simona Yatesa, jej nowego zwycięzcy.

Vuelta, Vuelta i po Vuelcie. Skończyły się Wielkie Toury

Brytyjczyk jeździć w Wielkich Tourach potrafi – było to widać już w Giro d’Italia, gdzie wiele etapów przejechał z różową koszulką lidera wyścigu. Widać spodobało mu się, bo na Vuelcie zrobił wszystko, by zdobyć i utrzymać pierwsze miejsce. Udało mu się i to różni jego występ od tego, co pokazał we Włoszech. Tam przeszarżował i gdy ruszył Chris Froome, nie miał nic do powiedzenia. Tym razem jechał jak wielki mistrz i skończył jak wielki mistrz, którym się zresztą tym samym stał.

Adam Probosz, dziennikarz i komentator Eurosportu:

– Cieszy mnie, że tak szybko do swoich umiejętności dołożył głowę, psychikę. Pokazał w ostatnich dwóch dniach, że nie chowa się za innymi kolarzami. Nie wystarczy mu sytuacja, w której dojeżdża z innymi i kontroluje wszystko z tyłu. Nie, on chce im jeszcze dołożyć, jak wczoraj, gdy odjechał Valverde. A przecież nie musiał, mógł sobie spokojnie jechać za prowadzącymi i nic by się nie stało. Ale nie, on ma potrzebę takiej aktywnej jazdy z fantazją. I to jest fajne, to się bardzo przyjemnie ogląda. Brakowało takich kolarzy, może to będzie taki następca Contadora, który w najbardziej niespodziewanym momencie potrafił zaatakować i zmienić losy wyścigu. 

Reklama

Ci, którzy kolarstwo oglądają rzadziej, mogą nie zdawać sobie z tego sprawy, ale nazwanie kogoś „następcą Contadora” to ogromna nobilitacja. Alberto to zwycięzca każdego z Wielkich Tourów, jeden z największych kolarzy w historii i… bohater kilku afer. Tego ostatniego Simonowi nie życzymy, natomiast całą resztę – jak najbardziej. Patrzenie na jego jazdę to czysta radość, a sposób, w jaki rozegrał Vueltę, pokazał, że jego rodacy ze Sky muszą mieć się na baczności. Możliwe, że z ich ziemi wyrósł im jeden (lub dwóch, bo Simon ma brata, o obu już pisaliśmy) z najgroźniejszych rywali. Co gorsza, nie jeżdżący w barwach Team Sky.

A gdy o brytyjską ekipę chodzi, to powiedzieć można tylko jedno: rozczarowanie. Tak naprawdę sukcesem zespołu było tylko to, że Michał Kwiatkowski przez kilka dni zakładał koszulkę lidera, ale poza tym nic wielkiego nie pokazali i właściwie równie dobrze Polak mógłby w stawce jechać sam, podpinając się pod inne grupy. Sky miało stosunkowo słabą ekipę, Sky jechało, jakby zależało im tylko na tym, by ten wyścig ukończyć, a nie walczyć o wyniki. Żałujemy, bo Michał po raz pierwszy miał być liderem – szanujmy się, David de la Cruz nigdy takim nie będzie – a wyszło, jak wyszło.

Adam Probosz:

– Mam wrażenie, że Michał w pewnym momencie już nieco odpuścił. Nie zebrał w jego trakcie takich doświadczeń, jakie zapewne chciał, ale na pewno wpływ miały na to kraksy, przecież on dwa razy leżał na asfalcie. W obu przypadkach nie ze swej winy. Myślę, że nie będzie zadowolony z tego wyścigu. Jednak czegoś zabrakło… Może zwycięstwa etapowego. Ale z drugiej strony jako pierwszy Polak przez trzy dni miał koszulkę lidera Wielkiego Touru. Może te ostatnie etapy to była też trochę gra pod mistrzostwa świata. Próbował wygrać czasówkę, próbował złapać się w ucieczkę, ale się nie udało, więc odpuścił z myślą o Innsbrucku. 

Powiemy szczerze: chcielibyśmy, by tak to właśnie wyglądało. Bo Michał w Austrii ma być liderem naszej reprezentacji, a poturbowany po kraksach i zmęczony wiele nie zrobi. On sam starał się robić dobrą minę do złej gry i nawet gdy miał już duże straty walczył. Niemal nie było etapu, który przejechałby niewidoczny, zawsze gdzieś się pokazał – a to pracował z przodu peletonu, a to łapał się w ucieczkę, a to próbował dojść. Był aktywny i za to należy mu się szacunek, choć wiadomo, jaka jest jego ambicja – pewnie sam najbardziej chciałby, żebyśmy mogli, zamiast pisać takie teksty, rzucić hasłem: „Polak zwycięzcą Vuelty”. Zamiast tego możemy co najwyżej napisać „drugi na etapie, lider przez trzy dni”. Kto wie, może za rok uda się osiągnąć coś wielkiego?

Reklama

Drugi z naszych reprezentantów, Rafał Majka, miał pecha i… trochę złych wyborów. Kilka razy walczył o etapowe zwycięstwo, podobnie jak na Tour de France bywał blisko, dojeżdżał w czołówce, ale kończyło się to wszystko klapą. Raz zaatakował za wcześnie, raz po prostu odpadł na podjeździe (co nie powinno się dziać i mocno nas to niepokoi), jeszcze innym razem zbyt długo czekał na atak, zdarzyło się też, że musiał poczekać na lidera swej ekipy. Przerobiliśmy z nim właściwie wszystkie możliwe scenariusze poza tym, w którym wygrywa etap. A o to Polakowi chodziło i to był jego cel na ten wyścig.

Adam Probosz:

– Rafał był w kłopotliwej sytuacji, bo nie pojechał na ten wyścig jako lider i czasem stawiało go to w niekomfortowej pozycji, gdy ewidentnie był mocniejszy od Buchmanna, a musiał zostawać i go ciągnąć. Mam nadzieję, że w Innsbrucku nastąpi taka kumulacja jego sportowej złości i pojedzie tam świetnie. Głupia sytuacja była w Borze też, Buchmann był liderem, ale gdy tracił już miejsce w dziesiątce, a szefowie nie puszczali mocniejszego kolarza na wygranie etapu… no to jest głupota. Nie wiem, na co liczyli, przecież oni nie wygrali w tym wyścigu etapu. 

O ile Rafał z niezrealizowania celów drużyny nie musi się rozliczać, o tyle po raz kolejny wszystko stracił Movistar. Hiszpańska ekipa, dla której Vuelta to narodowy wyścig, jeszcze na kilka etapów przed końcem miała dwóch kolarzy na podium – Alejandro Valverde i Nairo Quintanę. Skończyło się tak, że obaj spadli daleeeeeekooooo. Quintana odpadł szybko, Valverde na przedostatnim etapie, gdy zaatakowali inni. Jeśli szukacie największego przegranego tego wyścigu – Movistar tu jest. Dozwolona minuta ciszy lub śmiechu. W zależności od tego, kto ich lubi, a kto nie.

Adam Probosz:

– Myślałem, że Quintana powalczy o zwycięstwo w wyścigu, bo był moim faworytem. Okazało się, że sam nie dał rady, a potem próbował ratować miejsce na podium dla Valverde. Skończyło się tak, że obaj z niego wypadli, a byli wysoko. Na Tour de France mieli trzech liderów i nie zrobili nic, tu mieli dwóch i wyszło tak samo. Zostały im jedynie zwycięstwa etapowe Valverde, ale to nie o to walczyli.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...