Rywalizacja Legii z Lechem w ostatnich latach stała się największym klasykiem polskiej ligi i stanowiła jej najbardziej elektryzującą część. Przynajmniej elektryzującą przed pierwszym gwizdkiem (a często również po ostatnim), bo na boisku różnie bywało. Niejeden hit okazywał się dość nudny, a głównym tematem do rozmów były potem sędziowskie kontrowersje. Tak czy siak, człowiek czuł, że “dzieje się”, że w skali Ekstraklasy mamy coś wyjątkowego.
Dziś kolejne starcie “Wojskowych” z “Kolejorzem” i… szczerze mówiąc, w zasadzie niczego już nie czujemy, to po prostu kolejny ligowy mecz do odhaczenia. Patrząc na różne komentarze, widzimy, że wielu kibiców z obu stron też nie odczuwa takiej ekscytacji jak kiedyś. Czy jest się jeszcze czym jarać?
WYGRA LEGIA? KURS 2,4 W LV BET!
Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Przede wszystkim – jedni i drudzy znów zawiedli w europejskich pucharach. Nazywając rzeczy po imieniu: Legia drugi rok z rzędu się ośmieszyła. Stołeczny klub w ciągu dwunastu miesięcy zaliczył eurowpierdole z Astaną, Sheriffem Tyraspol, Spartakiem Trnawa i Dudelange. Kompromitująca lista śmierci, każdy kolejna nazwa brzmi coraz bardziej przerażająco. Trudno bardziej dać dupy. Do tego mamy irracjonalne zarządzanie klubem, do którego niejako Dariusz Mioduski ostatnio sam się przyznał, mówiąc o naprawianiu tego, czego nie zrobiono półtora roku temu. Z hasła “przynajmniej Legia gwarantuje minimum przyzwoitości w pucharach” nic już nie zostało.
Lech ostatnio też zatrzymuje się na pierwszym poważniejszym rywalu – najpierw na Utrechcie, a teraz na Racingu Genk, w dwumeczu z którym nawet nie potrafił nawiązać walki. Przykro było patrzeć jak na tle europejskiego średniaka poznaniacy wyglądali na ludzi, którzy niekoniecznie dobrze wybrali zawód. Oczywiście to inna, mniejsza skala niż baty, które zbierała Legia. Ponadto systematycznie pogarsza się atmosfera wokół klubu, kibice mieli dość kolejnych rozczarowań, czego apogeum widzieliśmy na zakończenie ubiegłego sezonu.
Można też było w pewnym momencie odczuwać przesyt ligowym klasykiem. Po wprowadzeniu grupy mistrzowskiej i spadkowej trzy mecze w sezonie to minimum, bo jednak nie sposób zakładać, że Legia czy Lech mogłyby być w dolnej ósemce. Do tego, licząc od sezonu 2014/15, mieliśmy dwa finały Pucharu Polski między zainteresowanymi i dwa Superpuchary. Efekt? W 2015 i 2016 roku dostaliśmy po pięć spotkań tych drużyn. W następnych dwóch latach kończyło się na trzech meczach, za to w krótkich odstępach (9 kwietnia i 17 maja czy 4 marca i 20 maja).
Produkt stawał się coraz mniej ekskluzywny, powszedniał, a chwilami smakował jak zjełczałe masło. Robił się ciężkostrawny, a pucharowe “dokonania” potęgowały to odczucie.
ZWYCIĘSTWO LECHA PO 3,0 W LV BET!
Dziś Legia zajmuje miejsce dziewiąte, Lech szóste. Z punktu widzenia tabeli, nie sposób nawet mówić o meczu na szczycie. Jedni i drudzy grają słabo. “Kolejorz” zaczął od czterech zwycięstw z rzędu, ale nigdy nie wypadł tak, byśmy cmokali z zachwytu. Potem zwolnił. Legia jeszcze gorzej. Wszystkie trzy zwycięstwa odniosła w mało przekonujący sposób. No, może w drugiej połowie w Gliwicach pokazała odrobinę klasy, ale na tym koniec. U siebie w tym sezonie pokonała jedynie Cork City i Zagłębie Sosnowiec, za to jako zwycięzcy Łazienkowską opuszczali już piłkarze Arki Gdynia (Superpuchar), Zagłębia Lubin, Spartaka Trnawa, Dudelange i Wisły Płock. Niemal każdy wchodził jak do siebie i brał co chciał. Idealna okazja dla poznaniaków, by przełamać passę czterech z rzędu ligowych porażek na legijnym stadionie.
Z drugiej strony – jeżeli Ekstraklasa jeszcze wywołuje u nas jakieś emocje i nie mamy się od niej odwracać, to mecze Legii z Lechem nadal na tle reszty jakoś się wyróżniają. Już znacznie mniej niż wcześniej, smak coraz mniej wyraźny, ale jednak (jeszcze) nie sposób przejść obok nich zupełnie obojętnie. To wciąż najlepsze, co mamy w piłce ligowej, to dwa największe i najbogatsze polskie kluby. To w tym meczu możemy liczyć na kolejny błysk Carlitosa, Pedro Tiby, Joao Amarala, Kamila Jóźwiaka czy wspaniały strzał Sebastiana Szymańskiego w boczną siatkę.
Co nie zmienia faktu, że obie ekipy muszą zapracować na odzyskanie swojego pełnego prestiżu, byśmy do ich meczów przestali podchodzić jak do wyścigu dwóch kulawych, którzy akurat mają więcej kasy niż reszta jeszcze bardziej niedomagających. A tak teraz podchodzimy do tematu. Droga do zmiany wizerunku wydaje się daleka, ale innego rozwiązania nie ma, nawet jeśli dziś w końcu otrzymamy przednie widowisko. Nie mamy nic przeciwko, to mógłby być pierwszy krok.
Fot. FotoPyk