– Marko Vesović i William Remy nie są jeszcze gotowi na sto procent. Eduardo da Silva? Nie mam informacji, by został skreślony z listy graczy zgłoszonych do ekstraklasy – tak według portalu legia.net powiedział na konferencji prasowej przed meczem z Lechem Ricardo Sa Pinto. Na kilka godzin po tym, jak do gry uprawniony został nowy nabytek Wojskowych, Andre Martins i na kilkanaście godzin po tym, jak z tego powodu z listy uprawnionych został wykreślony Eduardo.
Sami wczoraj kręciliśmy bekę z Brazylijczyka z chorwackim paszportem, ale dziś zrobiło się jeszcze śmieszniej. No bo skoro Sa Pinto nie ma pojęcia o tym, że nie może korzystać z tego zawodnika, to między innymi oznacza to, że to nie on podjął tę decyzję. A jest to ciekawe zwłaszcza w kontekście następujących faktów:
– Sa Pinto prowadził Legię w czterech meczach.
– cztery razy powołał Eduardo do meczowej osiemnastki.
– w dwóch meczach wpuścił go na boisko.
Myśleliśmy – portugalski trener dał wszystkim czystą kartę, dał więc szansę Eduardo i negatywnie zweryfikował jego przydatność. Okazuje się jednak, że być może ta ocena była pozytywna, ale to gdzieś indziej zapadła decyzja o wywaleniu piłkarza. My oczywiście się z tą decyzją zgadzamy, ale też potrafimy sobie wyobrazić reakcję trenera, któremu bez konsultacji zabiera się zawodnika będącego częścią jakiegoś tam planu. Innymi słowy, w Legii odstawiono jeszcze bardziej absurdalną szopkę, niż można było sądzić.
Rzecz jasna istnieje jakieś prawdopodobieństwo, że to Sa Pinto kompletnie nie ogarnia. Że tak pochłonęła go praca nad odbudową formy zespołu, że lekko stracił kontakt z rzeczywistością. Kto wie, może nawet gdzieś w głębi żyje nadzieją, że za chwilę z wakacji wróci Vadis Odjidja-Ofoe. Znacznie bardziej realistyczną wersją jest jednak ta o bałaganie przy Łazienkowskiej, przy którym – jak w Biblii! – lewa ręka nie wie, co czyni prawa. I nawet nie chodzi nam już o to, że nie patrząc na nic pogonili leszcza z listy zgłoszonych, ale o to, że nie pogadali o tym z trenerem. A teraz są pewnie zdziwieni, że trener publicznie okazuje zdziwienie na konferencji prasowej. Zarządowi i spółce pozostaje więc już tylko gaszenie pożaru. Pierwsza podjęta akcja? Nieumieszczenie wypowiedzi o Eduardo w materiale z konferencji na oficjalnej stronie internetowej.
Jak wiemy, Legia prowadzi w ostatnim czasie wzmożone działania, by zaoszczędzić trochę grosza. Podziękowano za współpracę dietetykowi, psychologowi, analitykowi, kierownikowi drużyn juniorskich oraz asystentowi z klubowej akademii. Najwyraźniej omyłkowo rozstano się także z osobą odpowiedzialną za informowanie o decyzjach pierwszego trenera. Inna sprawa, że w ogóle chorwacki Brazylijczyk musi być jakiś pechowy, bo w jego temacie wszystko zrobiono źle.
Źle, że w ogóle go sprowadzono. Źle, że podpisano z nim aż roczny kontrakt. Źle, że w ogóle wypuszczano go na boisko. I gdy już wydawało się, że chociaż pożegnać uda się go dobrze – nic z tego, zrobiono to w najlepszym wypadku bez konsultacji z trenerem.
Legii z dobrego serca podpowiadamy, żeby zarówno Sa Pinto, jak i samemu Eduardo – ciekawe czy on chociaż wie? – do niedzieli przypomnieć o podjętych decyzjach. W przeciwnym razie może się skończyć jak z Bereszyńskim wpuszczonym na Celtic…
Fot. FotoPyK