Czasem aż nie możemy oprzeć się wrażeniu, że nad niektórymi klubami ciąży jakaś klątwa. Patrzymy na ich prezentację na papierze i myślimy sobie: „no, solidna paczka, nie powinno być większych problemów”. A potem przychodzi jeden mecz, drugi, trzeci i albo nie trybi nic, albo tyle elementów staje się wadliwych, że dany zespół nie potrafi wykorzystać swojego potencjału.
Dziś wieczorem naprzeciw siebie staną dwie ekipy znajdujące się właśnie w takiej sytuacji – Zagłębie Lubin oraz Śląsk Wrocław. I w obu przypadkach wzrok koncentruje się obecnie nie tyle na piłkarzach, co na szkoleniowcach. Bo wydaje się, iż zarówno Tadeusz Pawłowski jak i Mariusz Lewandowski mają pod swoim dowództwem solidny materiał piłkarski, który jednak gra poniżej swoich możliwości. Kto wie, czy w zaistniałej sytuacji derby Dolnego Śląska nie powinny właśnie przybrać nazwy derbów gorących stołków?
Zerkamy więc w kierunku ekipy z Wrocławia i widzimy drużynę w teorii znacznie lepiej ułożoną niż w poprzednim sezonie. Już nawet nie będziemy zaglądać na konto Wojskowych, ale i piłkarsko wydawało się, że powinno być lepiej. Paru parodystów zastąpili zawodnicy z I ligi – niestarzy i głodni sukcesów – do tego przyszło kilku doświadczonych graczy, którzy mają większe ambicje niż odcinanie kuponów, a tymczasem wyniki są – delikatnie rzecz ujmując – słabe.
Do tej pory Śląsk zwyciężył bowiem jedynie z Cracovią na rozpoczęcie sezonu, przy czym dalsze tygodnie pokazały, iż skala trudności była tu na poziomie „amator” z którejkolwiek edycji Fify. Remis z Lechią jeszcze ujdzie, ale od tego czasu wrocławianie tracili punkty z Lechem, Koroną, Pogonią, Zagłębiem Sosnowiec i Wisłą Kraków. Mają więc w tej chwili na koncie 6 oczek i zajmują czwarte miejsce od końca. A przecież mieli celować w górną ósemkę…
Nie da się ukryć, że przez ten pryzmat tylko potwierdza się nasza teza, że gdyby Tadeusz Pawłowski musiał nagle zmienić zawód, to prędzej zostałby strażakiem niż budowniczym. W tej pierwszej roli sprawdzał się znakomicie, bo dwa razy przejmował Wojskowych w trudnej sytuacji i dwa razy uratował ich, gdy uwikłali się w walkę o utrzymanie (wiosna 2014 i 2018). Kiedy jednak miał już budować coś swojego, wtedy był dramat. Na przestrzeni lat 2015-2018 podjął się takiej próby czterokrotnie i ani razu nie stworzył na własną modlę silnej drużyny.
Obraz nędzy i rozpaczy niech podkreśli fakt, że w tym sezonie podopieczny Teddy’ego utrzymywali prowadzenie jedynie przez 107 minut. Okej, na przykład Arka, Pogoń, Cracovia, Górnik czy nawet Legia (!) mają na tym polu jeszcze gorsze wyniki, ale to żaden argument na korzyść Śląska. Idźmy dalej – sześciokrotnie prowadził on lub remisował do przerwy i pięciokrotnie w takiej sytuacji ostatecznie tracił punkty. Można by to było zganić na aspekt nieskuteczności, bo paradoks jest taki, że wrocławianie stwarzają sobie sporo okazji (17, gdy najlepszy wynik w ekstraklasie to 19), lecz wykorzystywanie ich na poziomie 23% woła już o pomstę do nieba, bo w tym względzie jest to czwarty najgorszy ligowy wynik.
Być może to znowu jest moment, w którym trener Pawłowski powinien zacząć bardziej polegać na swoich umiejętnościach motywacyjnych niż taktycznych, skoro nie potrafi zareagować na nic, co robią jego podopieczni na boisku. Czas mija, rotują się personalia, ale problemy pozostają takie same – Wojskowi nie potrafią narzucić przeciwnikom swojego stylu, często gubią koncentrację i nie dowożą dobrych wyników (mecz z Zagłębiem Sosnowiec to najbardziej dobitny przykład), obrońcy nadal popełniają błędy indywidualne, których nie da się wytłumaczyć w racjonalny sposób, a z przodu robią więcej wiatru niż dają konkretów.
Ale że jedności w szatni ewidentnie brakuje, to pokazuje przykład afery z Arkadiuszem Piechem w roli głównej, o której pisaliśmy niedawno (kilk). Sytuacja jest o tyle kuriozalna, że z perspektywy piłkarza wydaje się być błaha i rozdmuchana, lecz trener traktuje ją wyjątkowo poważnie. – Nie rozmawialiśmy jeszcze. Nie oczekuję przeprosin. Arek przekroczył pewną granicę. Każdy zawodnik ma w kontrakcie zapisane swoje obowiązki. On nie wywiązał się z nich. Uważam, że nie ma ludzi niezastąpionych – mówił oschle na konferencji prasowej. Cóż, w zaistniałej sytuacji jakoś nie potrafimy sobie wyobrazić Wojskowych wygrywających dzisiejsze derby na bazie cech wolicjonalnych i znacznie lepszej dyspozycji mentalnej.
Przekaz z obu stron idzie jednak wyraźny – nie ma opcji, żeby ten mecz przegrać.
Ha, powiedzcie to Mariuszowi Lewandowskiemu! Bo o ile jego vis-a-vis może i siedzi na rozgrzanym krześle, o tyle pod tyłkiem szkoleniowca Miedziowych – idąc za książkową metaforą Michaela Calvina – za chwilę eksploduje wulkan. W reakcji na słabe wyniki na rozmówkę wychowawczą z piłkarzami zdecydował się ostatnio Mateusz Dróżdż, prezes klubu, chcąc przypomnieć całej ekipie, iż jej celem miało być miejsce w ligowej czołówce, może nawet na podium.
Nawet rozmawiając z nami mniej więcej dwa tygodnie temu sternik Zagłębia podkreślał, iż jego siłą jest kolektyw, a nie indywidualności. I faktycznie może coś w tym jest, przy czym niekoniecznie ten aspekt zawsze pozytywnie odbija się na wynikach. Bo gdy lubinianie mają dobry dzień, jeden ciągnie drugiego za uszy, więc cały zespół sprawa wrażenie silnego, a przede wszystkim wracającego na dobre tory. Kiedy jednak wejdą w spotkanie kiepsko, wtedy wszystko siada i nawet wyjątkowo regularny Bartłomiej Pawłowski nie jest w stanie samemu wygrywać takiego starcia.
Ustabilizowanie formy drużyny na razie kompletnie nie wychodzi Mariuszowi Lewandowskiemu, co gołym okiem widać po wynikach. Dwa zwycięstwa w dwóch pierwszych kolejkach, a potem kopniaki od Piasta i Jagiellonii. Następnie znów – wygrana z Cracovią i Lechem, a potem w plecy w prestiżowym boju Miedzią. Tak bardzo w kratę nie gra się nawet w lidze szkockiej.
Trudno jakkolwiek przewidywać kiedy akurat Zagłębie zagra dobre spotkanie, a kiedy znów zawiedzie, bo reguły nie ma w tym praktycznie żadnej. Wiele razy wydawało nam się, iż jest ono w stanie zdominować przeciwnika – na przykład wspomnianą Miedź czy Piasta – a potem podopieczni Lewandowskiego wychodzili na boisko i nagle jakby zapominali co potrafią. Bywają pasywni, nie nawiązują fizycznej walki z przeciwnikiem, ich kreatywność w magiczny sposób zanika. Ponoć szkoleniowiec lubinian próbował już na własną rękę mocno i stanowczo rozmawiać z podopiecznymi, jednak jak pokazał czas, niewiele w ten sposób wskórał.
TOTOLOTEK za wygraną Zagłębia płaci po kursie 2,32. „Miedziowi” są więc faworytem, ale nie zdecydowanym
Najbardziej skrajne głosy mówią, że posada Mariusza Lewandowskiego wisi na włosku i przegrana ze Śląskiem może go ostatecznie przeciąć. Tym bardziej, iż włodarze Zagłębia ponoć są niezadowoleni również z innych aspektów pracy trenera – kiepsko idzie mu chociażby realizowanie punktów z przyjętego parę miesięcy temu kilkuletniego planu na rozwój klubu. Po zmianie w zarządzie Miedziowych został on co prawda zmodyfikowany, aczkolwiek nadal zakłada stanowcze promowanie wychowanków lubińskiej akademii. Tymczasem z chłopaków w kategorii U-21 parę minut dostawali jedynie Dawid Pakulski (15) i Paweł Żyra (61). 21-letniego Filipa Jagiełły natomiast nie liczymy, wszak w pierwszym zespole Zagłębia jest on już trzeci sezon, więc kwalifikowanie go w tej kategorii byłoby nieco naciągane.
Gołym okiem widać więc, że w oba zespoły potrzebują dużych zmian w wielu sferach i to na już. Pytanie, czy – zależnie od wyniku – ich ofiarą nie padnie któryś ze szkoleniowców? Nie damy sobie uciąć ręki za żaden ze scenariuszy.
Fot. 400mm.pl